Praktycznie od początku naszych wypraw na Ziemię Ognistą towarzyszy nam pewna pieśń. Kto był, ten wie. Pokochaliśmy ją od usłyszenia pierwszych nut. Podobnie jak Ziemię Ognistą ukochaliśmy od pierwszego wejrzenia. Brzmi nawet jak ona! Mniej wietrzna ale stara i nostalgiczna. Słowa nieco smutne ale i mądre. Od tego czasu po wielokroć kołysze nas swoim rytmem każąc wlepiać nosy w szybę i podziwiać… pampę, góry, prastary las i… raz po raz wzbudzające kurz spod kopyt guanaco.

Patagońska rumba.

https://www.youtube.com/watch?v=HzjE33U_gy8

Mimo, że była to moja jedenasta wyprawa na Ziemię Ognistą, miała być ona inna niż wszystkie wcześniejsze i wszystkie kolejne. Niby każda jest inna ale ta była wyjątkowa.

Bo jak inaczej określić wyprawę w „swoje” najukochańsze miejsce na Ziemi z kimś prawdziwie ukochanym u swego boku?

Wraz z resztą Przyjaciół do Punta Arenas przyleciała moja narzeczona – Ewa.

I w obliczu tego wyzwania chciałoby się nawet napisać „i chrzanić ryby!” Ale nie – mimo wszystko, również nie tym razem. Pływały, brały, skakały, spadały, w wodzie i… między nami.

Wywoływały uśmiech, czasem łzy, zaciśnięte ze złości pięści, przekleństwa rzucane na wiatr i chwile nieopisanej dumy i radości. W szaleńczym wietrze, słocie, w ciepłym słońcu i pod jasno skrzącym się Krzyżem Południa.

Rumba wrażeń momentami zamieniająca się w najprawdziwsze tango i emocjonalny roller coaster.

Żeby było ciekawiej, nie tylko ja zabrałem Ewę. Mój imiennik, Rafał Rabiega zabrał też swoją piękniejszą połowę – Kasię.

Reszta chłopaków mogła skupić się tylko na rybach😎

Wkrótce miał się rozpętać huragan!

 

Dziewczyny pod punktem startu naszej wyprawy w Punta Arenas.

Pakowanie to jeden z nieodzownych punktów przed wyruszeniem ku Ziemi Ognistej. Wszystko musi być zabezpieczone przed wiatrem, wodą i kurzem. Opanowane to już mamy jednak do perfekcji 💪

Przed przeprawą promową na Ziemię Ognistą, po drodze z Punta Arenas znajduje się ciekawe miejsce. Pierwszy przystanek „na papierosa” – stara Estancia „San Gregorio”. Założona przez José Menéndez’a, prosperowała przez sto lat, przeżywając wełniany boom w latach 1910-1930. Stworzona od początku do końca na potrzeby przemysłu wełnianego, została zamknięta w 1970 wraz z nadejściem tkanin syntetycznych. Architektura bliźniaczopodobna do tej stosowanej w tamtych latach w Australii i Nowej Zelandii.

Dziewczyny od samego początku znalazły wspólny język. Za nimi kaplica Estancji San Gregorio. Nie przyszło jednak do głowy grzesznicom pomodlić się za własne winy wobec swych mężczyzn!😈

Grzegorz z Ewą na tle zabytkowego wraku angielskiego parowca „Amadeo” (zbudowanego w Liverpool’u w 1884), który spoczął na tej plaży w 1932r.

Mało osób wie, ale załoga tego statku pod dowództwem kapitana Eladio Fernández’a Pérez’a, 17 marca 1923 roku w bardzo trudnych warunkach uratowała rozbitków z norweskiego statku „Vigo”, za co zostali odznaczeni srebrnym medalem rządu Norwegii!

Był pierwszym parowcem pływającym po tych wodach. Transportował wełnę z Estancji San Gregorio do Europy przez kilka dekad.

Drugi wrak to zbudowany w 1869r., w Londynie kliper „Ambassador” do przewożenia herbaty brytyjskim estancjonerom.

Ostatnia szansa na kawkę przed przeprawą promową.

Witamy przy Cieśninie Magellana💥

Podczas przeprawy przez Cieśninę Magellana szanse na zobaczenie toninów czarnogłowych (Cephalorhynchus commersonii) są bardzo duże.

Kolonia pingwinów królewskich (Aptenodytes patagonicus) już na Ziemi Ognistej jest kolejnym postojem „na papierosa”. Ten skubiący pierze osobnik musiał się wykluć rok wcześniej, pewnie niedługo przed tym jak połowiliśmy kingów w dorzeczu Rio Grande!

https://www.bayangol.pl/patagonia-2018-tierra-santa/

Pingwiny królewskie to co do wielkości drugi gatunek pingwinów na świecie, zaraz po pingwinie cesarskim. Na zdjęciu widać jak pod fałdami brzusznymi trzymają na swych stopach cenne jaja, które lada dzień się wyklują. Ich wysiadywaniem zajmuje się oboje rodziców i trwa to 55 dni, ze zmianami co 6-18dni. Po wykluciu młode będą wygrzewane na stopach rodziców przez kolejne 30-40 dni aż wykształcą własny puch i będą zdolne do regulowania temperatury ciała. W kolonii pozostaną przez kolejną zimę, karmione przez rodziców bardzo sporadycznie (czasem raz na trzy miesiące!). Potem się usamodzielnią.

Zobaczenie tej niewielkiej ale bardzo stabilnej kolonii jest zawsze fajną atrakcją.

