Któż by nie chciał należeć do tak szacownego grona jak członkowie Bayan-Goł? Prawda jednak jest taka, że by podróżować z wędką wcale nie jest to potrzebne. Bywają lepsi od nas, nie brakuje przyjemniejszych, bywają ponoć nawet przystojniejsi!

My jesteśmy MY! Jak stoi w przesłaniu – Bóg nas stworzył a potem sami się odnaleźliśmy. I nie ma niczego co tak nas napędza jak wspólne wyprawy. Żyjemy tym, chłoniemy to, wdychamy. Najlepiej we własnym, zaufanym gronie „starych, wyprawowych wiarusów”.  Bije w nas wielkie, wyprawowe serce.

Na szczęście nie jesteśmy hermetyczną, zamkniętą grupą. Rozrzuceni po świecie ale jednak ciągle się odnajdujemy. Jeśli ktokolwiek miast brylować na towarzyskich imprezach woli poprawiać szczapki drewna w ognisku, byle by nieopodal płynęła jakaś rybna rzeczka i nie było zasięgu komórkowego to… może by się tak odnaleźć?

Alex – założyciel klubu, sprawca całości. Przed rybałką konfiety i kawka. Kiedy trzeba rozstawiać namioty szuka drzewa na opał, kiedy filetować ryby porządkuje obozowisko, pompować pontony- ostrzy kotwiczki. Nieco zakręcony. Świetnie gotuje.

Słowik – w wiek XXI wepchnięto go chyba dla draki, wolałby pewnie w XIX zażywać tabaki.W sytuacjach krytycznych zachowuje zimną krew. Z miejsc wszelakich upodobał sobie tajgę na północy Mongolii. Tam też wyprawia się konno po swe największe tajmienie, skąd z reguły wraca w szczęściu i zdrowiu. Koń bywa, że też.

Prezes – jeśli mówi, że trzeba dokupić jeszcze skrzynkę bo zabraknie- wie co mówi. Przećwiczony na Sanie potrafi przejść niemal każdą nawet najbardziej rwącą rzekę.

Mr Par Person – pamiętacie scenę pieczenia jesiotra w „Ogniem i Mieczem” Hoffmana? Gdyby nie Paweł piekliby kartuskie śledziki. Bez ryb żyć nie może – ugania się za nimi niczym Don Juan za panienkami, tyle że po całym świecie. Z resztą popatrzcie jak subtelnie pieści maszynę, która na ryby go dostarczyła. Gdy znajdziecie wydeptaną ścieżkę na nieuczęszczanym odcinku Chawangi bądźcie pewni, że to Jego ślady.

Mierski – Człowiek korporacji, który umiał wyrwać się spod ich jarzma wpadając z razu w objęcia Miss Beskidów. Taka sytuacja. Nad wyraz inteligentny, wciąż dzieckiem podszyty doskonały przykład, że ilość wykonanych rzutów lubi się przekładać na wynik. Miłośnik chilijskich win, ale gdy zamawia Tequilę pora się ewakuować!

Biały – Konkret nad konkrety, działanie ponad gadaninę. Lubi znać plan gry. Po pewnej kamczackiej nocy między niedźwiedziami, bez namiotu i śpiwora, jedynie z książką „Zagubieni w raju” (posłużyła na rozpałkę) przestał czytać i miast lektur na wyprawy zabiera survival kit i najlepiej kolegów zdolnych napompować ponton ustami.

Księgowy – nasz człowiek w służbie Jej Wysokości. Elegancki jegomość z nienagannymi manierami. Panie zawsze przodem ale nie na aukcjach. Te wygrywa za nas na wyspach zaopatrując połowę składu klubu w potrzebne gadżety. Nie ma lepszego wyprawowego skarbnika choć przed rychłym końcem wyskokowych zapasów nie uchroni nas nawet On.

Profesor – niezwykle wyluzowany jak na brzemię naukowe, które dźwiga od lat. Człowiek niezwykle podzielnej uwagi – szefuje laboratoriom w Stanach i jednocześnie w Polsce. Świetnie usmaży steka a jeszcze lepiej dobierze wino. Producent najlepszego atraktora wędkarskiego na świecie!

