Ciężko powiedzieć czy istnieje choć namiastka raju na ziemi. Jednak jeśli chodzi o raj dla pstrągarzy to jestem pewien, że tak. To zapomniane albo bardziej, nigdy nie dotknięte postępem czasu południowe rubieże Patagonii. Ziemia Ognista – Eden, do którego wraz z innymi poszukiwaczami czerwonych kropek mam szczęście wracać co rok.
Owszem, potem znowu jak Adam i Ewa zostaję wypędzony z raju do szarej rzeczywistości i problemów dnia powszedniego w Polsce, gdzie przecież wiodę żywot jak większość z Was. Nie jest tak źle😅 Tym bardziej, że po roku znów, niewiarygodnie ale na parę tygodni mogę powrócić do Edenu i ganiać wraz z innymi szczęśliwcami po tamtejszych rzekach za pstrągami różnych gatunków. Mogę mścić się niczym Stephanie Harper za wszystkie niepowodzenia wędkarskie, jakże bliskie wędkarzowi nad polskimi wodami!😉 Doprawdy duży to przywilej i pozostaje mi tylko dziękować boskiej opatrzności (i mojej Ewie!☝️), że tak jest. Czy może się to znudzić? Nie wiem. Może kiedyś(?) Choć nie sądzę. Po 23 powrotach, skóra na mnie aż cierpnie z niecierpliwości na kolejny raz! I żeby jeszcze zawsze miało być tak samo to może by się sprzykrzyło, ale Ziemia Ognista ciągle ma pełno niespodzianek, miejsc przeze mnie nieodkrytych, wód gdzie mało kto zagląda a nawet nieodkrytych i coraz większe ciągi ryb wędrownych! A z resztą – co tam będę język strzępił (bardziej palce na klawiaturze). Sami popatrzcie…
Oczywiście zaczynamy zawsze w Punta Arenas
Może dlatego wracam! Lokalna legenda głosi, że kto potrze albo pocałuje duży palec u stopy indianina w pomniku Magellana na Plaza de Armas wróci. Czasem mam wrażenie, że to ja mu tak tą stopę wytarłem. Przy tym prawy cycek Julii w Veronie to mały pikuś🤪
Apropos cycków😉
Inna legenda głosi, że kto pocałuje tych indian w siurka złowi największą rybę wyprawy. Jak dotąd oficjalnie nikt nie całował, ale do cholery! – ktoś te największe ryby w końcu łowi!👻🤡
Dobrze, że chociaż w nocy pusto i przechodnie wraz z turystami macającymi indiańskie palce nie psują kadru. Bo to… moje palce!😜🤡
Po pierwszej nocy w Punta Arenas i regeneracji po długich lotach jeszcze ostatnie zakupy w wędkarskim. Nic to, że przyleciały torby po brzegi wypchane wędkarskim sprzętem!😅
Auta o poranku zostają zapakowane i ruszamy przez Cieśninę Magellana na Ziemię Ognistą. Przygody początek! Powalone przez patagoński wiatr stare drzewa nie są w stanie pokrzyżować nam planów.
A krajobrazy i niebo o zmierzchu nad Lago Blanco zawsze skutecznie wynagradzają trudy podróży. Tym bardziej, że już po pierwszych rybach.
Jednak dopiero kolejny dzień ma zacząć na dobre spełniać ludzkie marzenia.
Tym bardziej, że na dzień dobry spotykamy dobry znak.
Mustang z jakże niespotykanym umaszczeniem.
Rio Grande to rzeka meandrująca nie tylko w przewianej wiatrem i pustej pampie.
Jej brzegi tętnią życiem…
… życiem i śmiercią.
No ale skupmy się na wodzie. Zaczęliśmy nieśmiało… Choć już takie pstrągi bywają spełnieniem cudzym marzeń.
To jednak nie dla pstrągów przyjeżdża się na Rio Grande.
Rzeka słynie z fantastycznej populacji troci wędrownej, która zwabia nad jej brzegi całe rzesze wędkarzy z całego świata. Na szczęście górne odcinki rzeki, po stronie chilijskiej poddane są zdecydowanie mniejszej presji niż dolne, w Argentynie.
