Miłośnik historii i dobrej kuchni. Potężny przeciwnik dla ryb. Najbardziej dociekliwy ze wszystkich szykujących się do wypraw. Może dlatego przynętowo zawsze najlepiej przygotowany. Nie nosi miarki ani wagi ale zawsze wie ile Jego ryby dokładnie miały. Oczywiście najwięcej!

Olo – Spokojny liberał, apolityczny, bezkonfliktowy, bez spinki choćby na ryby. Co ma być to będzie i ryba musi być nie tyle wychodzona co dana. Od lat udowadnia, że wędkarstwo to nie tylko analiza, warsztat i pot ale też metafizyka. Szczególnie na początku wyprawy.

Młody – doktor z irokezem. Niewielką łupiną spłynął Angarę i niemal cały Jenisej, tonąc dopiero gdzieś na wysokości Turuchańska. Wypłynął, zakotwiczając na stałe w norweskiej tundrze.

Zwier – na propozycję aby ruszyć tropem niedźwiedzia odparł: „miszkę to ja mogę w zoo zobaczyć- tutaj przyjechałem na ryby”. Rzecz miała miejsce na Kamczatce. Rybałka ponad wszystko, choć jednak bliskie spotkanie z niedźwiedziem dane mu było, na odległym o kilka tysięcy kilometrów Półwyspie Kolskim, które tylko o mały włos nie zakończyło się utratą godności i przeciążeniem spodniobutów.

Towarzyska dusza. Jeżeli masz ochotę pogadać z kimś do rana w cieple ogniska przy rozgwieżdżonym nieboskłonie (bez dwuznaczności) możesz na niego liczyć. Pięć kropli i szczapka dla ognia.

Hlehle – Niby się nigdy nie spieszy ale bądźcie pewni – główka pracuje. Łowienie zawsze zaczyna ostatni, choć plan wówczas jest już dobrze opracowany. Oczywiście z ryb schodzi ostatni. Tylko nie próbujcie wówczas pytać co złowił bo się załamiecie, w najlepszym wypadku nie uwierzycie. W Polsce o lepszego sumiarza trudno.

Myślisz, że jesteś twardy? Jacek jest twardszy. Po dwóch dobach podróży samolotami, Uralami, helikopterami wyrywa na ryby niczym jamajski sprinter po strzale startera. Przy tym ma tendencję łowienia największych ryb wyjazdu. Dobry przykład, że na sukces trzeba zapracować. Nie marnuje żadnej chwili na wyprawie i do końca nie odpuszcza. Może dlatego śniadanie ma zawsze niedogotowane a kolację dawno zimną.

Piłkarz – Człowiek zadowolony z życia! Potrafi cenić to co trzeba. Zawsze serdeczny i pogodny, chyba że tajmień przed chwilą rozegrał z nim partyjkę w… bierki. No ale komu mina by nie zrzedła gdyby jego bliski sercu dwuskład przerobić w siedmioskład? Nie ma oczka, którego nie wypatrzy, chyba że właśnie w pobliżu rzeki grają mecz piłki nożnej!

Arturo – jeśli nie masz odpowiedniej przynęty zwróć się do niego, na poczekaniu „coś skręci” lub wydłubie z przepastnej torby, nie znosi chodzić więc zawsze można go spotkać w „przydomowej bani”, dla kurażu nie odmawia nigdy i zawsze wyhaczy jakieś dziwadło: to fląderkę podczas połowu pstrągów a to samotną gorbuszkę zagubioną pośród stada atlantyków.

Nie mówi nic, mało, bardzo mało- może dlatego ma posłuch bliski absolutu. Jeżeli martwi Cię, że nie uchwyciłeś jakiejś chwili, miejsca, klimatu na karcie fotoaparatu – zapytaj Marka i z miejsca podaj wymaganą rozdzielczość.