Kolejny „papieros” to draga. Wrak ogromnej maszyny, która na początku XXw pomagała w wydobyciu kruszca podczas gorączki złota, która opanowała te tereny. Warto nadmienić, że w tym samym czasie w tych stronach ukrywał się sam Butch Cassidy, po tym jak w walentynki 1905r. zrabował z banku w Rio Gallegos sto tysięcy dolarów! Zaglądaliśmy we wszelkie zakamarki maszyny ale niestety nigdzie nic ukrytego nie wymacaliśmy.

Oczywiście bez pomocy z tartaku się nie obyło. Bez tych chłopaków, wędkowanie na chilijskiej Ziemi Ognistej nie byłoby takie beztroskie.

W końcu dotarliśmy nad Lago Blanco, gdzie większość pognała na ryby a ja stęskniony za Ewą (w Patagonii byłem już od dwóch tygodni) zająłem się… gotowaniem zupy, która tylko o mały włos nie wygotowała się całkowicie🙃

Tak czy inaczej – wyszła wybornie:

https://www.bayangol.pl/zupa-tajska/

Czasem gdy patrzę na „biedaków” nie mogących się doczekać łowów i „występujących” w najgorszych wietrznych warunkach bo to w końcu pierwsza możliwość wędkowania w Patagonii, wcale się im nie dziwię ale cieszę się, że ja już nie muszę i mogę sobie zostać w domku.

Choć zawsze lepiej popatrzeć w podbierak z rybą niż w gar z ziemniakami 😅

Hristiyan w Patagonii był ze mną drugi raz ale na tym jeziorze wcześniej nie łowił.

Pierwsza ryba z nieznanej wcześniej wody zawsze robi dobre wrażenie.

Simeon w Pacie był po raz pierwszy.

Wkrótce miał przepaść zupełnie. Dla Patagonii stracił głowę. Jak każdy z nas.

Kolejnego dnia mieliśmy zacząć z grubej rury – od Tres Marias. Dziki mustang, który jak duch z lasu pojawił się przy drodze był dobrym znakiem.

Od auta do tego niewielkiego jeziorka dzieli wędkarzy jakieś 15-20 minut marszu. Wszystko trzeba przenieść na swoim grzbiecie.

Pierwszym szczęśliwcą na Tres Marias był Krzysiu.

Przyłoił może nie szczególnie długą ale pięknie wypasioną rybę.

Potem ryby się posypały jak z rozwiązanego wora.

Bezwzględnie na tym akwenie wypuszczamy wszystko co zawiśnie na naszych wędkach. Tamtejsze pstrągi mają nas cieszyć jeszcze latami. Przynajmniej taki mamy plan😅🙏 O ile Chińczycy znowu czegoś nie spier…ą na naszej planecie!🤬

Dawid Pilch, który prawdopodobnie jest najlepszym muszkarzem jakiego znam, nie obijał się na belly boacie.

Nie była szczególnie długa ryba (na te w Jego wykonaniu dopiero miała nadejść pora) ale spasiona i ubarwiona jak marzenie!🤩

Potem klasę pokazała Kasia.

Największy pstrąg w życiu!👏

Nim wyprawa dobiegnie końca, swój rekord pobije kilka razy!😎

Rafcio po staraniach by Kasia złowiła porządnego pstrąga w końcu sam się też wziął za robotę.

Widzicie jak to wygląda w podbieraku?

Takie klocki tylko w Tres Marias! Doooobra Lola!💪

Zwykle łowisz taką rybę i już możesz się pakować do domu. Ale tam… jest tego znacznie więcej!

Zielony Olejnik T-05 robi robotę.

Bez tej blachy wogóle się nawet tam nie pakujcie😅

Rabiegi rozbili bank! Nawet sobie nie wyobrażacie jak taka troć jeziorowa skacze. Jest nie do zmordowania!

Ewa z jakże idealnym potokowcem.

Jedyne co bym zmienił do tego zdjęcia to diament w pierścionku zaręczynowym (nie muszę dodawać, że był cholernie drogi😋). Zamieniłbym go na rubin, lepiej pasujący do kropek na pstrągowym boku😎

No ale ryby to nie wszystko. Miałem Ewie duuużo do pokazania. Najpierw w drodze na szczyt góry, rżące z niepokoju guanaco (Lama guanicoe). Niewiarygodne, że wszelkie opracowania naukowe przekazują, że guanaco występowały na Ziemi Ognistej ale dawno temu. Teraz rzekomo występuje lokalnie tylko w wyższych partiach Andów. Być może tak jest w Argentynie. Tam gdzie jeździmy, każdego roku widujemy ich setki, jeśli nie tysiące!

Po dostaniu się na górę, wypatrzyliśmy z Ewą stado mustangów dobrze znanego mi ogiera (w prawym dolnym rogu), które spotykam tam każdego roku odkąd dotarliśmy nad Lagunę Tres Marias. Ewa też go zna ale ze zdjęcia w naszym domu.

Gdy kondory zaczęły wracać na nocleg, pora było pomyśleć samemu o powrocie do domku.

To stały rytuał tych ogromnych ptaków w tej okolicy. Późnym popołudniem wraz z ochładzaniem się powietrza kondory wielkie (Vultur gryphus) zlatują się w pobliże góry, do której przyklejone jest nasze pstrągowe jeziorko. Tam chwytają wiatr, który odbija w górę i krążąc docierają do samego skalistego szczytu, gdzie bezpiecznie spędzają noc. Kolejnego południa gdy nagrzeją się kominy powietrza znów poszybują w tylko sobie znanym kierunku.