Ta troć musiała przepłynąć 150km, by jej ścieżka przecięła się ze ścieżką wątpiącego wtedy w sukces Adama.
Ryba takich gabarytów jest w stanie usatysfakcjonować każdego wędkarza i cudnie było mi móc patrzeć jak ktoś się tak potrafi cieszyć.
Portret szczęścia
Kiedy zapiąłem kolejną rybę, na niebie pojawił się kolejny dobry omen.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem ale z tego samego miejsca, tydzień później miałem złowić swój rekord. Tu ryba poniżej 70cm. Co prawda wychodziła inna, ciut większa ale w końcu wzięła ta😅 Niech im będzie😉
Nad Grande, bardzo często naszym holowanym rybom z ciekawością przyglądają się guanaco. A ile razy spieprzyły miejscówkę, bo spłoszone potrafiły przebiec przez jej środek na drugą stronę rzeki!😅
Marek to doświadczony wędkarz i mimo ponad 7 dekad na karku jest świetnym kompanem na dalekich dystansach. Nigdy nie wymięka. A potrafi dziennie przejść z wędką ponad 30km!
Dociera w takie miejsca, gdzie nawet patagońskie lisy człowieka nie widziały!😎👏
A dalekie marsze zawsze w Patagonii popłacają.
Te bliższe z resztą też!🤓
Spotkany na ścieżce pancernik włochaty (Chaetophractus villosus). Niegdyś niemal doszczętnie na Ziemi Ognistej wytępiony powoli odradza swą populację. Jest wszystkożerny. jego pokarm stanowią głównie bezkręgowce, ale żywi się również małymi kręgowcami, owocami, padliną, a czasem nawet wężami. Zdolność do przetrwania na diecie ubogiej w wodę jest jednym z powodów jego większej liczebności w suchych środowiskach w porównaniu do innych gatunków pancernikowatych.
Sieweczka szarolica (Zonibyx modestus)
Po takich dniach śpi się wyjątkowo dobrze, choć spektakle na niebie nad Lago Blanco, gdzie mieszkamy często nie pozwalają na szybki sen.
A i z przeżarcia czasem ciężko usnąć!
Dobrą jagnięcinę najlepiej popijać chilijskim carmenere, albo…
Już kilka baranów w tej chatce pochłonęliśmy!
Krajobraz po bitwie. Kiedy w nocy powieje chłodem a w całej chatce dosychają woderki warto wstać i do piecyka dorzucić kilka szczapek. Warto też wychylić się przez drzwi i popatrzeć na migoczący Krzyż Południa. Kiedy tylko brak chmur pozwoli cieszy oko niezmiernie a w chwili zatrzymania i refleksji człowiek łapie się na zagadce – co też potrafi przynieść nowy dzień i czy jest w stanie przebić poprzedni.
Z reguły jest!
A jeśli Rio Grande podaruje takiego samca troci to wiadomo, że też się nie pośpi – i z emocji i ze świętowania!
87cm wymarzonej ryby!
Po takiej rybie, świat jeszcze bardziej nabiera kolorów!
Kolejnego dnia już nie czuje się presji. Można jechać gdziekolwiek. Na przykład… po paliwo do naszych aut😅
A że niedaleko źródła paliwa płynie niepozorna rzeczka…
Najpierw miejscówkę obrzucał Adam muchą. Niestety bez efektu. Spinning okazał się skuteczniejszy.
Przepiękny potokowy samczur podniósł się z dziury i jak na filmie o zwolnionym tempie, obrócił się za uciekającą z prądem przynętą by po kilku metrach połknąć swą oszukaną ofiarę. Zaciąłem nie po ugięciu kija a po zobaczeniu jak otwiera białą od środka paszczę by po chwili zgasić biel jej zamknięciem. Fight na lekkim kijaszku był obłędny!
Potok był pstrągiem idealnym i mierzył sobie 61cm!
I to wcale nie był koniec niespodzianek tamtego dnia.