Gorbuszka – nadworny kajakarz IV RP, nieformalny wodzirej imprez wielu, nadobowiązkowy miłośnik form i kształtów wszelakich. Architekt z wykształcenia i powołania. Specjalista od niemieckich odznaczeń militarnych co wielokrotnie przypłacił banem na fejsie. Nie wiedzieć czemu – błękitne koszule wyglądają najlepiej na Jego grzbiecie a przyciemniane okulary na Jego nosie.

Niezwykle serdeczna i uczynna postać. Do tego tak skromny jak potrafi łowić na muchę. Myślisz, że jesteś w tym lepszy od Niego? Z pewnością przyzna Ci rację ale i tak złowi cztery razy tyle co Ty. Świetny obserwator i mistrz spokojnego wyciągania wniosków. No chyba że pije się rum wieczorową porą gdzieś na rynku w Meksyku.

Gajusz – Zakochana w rzekach Półwyspu Archangielskiego ostoja spokoju i to spokoju udzielającego się całej reszcie. Niesłychanie zrównoważony kompan – z równowagi nie jest Go w stanie wytrącić nawet utrata największej ryby wyprawy. No chyba, że zobaczy gdzieś pasące się pod traktorem kury. Wyśmienity kompan i człowiek orkiestra – świetnie łowi na spinn’a i jeszcze lepiej na muchę.

Wędką posługuje się równie sprawnie jak sędziowskim młotkiem. Skutecznie rekontrując zrywy płetwiastego przeciwnika z wody nigdy nie schodzi „bez jednej”. Wyjazdom wędkarskim nigdy nie mówi „pas”, chyba że w innym miejscu naszej planety rozgrywany jest akurat brydżowy turniej. Nie ma się co dziwić – w końcu hostessy Pani Lavazza z pewnością uśmiechają się ładniej od payar.

Waldi – syn marnotrawny, który powrócił z banicji. Złotowska złota rączka, która na szczęście ma lepszą rękę do norweskich łososi niż do polskich kobiet czy organizacji wyjazdów. Nie wiadomo co gorsze – zobaczyć Go na lotnisku wybierającego się na wyprawę z kobietą czy jak na wyjeździe na Alaskę nie zobaczyć Go wcale! Serce na dłoni a w nie wbity Green Highlander.

Mało kogo podwodny świat fascynuje do tego stopnia by na Kamczatce, nie zważając na siarczysty mróz „postanowić” ponurkować pod przewróconym pontonem. Za rzucony rybi czar i mokre ciuchy Zygmunt postanowił się zemścić na ichtiofaunie rzeki jeszcze tego samego dnia. Z resztą skutecznie mści się aż do dziś.

RTS – Nabijcie mu fajkę, posadźcie przed imadełkiem i powiedźcie co i gdzie chcecie złowić. Po chwili Waszym oczom ukażą się cuda. Spokojny i skromny. Muszkarz pełną gębą, choć nie daj Bóg dajcie mu spinning i gumkę a zdeklasuje wszystkich spinningistów na wyprawie.

Wianek – Wyprawowy lekarz. Poważne skaleczenie czy zwichnięcie – ogólne znieczulenie. Utracona ryba albo złamane serce – ogólne znieczulenie. Zaczynamy podejrzewać, że wszyscy Jego pacjenci opuszczają gabinet na lekkim cyku. Nie wolno mu pozwolić by zbliżył się do cudzych butów!

Zieliński –persona non grata wielu gospodarstw rolnych. W końcu weterynarz powiatowy. Na wyprawach jednak zawsze grata. Lubi kręcić filmy dla potomnych. No chyba, że wielki tajmień z woblerem w pysku uzbrojonym w olbrzymie kotwice postanowi je werżnąć w Krzyśkowe woderki gdzieś na wysokości klejnotów!

Mocno skupiony na rybach malarz. W głowie ma chyba jakieś wskaźniki bo działa jak terminator. Wychodzi rybę, rzuci w punkt, skutecznie zatnie i wyholuje bez większych emocji. 100% zimnej skuteczności. Jeśli sięgnie po szczęśliwy kapelusz należy spodziewać się luja.