Guanaco z pewnością wiedzą co znaczy cień tych ptaków. Ich obecność zwiastuje śmierć. Gdzie się pojawią można mieć pewność, że gdzieś niedaleko leży padlina. Dorosłym guanaco kondory nie są w stanie zrobić krzywdy. Młodym jednak i owszem.

Przed wieczorem, w domku czekały na nas kolejne wrażenia. Ewka upiekła racuchy!😋

Po podwieczorku można było zabrać się za przygotowanie kolacji. Nie ma to jak zebrać punkty za siłę – łamiąc makaron pod krytycznym okiem swojej Pani😆

Miny Rabieżków na wieść, że na kolację czeka ich nasze spagetti😆

Końcówki dni nad Lago Blanco bardzo często charakteryzują się spektakularnym widowiskiem światła i pastelowych barw.

Brak chmur w nocy gwarantuje tam niezapomniane wrażenia. Co prawda im jaśniejszy księżyc tym są mniej okazałe. Krzyż Południa na bezchmurnym niebie za to zawsze jasny i wyraźny, pysznie skrzy się ku uciesze nieprzyzwyczajonych doń ludzi północy.

https://www.youtube.com/watch?v=VEngyjInc0g

Gaucho bez psów to żaden gaucho. Zatem wszędzie gdzie ma się do czynienia z tymi „południowymi kowbojami”, ma się do czynienia ze zgrają psów.

A te nieprzyzwyczajone, jak my do Krzyża Południa zawsze są łase na pieszczoty.

No ale wróćmy do ryb…

Lago Blanco to przeogromny akwen (pow. 148 km²), który mamy cały dla siebie. Ograniczają nas tam tylko nasze własne słabości i… wiatr. Obłowić tą wodę, choćbyśmy spędzili tam życie – nie sposób.

Łowione na nim ryby są za to w najlepszych „konsumpcyjnych” rozmiarach. Choć w każdej chwili należy się spodziewać brania ogromnego chinook’a (łososia królewskiego) lub samotnego dużego tęczaka (największy przez nas tam złowiony miał jakieś 6kg). Oczywiście drastyczna część złowionych ryb zostaje wypuszczona więc każdego roku jest szansa na coś większego. Inny problem to przerośnięta populacja ryb, stąd stosunkowo tam mało wielkich ryb.

Terenami tymi rządzi tyranizujący je wiatr, który każe drzewom rosnąć w niespotykanych nigdzie indziej kształtach.

Po chwili odpoczynku przed wiatrem można znów wrócić do łowów.

Nieduży ale jak gęsto usiany kropkami pstrąg potokowy z końca świata.

Może ktoś z Was chciałby go ponownie złowić?

Wybierając się na Ziemię Ognistą trzeba być przygotowanym na wszelkie możliwe warunki pogodowe. Pogoda jest tam bardzo zmienna. Jednego dnia można się spodziewać ostrego słońca przynoszącego fale upału by po chwili widzieć zacinający deszcz ze śniegiem. Bardzo rzadkie za to są burze.

„Jedź” mówili, „będzie fajnie”, „opalisz się w styczniu w Ameryce południowej”. Bez nagięcia standardów urlopu małżeńskiego, by się nie udało😅

Rafcio z kanonem Lago Blanco.

Niby nie tylko Olejnik, ale w moim pudełku o inną blachę ciężko.

Mało jest rzeczy, które podobnie scalają związek.

Któryś dzień nad Lago Blanco przypadł na rocznicę ślubu Kasi i Rafała. Ten bukiet nie był moją sprawką? Która z pań miała jeszcze okazję dostać bukiet z okazji rocznicy ślubu z patagońskich kwiatów?

I generalnie niby do dziś nie wiadomo, kto zrobił tą niespodziankę. Rafciu w końcu od rana delektował się pysznym chilijskim winkiem. W końcu po tylu latach udręki się mu należało!😜 Tylko te rzepy na Jego skarpetach… 🤔😅

Od rana zatem wspólnie łączyliśmy się w bólu nad szklaneczką czegoś wyskokowego😜

„Single” w tym czasie dawno byli na rybach. Jeszcze Grzesiu nam towarzyszył. W końcu był już po dwóch tygodniach samotnej patagońskiej tułaczki. Można się nasycić.

A może coś innego zatrzymało Go w domku? 😉

Wiatr tego dnia chyba specjalnie dla Kasi i Rafała postanowił wiać wyjątkowo… namiętnie.

Dął tak namiętnie, że aż fascynująco.

Mając w perspektywie jeszcze wiele wędkarskich chwil postanowiliśmy się nie dobijać wędkarską orką w tych warunkach.

Wyskoczyliśmy osobliwym szlakiem kilka kilometrów na zachód do znanych nam sprzed lat miejsc. Grzesiu znalazł tam idealnie okrągłe, czarne, gładkie kamienie, które wydały się być idealną pamiątką z tych stron.

Nie wiem po co ale Kasia z Rafałem postanowili zostać w domku😋 Dobrze, że nie gotowali zupy!😜

Szybko im jednak poszło i też się wybrali na to wygwizdowo😅 Kasia z jadalnym „chlebkiem indian”.

W ujściu niewielkiej pstrągowej rzeczki (ale żyją w niej 50-taki) natknęliśmy się na bardzo oryginalny szałas, pokryty skórami z guanaco. Przypominał klasyczne schronienie indian Onas, którzy niegdyś licznie występowali w tych stronach. Niestety zostali doszczętnie wytępieni przez białych osadników – estancjonerów hodujących owce.