Od lat kilku uganiałem się za „bobrowiskami” czyli spiętrzonymi przez bobry strumieniami i rzeczkami. Bez większych rezultatów. Aż w końcu znalazłem to!
Pstrągi po introdukcji na Ziemi Ognistej rozpanoszyły się, jak najbardziej inwazyjny chwast – są wszędzie! Nawet w najmniejszych strumyczkach. Gdzie zatem mają urosnąć do rozsądnych rozmiarów jak nie na spiętrzonych właśnie jeziorkach.
Na wyniki w tamtym miejscu nie musieliśmy czekać długo.
Szybko mieliśmy się dowiedzieć, że ryb jest tam naćpane!
Stały jak szczupaki, poukrywane w tych suchych gałęziach. Nie było tam głęboko ale za to dość grząsko, zatem głębokie brodzenie odpadało, przez co hole w tych badylach były siłowe i fantastycznie widowiskowe.
Ryby na tych tamach są też bardzo pięknie ubarwione.
Reklama podbieraka Westina😋 Ale rzeczywiście spisał się bardzo dobrze. Mogący pomieścić nie tylko duże pstrągi ale i trocie. Do tego z mocną i głęboką siatką💪
Skupiony na fotografowaniu i lataniu dronem w końcu i sam zaliczyłem tego malucha. Jednak po tamtym 60-taku z małej rzeczki nie musiałem tego dnia nic już więcej złowić.
No ale złowiłem jeszcze na fragmencie rzeczki między kolejnymi spiętrzeniami.
Oto i kolejna bobrowa tamka.
Jak pisałem we wcześniejszych relacjach, bobry zostały sprowadzone na Ziemię Ognistą (10 par z Kanady) przez Argentyńczyków w 1946 roku. Do dzisiaj niestety się tak rozmnożyły, że zmiany środowiska są widoczne z kosmosu! Walczy się z tym co prawda odstrzałami, zakładaniem potrzasków i rozbieraniem tam, jednak coraz częściej mówi się o sposobie, który skutecznie poradził sobie z inną plagą przyniesioną do południowej Patagonii przez człowieka. Mowa o europejskich królikach. Kilkadziesiąt lat temu wszczepiono kilku zwierzętom zabójczego tylko dla nich wirusa myksomatozy. Króliki bardzo szybko go rozprzestrzeniły i… padły. Wirus ten był kompletnie niegroźny wobec różnych gatunków gryzoni naturalnie występujących w Ameryce Południowej. Czas pokaże, co się zrobi z bobrowym problemem. Osobiście nie jestem zwolennikiem sterowania przyrodą ale w tym przypadku, jeśli powiedziało się „A” to trzeba powiedzieć i „B”.
Choć jak widać, dla nas wędkarzy, obecność bobrów w tamtym zakątku świata może przynieść fantastyczne korzyści.
Tydzień później odwiedziłem to łowisko raz jeszcze, z innymi towarzyszami.
Już po pierwszym rzucie było wiadomo, że będzie nie mniej dobrze. Kiedy podbierałem Januszowi tego pstrąga miałem ochotę przecierać oczy. Holowanej rybie towarzyszyła cały czas druga. I to prawie do samego podbieraka.
Po zrobieniu powyższego zdjęcia, w drugim rzucie była nasza! Znaczy Janusza😎 Przepięknie ubarwiony samiec mierzył prawie 60cm!👏
Potem zabawiłem się dalej w przewodnika i poprowadziłem swych dojrzałych towarzyszy by łowili na zakładkę. I było to najlepsze możliwe rozwiązanie – satysfakcjonujące tak wędkarzy, jak i mnie jako przewodnika i fotografa w jednej osobie.
Marek posługuje się wędkami niczym Indiana Jones batem, zatem potrafił wyłuskać pstrągi nawet z najtrudniejszych miejscówek.
A te szczególnie na takich odcinkach były szczególnie nieufne.
Zdecydowanie łatwiej było je przechytrzyć na spiętrzeniach.
Po zachowaniu guanaco widać było, że widok człowieka był tam dla nich czymś rzadkim.
Skałotyran ciemnolicy (Muscisaxicola maclovianus).