Popiełuszko – uosobienie spokoju z uściskiem niedźwiedzia. Jeśli coś się dzieje z silnikiem, On będzie wiedział co. Komentator sportowy jazdy terenowej 4×4, który ku panice innych członków czasem bierze sprawę w swoje ręce. Jeśli zaprosi Cię na ciut naleweczki – nie wolno tam iść! Wszyscy zawdzięczamy mu Szantary.

Miłośnik Ameryki Południowej i tamtejszych ryb a mimo to najczęściej błądzący po Finlandii. Poważny przedsiębiorca na codzień, niezwykle wyluzowany kompan na wyprawach. Jak usłyszysz ochrypiały skrzek o poranku nad rzeką, prawdopodobnie prosi o ogień… albo o zdjęcie… choć równie dobrze może to znaczyć „Dawaj bogagrip’a!”

Pan Prezes – Mistrz wyczucia sytuacji. Niezwykle czujny i dlatego ma zawsze najlepsze zdjęcia. Poważna persona z poważnie dobrym sercem. Miłośnik zwierząt i długiego spania. Dobry wujek wszystkich dzieci gdziekolwiek tylko się pojawi. Jeśli w grę wchodzi rzucanie ciężkim zestawem – murzyn zawsze zarobi.

Wicio – Uosobienie wyższej kultury. Na wyprawy zwykł zabierać więcej książek niż sprzętu wędkarskiego. Może dlatego, że jest najzdrowszy z nas wszystkich na umyśle. Wątrobę też ma najzdrowszą. W Kanadzie znany jednak jako Mr. Simms.

Ślązak – otwarcie sezonu na sandacza – Artur na wodzie, sezonu na lipasa – Artur na wodzie, przymrozi – Artur na lodzie. Przy czym nie wiedzieć czemu, unika „oesów” jak diabeł święconej wody. Miłośnik szybkiej jazdy na dwóch kółkach i mistrz wiązania much na miedzianych hakach.

Ałmas – człowiek z żelaza. Jak sam mówi – dziś już takich nie robią. Urodzony w Argentynie, zamieszkały w Brazylii, ukorzeniony w Hajnówce – egzotyczna mieszanka. Potrafi celebrować wykradzioną z otmętów czasu chwilę, przysiąść, pogapić się, zapamiętać. Ulubione słowo: „Curtir”.

The East Face – Od dawna czujący się członkiem Bayan-goł, choć jak wspominał „póki co miękkim”. Opiekun przyrody z Narwiańskiego Parku Narodowego. Zabawnymi tekstami potrafi rozbawić nawet najchłodniejsze ryby! W targowaniu zmora nepalskich handlarzy. K2 mać!

Jaskóła – Wszędzie Go pełno. Głośny ale i serdeczny kompan. Mięsa nie je ale złowionego pstrąga potrafi pożreć bez wyczepiania przynęty. Ryby łowiłby wszędzie i zawsze. Hipopotamy? Łowimy! Krokodyle? Łowimy! Sztorm pod Przylądkiem Horn? Łowimy! Brak wody na pustyni? Z pewnością gdzieś ryby być muszą…

Polak wśród Wikingów, Wiking dla Kaszubów. To jego i Paruzela relacje z połowów skandynawskich łososi w smutnych latach, z nieukrywaną zazdrością i zapartym tchem czytaliśmy na łamach Wiadomości Wędkarskich. Siła spokoju i nieokiełznana życzliwość. Niezmordowany traper i orędownik zdrowego sposobu żywota. Potrafi posługiwać się językiem, którego brzmienie przypomina chrząkanie guźca.

Miłośnik historii i dobrej kuchni. Potężny przeciwnik dla ryb. Najbardziej dociekliwy ze wszystkich szykujących się do wypraw. Może dlatego przynętowo zawsze najlepiej przygotowany. Nie nosi miarki ani wagi ale zawsze wie ile Jego ryby dokładnie miały. Oczywiście najwięcej!

Olo – Spokojny liberał, apolityczny, bezkonfliktowy, bez spinki choćby na ryby. Co ma być to będzie i ryba musi być nie tyle wychodzona co dana. Od lat udowadnia, że wędkarstwo to nie tylko analiza, warsztat i pot ale też metafizyka. Szczególnie na początku wyprawy.