Do dziś nie wiemy czy szałas stanął na potrzeby jakiegoś planu filmowego czy innego poważnego przedsięwzięcia. Piwko w nim wysączone za to smakowało wybornie.

Podobna flaga, porwana przez patagoński wiatr zdobi ścianę w moim salonie. Ciekawe czy nowa, którą wtedy udało się dać w zamian to ta powiewająca na maszcie(?)🤔 Musiałaby mieć już prawie 5 lat!

Wieczorem kolacja właściwa🤩😋

https://www.bayangol.pl/pstrag-z-zaru/

Ostatnia noc nad Lago Blanco miała się przedłużyć nie tylko przez rocznicę ślubu Rabieżków.

Mimo, że agregaty prądotwórcze miały zostać wyłączone za godzinę jakże dobrze jest usiąść w rozświetlonej izbie jedną świeczką i światłem żaru z rozgrzanego kominka.

Opowieści na dalekim południu, podlane którymś z lokalnych win smakują tam wyjątkowo wytrawnie.

Rano obudził nas skrzek chimango.

Polska nazwa – trębacz brązowy (Milvago chimango) jest już znacznie mniej temperamentna i mniej adekwatna do charakteru tego powszechnie występującego tam drapieżnika. Skubany potrafi nawet upolować ryby kręcące się pod samą powierzchnią wody.

Pakując auta usłyszałem jeszcze dźwięki, które mógłbym pomylić tylko z nowozelandzkimi „klaunami gór” – papugami kea.♀

A że z papug występują tu tylko rudosterki patagońskie, które brzmią zupełnie inaczej, charakterystyczne głosy mogły należeć tylko do dzięciołów Magellana (Campephilus Magellanicus).

Dwie pary wylądowały niedaleko naszej chaty i głośno się porozumiewając przeszukiwały pnie starych drzew. W końcu jedna z samic wydłubała spod kory taką oto tłustą larwę kornika. Choć z uwagi na wielkość (ok 9cm!) wcale nie jestem pewien czy to kornik😅

Musi tam być tego robactwa mnóstwo! A dzięcioły leczą drzewa jak najlepsi chirurdzy.

Dawid na śniadanko nieco się spóźnił. Jak na złość, dzień wyjazdu był pierwszym bezwietrznym dniem na Lago Blanco. Od rana urzędował zatem z muchówką na flats’ach. Pstrągi żerowały jak bonefish’e, z ogonami wynurzającymi się ponad wodę. Złowił chyba z dziesięć dobrych ryb! Ciężko z takich łowów wrócić na… parówki😂

Chatki zostawiamy zawsze czyściutkie jakby to było w Skandynawii. Może dlatego gospodarz zawsze wyczekuje nas z otwartymi ramionami.

Komu w drogę temu czas.

Po powrocie na główną drogę, wypatrzyłem je z daleka. Dzikie mustangi! Największe stado jakie widziałem (zdjęcie nie obejmuje wszystkich koni). Do głowy mi nie przyszło, że rok później sfilmuję je z bliska dronem. Nadzwyczajne zwierzęta.

W drodze na dalsze łowiska pokonujemy dwie przełęcze górskie. Pierwsza z nich to brama do tzw. „domu zaginionych chłopców”. Część z kolegów może poczuć się zaskoczona, ale już dawno miejsce to mogę przechrzcić na „dom zaginionych dziewczynek i chłopców”. Przy czym „dziewczynki” bywają twardsze od niejednego „chłopca”😅

Pisząc tą relację, pięć minut temu powiedziałem Ewie:

„Gdy jestem tu z Tobą – tęsknię za Patagonią. Gdy jestem w Patagonii bez ciebie – tęsknię za Tobą.”

Być w Patagonii z Ewą to najlepsze co mogło mi się w życiu przydarzyć.

Wiem, że drugi Rafał jest tego samego zdania w odniesieniu do swojej lepszej połowy i Patagonii.

Ale dobra – koniec z tym, bo jak mawiał jeden z uczestników wyjazdu „chyba zaraz porzygam się tęczą!” 🤮 🌈

Za to mała dawka gejostwa😜

Z dziewczynami, bądź bez, mam nadzieję będzie nam dane przeżyć jeszcze wiele wspólnych podróży z wędką w dłoni.

W końcu dotarliśmy do miejsca, które z całej Ziemi Ognistej uwielbiam najbardziej.

To Estancja Hermana Genskowskiego. Zaszczytem jest móc napisać – mojego Przyjaciela. To żywa legenda Ziemi Ognistej.

https://www.youtube.com/watch?v=LmmpyLGoLbo

Podczas rozładunku aut Hristiyan sprawił, że Ewka poczuła się jak prawdziwa Królowa w lektyce😆

A potem… po prostu ruszyliśmy na ryby ukochaną ścieżką.

Co prawda brak wiatru nie wróżył zbyt dobrych wyników ale jakże dobrze było się po prostu znów tam znaleźć i pokazać to wszystko… Królowej🙂

Wszystko tam jest po prostu ogromne. Chciałoby się rzec – wszechogarniające!