Gdyby nie „nasz przyjaciel dron” odpuścilibyśmy dawno ale dzięki niemu wiedzieliśmy, że przed nami jeszcze fajne miejscówki.
Na odcinkach płynącej wody liczyć tam można było tylko na takie maluchy.
Ale powyżej kolejnej bobrowej tamy widzieliśmy naprawdę niezłe rybska
Niestety w tej lampie były wyjątkowo płochliwe, więc zadowolić się musieliśmy średniakami.
W tych dwóch poniższych miejscach, zamykając tyły za chłopakami schrzaniłem dwa 60-taki!🫣
Za kilka miesięcy mam nadzieję się odegrać.
Żeby nie było. Jeśli ktoś zmęczy się trudniejszym terenem, gdzie poruszać się trzeba jak przez rozrzucone bierki, można przerzucić się w bardziej odkryte tereny. Ziemia Ognista ma do zaoferowania naprawdę wiele.
To tam jest nasz Eden!❤️
I jak wspomniałem wszędzie są pstrągi!
Andrzej tego dnia miał kilkukrotnie bić swoje rekordy w pstrągach tęczowych i potokowych.
Ach gdyby u nas takie ryby w podobnej wielkości rzeczkach były powszechne.
Obrotówki Adasia Kaczmarka jak zwykle niezawodne.
Rzeki Ziemi Ognistej generalnie kręcą jak zwariowane!
Na dużych rzekach na pstrągi można liczyć zawsze! I to bez względu na pogodę.
Krem z filtrem SPF 50+ to w Patagonii totalny MUST HAVE! Tylko, żeby jeszcze o jego nakładaniu pamiętać!😅
Dużo ryb + dużo rumu = dużo opowieści
Po kilku dniach łowienia pora pakować auta i ruszać dalej
Nim wjedzie się w góry, droga stosunkowo prosta
W górach m.in. takie niespodzianki
Pierwsza przełęcz to obowiązkowa miejscówka na postój i zdjęcie.
Widok na górną Rio Sanchez, która w dole jest bardzo dobrą, trociową rzeką.
Podrzucana przez nas autostopowiczka z francuskiej Bretanii przygarnęła młodego bobra, który wymagał oczyszczenia z rzepów ostu. Niestety nie umiałem jej przemówić do rozsądku, że to dziki zwierzak i jego miejsce jest na wolności. Z kolegami w końcu obstawialiśmy, że zabrała go tylko by go podtuczyć naszą marchewką i jabłkiem a potem zjeść!👻
Do moich Przyjaciół nad Lago Fagnano – do rodziny Genskowskich.
Ten domek jest po prostu najlepszy, najukochańszy i spełniają się tam najpiękniejsze marzenia!
Dyskusje tam o rybach, kobietach i Bogu potrafią rozpalić zmysły!👻
Nieopodal płynie zniewalająco piękna Rio Azopardo…
…która bywa kapryśna ale potrafi obdarzyć bardzo pięknymi rybami
Są tacy, którzy do Patagonii latają tylko i wyłącznie dla tego właśnie miejsca!
Kilka rzutów po zrobieniu tego zdjęcia Mariusz stracił tam rybę i to by było na tyle. Azopardo jakby obrażona. Może rosnąca populacja uchatek nękających jej ryby swoje robi do tego stopnia, że od trzech lat jest tam słabiej (?)
Choć sceneria wynagradza wiele.
A rybka może strzelić w każdej chwili, choć dni deszczowe generalnie są tam najlepsze.
Ale nie zawsze!
Dobrze, że Fagnano, z którego Azopardo wypływa jest znacznie prostszym łowiskiem. Tama ma po prostu tylko wiać.
Kiedy jest flauta można otworzyć wino, czytać książki albo warto pomyśleć po prostu o innym łowisku. Alternatyw nie brakuje.
Puszcza na jego brzegach jest stara i jak zaczarowana
Do dziś leżą tam pnie drzew przygotowane do wodowania przez przedsiębiorstwo tartaczne sprzed 50 lat, które spłonęło.