Młody – doktor z irokezem. Niewielką łupiną spłynął Angarę i niemal cały Jenisej, tonąc dopiero gdzieś na wysokości Turuchańska. Wypłynął, zakotwiczając na stałe w norweskiej tundrze.

Zwier – na propozycję aby ruszyć tropem niedźwiedzia odparł: „miszkę to ja mogę w zoo zobaczyć- tutaj przyjechałem na ryby”. Rzecz miała miejsce na Kamczatce. Rybałka ponad wszystko, choć jednak bliskie spotkanie z niedźwiedziem dane mu było, na odległym o kilka tysięcy kilometrów Półwyspie Kolskim, które tylko o mały włos nie zakończyło się utratą godności i przeciążeniem spodniobutów.

Towarzyska dusza. Jeżeli masz ochotę pogadać z kimś do rana w cieple ogniska przy rozgwieżdżonym nieboskłonie (bez dwuznaczności) możesz na niego liczyć. Pięć kropli i szczapka dla ognia.

Hlehle – Niby się nigdy nie spieszy ale bądźcie pewni – główka pracuje. Łowienie zawsze zaczyna ostatni, choć plan wówczas jest już dobrze opracowany. Oczywiście z ryb schodzi ostatni. Tylko nie próbujcie wówczas pytać co złowił bo się załamiecie, w najlepszym wypadku nie uwierzycie. W Polsce o lepszego sumiarza trudno.

Myślisz, że jesteś twardy? Jacek jest twardszy. Po dwóch dobach podróży samolotami, Uralami, helikopterami wyrywa na ryby niczym jamajski sprinter po strzale startera. Przy tym ma tendencję łowienia największych ryb wyjazdu. Dobry przykład, że na sukces trzeba zapracować. Nie marnuje żadnej chwili na wyprawie i do końca nie odpuszcza. Może dlatego śniadanie ma zawsze niedogotowane a kolację dawno zimną.

Piłkarz – Człowiek zadowolony z życia! Potrafi cenić to co trzeba. Zawsze serdeczny i pogodny, chyba że tajmień przed chwilą rozegrał z nim partyjkę w… bierki. No ale komu mina by nie zrzedła gdyby jego bliski sercu dwuskład przerobić w siedmioskład? Nie ma oczka, którego nie wypatrzy, chyba że właśnie w pobliżu rzeki grają mecz piłki nożnej!

Arturo – jeśli nie masz odpowiedniej przynęty zwróć się do niego, na poczekaniu „coś skręci” lub wydłubie z przepastnej torby, nie znosi chodzić więc zawsze można go spotkać w „przydomowej bani”, dla kurażu nie odmawia nigdy i zawsze wyhaczy jakieś dziwadło: to fląderkę podczas połowu pstrągów a to samotną gorbuszkę zagubioną pośród stada atlantyków.

Nie mówi nic, mało, bardzo mało- może dlatego ma posłuch bliski absolutu. Jeżeli martwi Cię, że nie uchwyciłeś jakiejś chwili, miejsca, klimatu na karcie fotoaparatu – zapytaj Marka i z miejsca podaj wymaganą rozdzielczość.

Krzyś – krakus pełną gębą, dyplomata w całej krasie, amator przygód, którego nie zraziła ani przydługa lina bungy i mało przyjemny nader realny kontakt z lustrem wody ani niezamierzone opuszczenie pontonu na jednym z progów Górskiego Nilu, ani nawet nocne, potrunkowe oblicza członków klubu. Niewymownie skuteczny tester wytrzymałości wędzisk i psychicznej ich właścicieli.

Szerszeń – najcierpliwszy z nas wszystkich. Gdy się uprze złowić łososia na Kolskim bądź tajmienia w Mongolii potrafi przez pięć godzin stać na kamieniu podając muchę w ten sam punkt. Z miejscówki wówczas nie jest Go w stanie ruszyć nawet najbardziej zdumiewające zjawisko miejscowej płci pięknej. Jeśli na Kamczatce nie chcesz wpaść na misia, nie chodź z nim w parze. Pamięci Krzysztofa „Szerszenia” Szerszenowicza