Dziś, szczególnie w dobie koronawirusa, w czasach zakrawających nawet o absurd nasze myśli coraz częściej uciekają właśnie tam. Nigdzie indziej, tylko do Estancji Hermana Genskowskiego. Człowieka prawdziwie wolnego od tego syfu jaki sami sobie zgotowaliśmy albo ktoś zgotował nam. Tam się oddycha pełnymi płucami. Nawet myśli wydają się bardziej natlenione. Rzeczywistość jest o wiele bardziej przestrzenna. Nie taka klaustrofobiczna jak w życiu codziennym, kiedy musimy się wręcz rozpychać łokciami w natłoku obowiązków, czegoś co trzeba, co wypada. Tam jesteśmy prawdziwie wolni – nic nie musimy. Nie musimy nawet chodzić na te ryby. Dodatkowo miejsce to różni się od innych, bo poniekąd jesteśmy tam zdani sami na siebie ale to dobrze – jesteśmy zupełnie niezależni. Nie musimy się właściwie zachowywać by nie obrazić gospodarza w jurcie, nie musimy wszystkiego zjadać by nie obrazić gospodyni jakiejś afrykańskiej chacie, nie trzeba wić się by gadka międzykulturowa się kleiła (choć oczywiście często to bardzo fajne i ciekawe rzeczy, ale jednak nie zawsze). W końcu tam – nic nie musimy! Coś fantastycznego!

Góry po przeciwnej stronie to pogranicze Chile i Argentyny.

Dobry wędkarz na Lago Fagnano złowi troć nawet bez wiatru. Dawid przyłapany z korbą!🙃😁🤗

Nie była to Jego jedyna ryba tego dnia!

Wcześniej dopadł piękną i grubą troć jeziorową kilka kilometrów w stronę Argentyny.

Nie mogło być inaczej, skoro na najlepsze miejscówki poprowadził Go Grzesiu.

A przez lata podróży z nami w tamte strony poznał je dobrze.

Nie im jednym dobrze poszło.

Hristiyan to wysokiej klasy spinningista. Nie zawraca sobie głowy muchowaniem. Po prostu kultywuje i ciągle rozwija swój spinningowy warsztat.

I jest świetny w tym co robi!

Taka cisza w tamtych stronach to coś wręcz nieprawdopodobnego!

Dotarcie do Estancji Hermana Genskowskiego to zawsze powód do otwarcia butelek najlepszych win.

Kolejny dzień po pierwszej nocy w Cabaña Grande to zwykle wypad nad pobliską leśną zatokę jeziora między górami.

Wzdłuż niej ciągnie się piękny, stary las.

Stary i zostawiony sam sobie, potrafiący zadbać sam o siebie.

Ewa w królestwie mchu, w drodze do pstrągowania w najlepszym światowym wydaniu!

Jeśli ktoś kocha łowić pstrągi powinien raz w życiu wybrać się do Patagonii, a najlepiej do „leśnej zatoki”!

Potem można spokojnie umrzeć, nie mając sobie nic do zarzucenia.

Bo poświęcić życie łowieniu pstrągów i ominąć tą wodę to… grzech!

Dawid dobrze o tym wie, dlatego jak wielu kolegów postanowił do Patagonii wrócić.

Do Patagonii, a konkretnie na Ziemię Ognistą.

Miał wszelkie powody do zadowolenia. Tym bardziej, że połowił jeszcze lepiej niż przed laty.

Coś takiego jest jednak możliwe tylko w miejscach gdzie czas się zatrzymał.

A ten zatrzymał się tam dosłownie, choć wespół z wiatrem i wodą potrafi ciągle wyrzeźbić taki tron dla mojej Królowej😍

Królowa z kolejnym nienajgorszym pstrągiem.

Dobrze jest móc patrzeć jak ktoś czerpie przyjemność z wypuszczania ryb.

Królowe były dwie. Nie wiem co one widzą w tym śliwkowym kolorze😂

Gdzie patyki, tam wyniki.

No ale nie tylko. Mamy tam jeszcze bardzo dobry podwodny blacik.

Miejsce to obdarzyło już kropkowanym szczęściem wielu, którzy się z nami tam wybrali. To dopiero trójkącik!🤩

Na takie właśnie pstrągi się tam jedzie!

Od lat, miejsce to jednak darzy szczególnie muszkarzy.

Ci jak w „Jednym zaklęciem” Watt-Evans’a, używając tylko jednej muchy łowią pstrąga marzeń za pstrągiem marzeń!

Dawid wyżył się za wszystkie czasy!

Kwintesencja muchowania z pływadełka.

Miłość na końcu Świata.

Po wyjściu z leśnej zatoki woda znacznie się powiększa.

Woda przy brzegach staje się gwałtownie bardzo głęboka i trzeba używać zupełnie innych przynęt niż gdziekolwiek indziej.

A że po latach doświadczeń wiemy jakich…😍

Mówi się, że po naszej tam wizycie pstrągi pływają jak pijane. Pewnie z miłości😉

Po tej rybie Ewie się poprzestawiało w głowie i w końcu zaczęła łowić ryby😅

Bułgarzy za to poprzestawiane w głowach mieli od dawna. Choć ich kobity pewnie uważają, że w głowach mają nie po kolej😅

Podobne ale to jednak dwie różne ryby – obie świetne! To najlepsza woblerowa szkoła spinningu.

Ale żeby nie było – nawet na tak świetnych wodach jak te na Ziemi Ognistej bywają godziny gdy pstrągi się po prostu… wyłączają. I święty boże nie pomoże. Ale rzucać trzeba bo nigdy nie wiadomo kiedy się znowu odpalą😅

Gdy jednak się nie chcą uaktywnić, zmienia się wodę i… zabawa zaczyna się od nowa!

Portret trotki z Lago Fagnano.

Hristiyan raz po raz wyciągał dobrą rybę na którąś ze swoich tajnych blaszek.