A wody jeziora nieodgadnione, choć przez lata zdołaliśmy odkryć jakie przynęty tam robią najlepszą robotę. I tu znów ukłony do Igora Olejnika i jego wyśmienitych T-05
Te zielone robią najlepszą robotę!💪
Choć i muszkarze z roku na rok coraz lepiej potrafią się do nich dobrać
Zdarzają się steelheady!
No i nie można zapomnieć, że to jeden. nielicznych akwenów z niemałą populacją pstrągów źródlanych.
Smażona rybka z jeziora jest wyborna! Od lat unikamy zabierania ryb z łowisk, na które może mieć to wpływ. Z Lago Blanco, bądź Fagnano jako że to wody przypominające małe morza rybę zabieramy wcale nierzadko.
Odwiedziny samego gospodarza – Germana Genskowskiego, pioniera i żywej legendy to zawsze miła okazja na pogawędki, małą degustację winka i chociażby wspólne, pamiątkowe zdjęcie.
Tatara z troci i mielone z troci możemy tam wsuwać na okrągło!😅
A że piec w kuchni właściwy to i jaśkowy pstrąg z żaru wychodzi tam świetnie
https://www.bayangol.pl/pstrag-z-zaru/
Godzinkę drogi z naszego domku jest łowisko, z którego ryb nie zabieramy. Leśna zatoka niezawodnego Deseado.
Niegdyś było to nasze sztandarowe łowisko. Dziś traktujemy je jako odskocznię.
Choć, szczególnie na muchę odnosi się tam ciągle świetne wyniki.
Spinningiści dobrze gdy pokombinują z twitchowymi woblerami💪
No i tamtejsza sceneria rozwala!😍
Przyjaźnie, które się zawiązują w Patagonii potrafią trwać lata!
Jest takie miejsce, gdzie droga się kończy a w tym roku stało się coś fantastycznego!
Po wielu latach od eksterminacji dawnej kolonii pingwinów królewskich w Caleta Maria (zagryzły je psy estancjonera, który tam zamieszkał a resztę załatwiły kondory), pingwiny pojawiły się na nowo.
Nieśmiało mówi się z nadzieją, że może kolonia się odrodzi.
I byłoby fantastycznie znów móc podziwiać, te najpiękniejsze z pingwinów właśnie tam – w scenerii znacznie piękniejszej choćby od Falklandów, gdzie pingwinów naoglądaliśmy się po dziurki w nosie😅
Mariusz próbował się wtopić w tłum ale pingwiny przypominał tylko z zamiłowania do łowienia ryb🤪
A i mi wyszło to chyba słabo – W woderach miast pingwiny królewskie bardziej przypominałem pingwina z drugiej części Batmana👻
Po wizycie w koloni warto pomyśleć o jeszcze jednym przystanku…
W końcu po drodze do domku, mija się wypływ Azopardo z jeziora, a tam w każdej chwili można przywalić coś dobrego.
A jeśli żadna troska nie skoczy tam to szczególnie po deszczach warto zajrzeć na jeszcze jedną wodę
Do jeziora wpada tuż przy domku a w jej górze potrafią dziać się cuda. Czego w minionych latach doświadczyli koledzy a rok wcześniej sam Piotrek Piskorski z nieodżałowanej Salmo!
Dla mnie miało być to pożegnanie z Ziemią Ognistą w 2025 roku
Wobler Marcina Strzelca otworzył wodę!
Trocie wyskakiwały ze wszystkich miejscówek, gdzie było tylko odrobinę więcej wody.
W trakcie opadów woda wyraźnie się podniosła, ryby weszły.A gdy opadła…
To był przepiękny dzień z lekkim sprzętem w tym leśnym labiryncie.
Do każdej jamki zbliżałem się bardzo ostrożnie i z mocno bijącym sercem.
Trocie ochoczo goniły ściąganego z nurtem woblera.
Aż ta ryba wyłamała ster w łownym woblerze🤦🏻♂️
Kolejne trzy jamki – bez brania. A jestem pewny, że ryby tam były. Po prostu żadna inna przynęta nie działała!🤯
Do zobaczenia za rok!
Każdy nasz pobyt w estancji u Genskowskich, kończy się wizytą w niewielkim, prywatnym muzeum Germana Genskowskiego.
Jesteśmy jego częścią!
Z żyjącą legendą.
Przed nami daleka droga do Punta Arenas i dalej do domu
Jeszcze wizyta „u Francuzika”
Najlepsze crème brûlée serwowane w całym Punta Arenas
Ostatni toast w pałacyku Sary Braun i pożegnanie na lotnisku.
A że ja jestem największym szczęściarzem z tego towarzystwa, przede mną jeszcze miesięczna przygoda na Falklandach.
Nim jednak do niej dojść miało czekało mnie spotkanie z przylatującymi kolejnymi Przyjaciółmi i szalone trzy noce w Punta Arenas!
Koniec dobrobytu i czystych hotelików. Ale nie w takich bardaszkach się dotychczas spało 😉
Wraz z Mariuszem i Jurkiem czekaliśmy aż dotrą pozostali w ukochanej knajpce, z dawnych lat – La Luna. Dziś żarcie tam podawana już nie jest tak dobre ale zbyt wiele dobrych wspomnień stamtąd mamy by odpuścić.
Przyjechali! Po kilku tygodniach rozbijania się po Argentynie i niespodziankach po drodze pomyślnie dotarli!
Kolejnego dnia dziewczyny wraz z Grzesiem wracały do domu. Mariusz, Profesor, Jurek i ja mieliśmy zostać.
Przed nami misja „Mornelaki i źródlaki”. Na zdjęciu strusie Ñandu (Rhea pennata).
To te pióra Rhea są najlepsze do kręcenia much na steelheady i chinooki💪
Zapuściliśmy się w miejsce osobliwe. Gdzie lepiej trzymać czapkę, bo gdy wiatr zwieje ją za ogrodzenie pola minowego… dojść może do głupot! A bez czapki na rybach jak bez ręki… albo nogi… albo i ręki i nogi!🤯
Na szczęście nie było dane sprawdzić😅
Pierwsze śliwki robaczywki. Mariuszowi nie udało się pstryknąć mornelaka (rzadka siewka) a nam złowić sensownego źródlaka. Pozostało zalać smutki pisco sour w pałacyku Sary Braun.
Kolejnego dnia byliśmy już mądrzejsi o jakieś doświadczenie. A że mornelaki widzieliśmy to jechaliśmy jak po swoje. Po drodze napotykając na spęd owiec.
Psiaki uwijały się jak diabli.
Odkąd latam dronem, marzyło mi się zrobić takie zdjęcie. Stado owiec – jak mrówki!
Potem w końcu je odnaleźliśmy! Mornelaki (Oreopholus ruficollis) – jedyny przedstawiciel swojego rodzaju, który do niedawna był uważany za wyginięty.
Mariusz cykał mornelaka za mornelakiem, ja z moim znacznie skromniejszym teleobiektywem wolę cykać znacznie większe stworzenia.
Mustangi, które gnały rozgrzaną pampą będą mi się śniły.
Byliśmy na prywatnym terytorium, na którego odwiedziny mieliśmy specjalne pozwolenie właściciela i… pootwierane bramki!
To potomkowie sprowadzonych 5 wieków temu koni Hiszpanów. Z uwagi na geografię Chile, zwierzęta te nigdy nie krzyżowały się z innymi populacjami swojego gatunku. Dlatego ONZ uważa, je za rasę unikatową. Termin „baguales” dotyczy zwierząt, które mogą w każdej chwili zostać udomowione przez człowieka ale żyją dziko. Konie na całym świecie, mimo że mają podobne wzorce zachowań, są wyjątkowe i różne w każdym zakątku planety. Środowisko, w którym żyją, determinuje ich „kulturę”. Te stada koni baguales są mocno związane z obecnością pumy, szczytowego drapieżnika w lokalnym łańcuchu pokarmowym, który wywiera silny wpływ na ich wzorce zachowań. Są zatem nieufne i płochliwe jak diabli! Do tego obłędnie piękne!
Kiedy przebiegły nam przez drogę byliśmy cali od siebie z wrażenia.