Łowi zupełnie inaczej niż ja i na inne przynęty – widać, nie pozjadałem jeszcze wszystkich rozumów😅 I całe szczęście!

Popatrzcie na te czerwone kropeczki – to już inna ryba od tej wyżej.

Zmiana pogody na lepszą musiała przynieść kolejne złowione knagi.

A jednak – blacha Igora Olejnika. Właściwa przynęta to i steelhead właściwy.

Żródlak? Znaczy… tatarek😋

Kolejnego dnia nasze buty miały zaprowadzić nas nad jeszcze inną wodę.

Wypływ pięknej Rio Azopardo z Lago Fagnano.

Tego roku to miejsce, jak i sama rzeka przechodziły same siebie!

Rabieżki tuż poniżej mostku.

76cm srebrniak troci wędrownej.

Jeszcze wczoraj musiał być w Cieśninie Magellana.

Zaraz po Rafale Kasia złowiła „tygrysa” – hybrydę pstrąga potokowego i źródlanego.

Kolejna trotka trafiła w ręce Mojej Patagonii.

Niewielka, za to grubiutka i pięknie wybarwiona.

https://www.youtube.com/watch?v=sX_7njfCm18

Nauczy się😅

W drodze na najlepsze rozlewisko Rio Azopardo.

Po zdjęciach tego nie widać ale wiatr tamtego dnia wiał strasznymi szkwalistymi zrywami.

Czegoś takiego na Azopardo nie przeżyłem nigdy wcześniej!

Trocie i pstrągi były wszędzie!

Spławiały się i goniły wszystko co podrzuciło im się w pobliże z niebywałą agresją!

Wyraźnie za to nie był to dzień Ewki, która niewprawiona w łowach nie widziała brań i przez wiatr nie była w stanie celnie podać przynęty spławiającym się rybom.

Na szczęście tych nie brakowało i nawet jak rzuty nie wychodziły celnie brały po prostu inne ryby, które wcześniej się nie pokazały.

Jak na złość – nieduże.

Między trociami ożyły też potokowce.

Tych prawdopodobnie z uwagi na polujące w rzece uchatki patagońskie nie ma zbyt wiele.

Tym bardziej cieszą tak duże pstrągi tęczowe.

Niespełna siedemdziesięciocentymetrowa ryba z pięknej Rio Azopardo cieszy wyjątkowo. Najpiękniejszy mój tęczak z tej rzeki.

Kryzys uderzył w Ewę ze zdwojoną siłą. Ciężko się łowi gdy ktoś inny co chwilę woła, prosząc o kolejne zdjęcie😅

Do tego miała akcję pod samymi nogami, gdy jej blachę zgarnął silny ponad 70-cio centymetrowy srebrniak. Na krótkim dyszlu nie miała szans wyciągnąć tej ryby😬 Wszystko tak gwałtownie i szybko jak się zaczęło, tak się skończyło.

Nigdy nie zapomnę Jej słów: „Ten kto powiedział, że wędkowanie uspokaja, musiał być jakiś totalnym debilem!”🤣

Przyznajcie sami ile w tym prawdy.

Kropla w czarze goryczy😅

W końcu musiałem zostawić ją samą.

Nie wołać, nie przeszkadzać, nie ustawiać… Rzuty z czasem zaczęły wychodzić coraz lepiej…

Gdy gwałtowne pobicie wyrwało ją z zamyślenia aż się przewróciła na śliskim kamieniu. Twarda sztuka – kontynuowała hol z pozycji siedzącej. Krzyczała tylko coś, że jak schrzanię podebranie tej ryby to coś ukręci czy czegoś mi nie da…🤔 Sam nie wiem, tak byłem zdenerwowany😆

Ryba znów okazała się nie jakaś wielka ale temperamentem przypominała mi samą jej łowczynię. Do tego też była tak świeża, że aż łuska z niej schodziła. Musiała wpłynąć z morza dopiero co. Jego moc wyraźnie jej się jeszcze udzielała.

Nawet wypuszczana, nie była w stanie odpłynąć spokojnie.

Podczas gdy my z Ewką uganialiśmy się za rybami poniżej, Rafał z Kasią zostali na wypływie, pod mostem.

Złowili tam takie ryby, że gdy zobaczyłem je na zdjęciach kopara mi zjechała!

Kasia – szacun!👏

Mega, mega ryba!

Powrót.

Rafciu wtórował kolejną bardzo świeżą rybą.

Taki srebrniak na prawdę potrafi powalczyć!

No ale Kasia pokazała w końcu, kto jest królem albo raczej królową miejscówki! Nigdy ten błękit w tych rybach nie przestanie mnie dziwić.

Również darowanie życia.

Ostatnie słowo należało do Rafała – łowy skończył tam wyciągniętym steelhead’em.

Tereny te to północna granica występowania endemicznych karłowatych bukanów patagońskich. Występują od tego miejsca aż do samego Przylądka Horn.

A co tam u Bułgarów?

A no po staremu😎

Simeon nie ustępuje Hristiyanowi nic a nic!

Trocie 75cm i większe to już naprawdę dobre ryby!

I to na klasyczną Abu Toby.

Miejsce to rok później (czyli w tym roku) nazwaliśmy Srebrnym Gniazdem. Miało z niego wyjechać jeszcze więcej ryb.

„Przed rekinem”

Fantastyczna troć jeziorowa z Lago Fagnano.

Ciut mniejsza ale też fajna.

Nasycony Grześ (a rzadka to sprawa) postanowił zbadać chyba najrzadziej odwiedzany przez nas fyrtel jeziora i…

Niestety nie sposób sfotografować wszystkich złowionych ryb na samowyzwalaczu.

Wieczór miał wszelkie powody by należeć to tych wyjątkowo zabawnych. A ponieważ dziewczyny nie palą, Dawid do zdjęcia odpowiadał za efekty dymne. Skądś to znam🤔

https://www.youtube.com/watch?v=GazPACc4dpA

Podano do stołu🤣

Ponieważ rok wcześniej pociągnięto drogę nieco dalej, po rekonesansie nad mapami satelitarnymi znalazłem górskie oczko. Plan na kolejny dzień był.

Droga nie należała do łatwych.

Piękna i trudna – zupełnie taka jakimi czasem bywają nasze panie😜 Ale bardzo, bardzo rzadko!🤗

Nie wszyscy wytrzymali tempo.

W końcu maruderzy wylądowali na polodowcowej rzece – niestety nie wiedzieli, że nie ma w niej życia.

Do tego pogoda zaczęła się psuć, ale w końcu przy pomocy GPS-a dotarliśmy.

Woda nie była wielka ale wystarczająco głęboka. Myślę że byliśmy pierwszymi wędkującymi ludźmi na tym jeziorku.

Podobne rekonesansy mają to do siebie, że bywają nieudane, ale jak się udadzą to spotykają nas cuda!

Ewce było jednak daleko do cudowności😅

Grząskie błoto pod warstwą kamyków naniesionych chyba przez fale prawie ją wciągnęło!

I jak tu jej nie kochać?!😍

Miss Waders 2019🔥

Patagońskie „bonsai”

Moje Słońce i Reszta Gwiazd

Dawid w tym czasie obłowił głębszą wodę pod skałką.

Szkoda. Nie udało się. Woda okazała się bez życia. Ale na piwko każdy z nas i tak zasłużył.

Na bagnie, na końcu świata😅

Powrót w dół był znacznie łatwiejszy i szybszy.

W końcu doszliśmy do auta ale Kasi z Rafciem nigdzie nie było! 🧐🤔

A pod mostem😀

Woda w Fagnano generalnie jest bardzo czysta. W tamtym miejscu to wręcz kryształ!

Simeon w tym czasie kilkaset metrów dalej wyciągnął kilka dobrych troci, w tym tą właśnie.

Po południu skoczyliśmy na najlepsze trociowe miejscówki Fagnano – na tzw. Bornholm.

Dawid na przekór wiatru, chyba w trzecim rzucie zapiął tą wyśmienitą rybę!

Troć jeziorowa z Lago Fagnano. Tyleż dająca radości co miała sił i błękitu na pokrywach skrzelowych.

Krakus z rybą idealną! Po coś takiego się jedzie a potem można już wracać!💪

Oczywiście – tak dużą rybę najlepiej po prostu wypuścić. Choćby w podziękowaniu za przeżyte emocje. Dzięki temu będzie pływać już zawsze – w pamięci, w sercu, w końcu też w jeziorze.

Fagnano w 2019 przeżywało swój najlepszy rok! Nie wiedziałem wtedy, że 2020 będzie jeszcze lepszy!

To jezioro kochało niegdyś tylko Mariusza Aleksandrowicza. W 2020 w końcu po wielu moich zabiegach pokochało i mnie.

Krzysiu jakiś czas rozkminiał jezioro. Gdy zatrybił o co w nim chodzi, w końcu zaczął przerzucać rybę za rybą.

Źródlaczek tuż za Bornholmem.

Właściwie to nikt nie miał powodów do niezadowolenia.

Śliczna, silna trotka w rękach Kasi.

I tęczak na tą samą przynętę w ręku Rafała.

Patrząc na te zdjęcia, stwierdzam że Kasia chyba lubi być podmyta przez zimne fale!😜

No ale skoro fale dają takie wyniki, to każdy lubi!

Rafał i Kasia Rabiega na ziemiach Hermana Genskowskiego.

Takie wystające z wody kamienie to właśnie najlepsze miejscówki na trocie jeziorowe i wędrowne z Lago Fagnano.

Niemal pod samym naszym domkiem.

Uśmiech zdradza wszystko co w sercu wtedy grało.

Trafił się też rzadki i bardzo wyczekiwany pstrąg źródlany.

Chwilę potem drugi.

Niestety gatunek ten ma pecha, że jest taki smaczny.

Gdy wszyscy dawno skończyli łowy, Krzysiu daleko od domku, gdzieś na Srebrnym Gnieździe dorwał swoją rybę.

Panie i Panowie – troć 78cm!💥

Kolejnego dnia po raz ostatni tamtego roku miałem zarzucić w Leśnej Zatoce Deseado.

Pogoda była niezła dla wędkarzy, ciut gorsza dla ryb. Ale wszystko w każdej chwili mogło się zmienić i… wkrótce się zmieniło.

Na początku jednak grzaliśmy się w słońcu a wyniki były… słabe.

Padły bardzo pojedyncze ryby.

Mimo to, znaleziony przez Ewę w Fagnano czyjś urwany woblerek okazał się kluczem do sukcesu. Inna sprawa, że sama wpadła na pomysł jak należy go poprowadzić. Ktoś by powiedział – tak się pstrągów nie łowi!

Zanim dopłynąłem do Niej na belly boacie, zaliczyła już dwie fajne ryby.

Potem pogoda się nagle zmieniła.

Kto z Was po kilku dniach łowienia pstrągów pierwszy raz w swoim życiu może pochwalić się połowieniem 60-taków?