Przy nich mornelaki wypadają bladziutko. A jest tych ptaków na naszej planecie mniej niż 6700 dorosłych osobników. populacja ciągle spada.
W przeciwieństwie do mornelaków i mustangów „baguales” populacja guanaco ma się coraz lepiej. I dobrze – odciągają pumy od trudniejszych do upolowania koni.
W końcu dotarliśmy! Zajęło nam to… 13 lat odkąd usłyszeliśmy o tym miejscu po raz pierwszy.
Ryby zaczęły się od pewnego miejsca. pierwsza godzina rzucania nie przynosiła rezultatów aż się zaczęło. I to na grubo!
W krainie pum i mustangów
Źródlaki były spasione i w świetnej kondycji
Podążając w górę i przerzucając kolejne ryby, dotarliśmy do opuszczonej estancji.
Ryby zamieszkiwały bardzo głębokie poole, ze stojącą wodą. Było ich tam bez liku.
Bywało, że z jednego miejsca wyciągaliśmy z Marcinem po kilkanaście ryb każdy.
Takie łowienie szybko mnie nudzi, zatem zapuściłem się podziwiać domostwo.
Dom jest dawno nie zamieszkany ale zakluczony i widać, że ktoś tam zagląda. Aż mi serce stanęło jak na starym kredensie zobaczyłem stare gazety sprzed niemal stu lat i dzwoneczek z sylwetką konia jakby do wzywania służby. I pewnie tak było!
Jedynie pomieszczenia gospodarcze były otwarte.
Tak czy inaczej musiałem wracać na umówioną z kolegami godzinę. Marcin już wystartował w kierunku najlepszej jamki by w rodzę powrotnej ją „poprawić”. Już wtedy wiedziałem, że będę musiał tam wrócić.
Po drodze znalazłem jeszcze coś co przykuło moją uwagę.
Mały cmentarzyk, jakby wyjęty z kadru filmu Yellowstone 1883 albo bardziej 1923 (notabene 1944 zapowiedziany na 2026! podobnie jak szósty sezon Yellowstone)
„W pełnym miłości wspomnieniu o moim najdroższym mężu
FREDERICK SAMUEL WILLIAMS,
który zmarł 14 stycznia 1911 roku, w wieku 39 lat
———————————
Nigdy nie zostaniesz zapomniany,
Pamięć o Tobie nigdy nie powinna upaść,
A grób w którym zostałeś złożony zawsze będą otaczać myśli pełne miłości”
Jedyne, co udało mi się później dowiedzieć to ,że przybył w te strony z Nowej Zelandii i prawdopodobnie skręcił kark spadając z konia.
To była dobra decyzja! Ostatnią rybą wyprawy był ten oto źródlak mierzący 59cm! Brawo Marcin!
Kiedy myślałem, że już Ją dobrze znam, od lat doświadczając humorki; granice, których nie należy przekraczać i wszystko to co w Niej najlepsze zaskoczyła mnie w najlepsze, rozkochując w sobie jeszcze bardziej. I doprawdy nie wiem co by musiało się stać bym stracił chęci do powrotu. Południowa Patagonia po prostu nie jest w stanie się znudzić i w zanadrzu widać ma jeszcze wiele czarów, które gotowa jest w każdej chwili na kogoś rzucić. Tylko uwaga – nic później nie jest takie samo!
W wyprawach na Ziemię Ognistą w 2025 roku udział wzięły dwie grupy.
I (od lewej): Adam Lejk (na dole), Mariusz Zmirski, Zbigniew Zając, Grzegorz Rauk, Tomasz Gładkowski, Rafał Słowikowski i Sylwester Pacholec (na dole)
II (od lewej): Szymon Bromber, Sebastian Bromber, Andrzej Karpowicz (na dole), Marek Drużdżel, Jacek Puchalski, Rafał Słowikowski, Sebastian Kalkowski (na górze), Janusz Świetliński i Mateusz Kalkowski
Tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski
Zdjęcia: Rafał Słowikowski, Adam Lejk, Sebastian i Szymon Bromber