Po zrobieniu jednego kiepskiego zdjęcia z rybą powyżej, pstrąg wyrwał się z uchwytu i po prostu dał dyla. Co zrobiła Ewa? Dała nura za nim! Tego się nie spodziewałem!🤣 Dopiero w domu się przyznała, że była cała mokra!😬

Gdy ryba ta uciekła, musiała usiąść i odsapnąć. Nie wiem czy to moje opowieści o powrocie na tor rajdowca wyścigowego po wypadku ale po chwili złapała za kij i w jednym z pierwszych zawziętych rzutów złowiła tą oto rybę! Czyż wędkarstwo w Patagonii nie jest piękne?!

Ten dzień należał jednak do Bułgarów i Krzysia. Po drugiej stronie zatoki rozbili bank!💥

Tego pstrąga wyżej i trotkę niżej Krzysztof złowił jeszcze przy Ewie.

A im dalej, tym było coraz lepiej.

Szli w trójkę wymieniając się na zakładkę.

A lepsza pogoda miała się dopiero zacząć!

Niestety rok później takich ryb miało być więcej. Niestety bo, owszem długie ale chude, dziwnie ubarwione i często z bielmem na oku😨

Wtedy jednak cieszyliśmy się beztrosko każdą chwilą na tym niezawodnym od lat akwenie!

Bo tyle tak wspaniałych pstrągów potokowych nie pływa nigdzie indziej na świecie! Nie boję się tak odważnych stwierdzeń. Wiem co piszę.

Hristiyanowy pstrąg na kolejne dziwadło.

Basara!💪

Pstrągów przy powalonych drzewach było bez liku.

I wraz z deszczem miały się „odpalić” na dobre!

Krzysiu na koguty wyczyniał cuda!

Dał też jednego Hristiyanowi.

Simeon za to odkrył nowego, mega skutecznego woblera.

Pstrągi za nim oszalały!

Nie wiem co chłopaki widzą w tych wędkach w zębach 😅

Może głód pstrągów udzielił się i samym wędkarzom😉

Znów na koguta.

Takich ryb Krzysiu nie połowił nawet w Nowej Zelandii. Cóż za idealny, wielki potokowiec!🤩

Pełna rozpusta! I wręcz… za dużo ryb!

Są tacy, którzy najchętniej po czymś takim by krzyknęli „ale rozjebaliśmy system!”.

A to był po prostu dobry dzień w Patagonii🙂

Gdy już wszyscy porządnie zmarźli (najbardziej Ewka ale ciągle się nie przyznała do wlewki) i powiedzmy, że nałowili (to chyba nigdy nie nastąpia😅), postanowiliśmy wrócić na popołudniową turę na Fagnano. Aura za górami była zupełnie inna. No i do tego Ewa w końcu złowiła też swojego pierwszego w życiu źródlaka!👏

W tym czasie pod samym domkiem…

… Rafał dopadł fajną „jeziorówkę”.

Po przerwie w domku, późnym popołudniem wróciliśmy znów na wypływ Azopardo. To był dobry ruch.

Ewka rozwinęła skrzydła.

Miało to być Jej pożegnanie z jeziorem.

Szkoda, że były to nasze ostatnie tamtego roku podrygi na Fagnano.

Ryby wracały w świetnej kondycji do wody.

Ostatnia ryba wyprawy.

Do zobaczenia… kiedyś…

Kolejnego poranka pożegnaliśmy się z gospodarzem tych ziem.

Spojrzeliśmy ostatni raz na Fagnano. Pstryknięto pożegnalną fotkę.

I ruszyliśmy w drogę powrotną. Padający od kilku dni deszcz obluzował skały w przydrożnej skarpie.

Dobrze, że nie stało się to podczas naszej jazdy😬

Powrót przez góry ku drugiej przełęczy.

Moja Patagonia ❤️

Z zachowaniem rozsądku warunki drogowe nie wymagają tam ani jakichś specjalnych zdolności ani nadzwyczajnej ostrożności. Choć łupki na drodze potrafią rozpruć oponę a wtedy sprawy mogą się w mgnieniu oka bardzo pokomplikować. Dlatego – wolno, wolniutko.

Może to kuzyn lisa Marcelego, z którym mieliśmy do czynienia w 2013 nad Deseado (?) 🤔

Po sześciu godzinach jazdy bez żadnych niespodzianek (kapci) docieramy na jak zwykle rozdmuchaną Cieśninę Magellana.

Podczas przeprawy promowej Ewa wypatrzyła akrobacje delfina. To delfinowiec południowy (Lagenorhynchus australis). Straszne ale chilijscy i argentyńscy rybacy ciągle polują na ten gatunek, tylko po to by mięso tych ssaków użyć jako przynetę do klatek na kraby.

I kolejny tonin czarnogłowy.

Rabieżki przy drodze na koniec świata.

Wyprawę zwykliśmy kończyć w Punta Arenas w ukochanej restauracji La Luna. Tym razem się wyłamaliśmy i z Patagonią żegnaliśmy się w Lomito’s. Ostatni toast wzniesiony został nie winem ale świetnym ciemnym piwem Austral Yagan.

Po dwa burgerki ze stekami i choćby człowiek miał wyjątkowy spust nic więcej nie wciśnie.

Od niedawna jest taki zwyczaj w Punta Arenas – kto pocałuje duży palec od stopy indianina w pomniku Ferdynanda Magellana, ten wróci w Region Magellanes y la Antártica. W moim przypadku sprawdza się każdego roku🙂

W wyprawie udział wzięli (stojący od lewej): Simeon Bonev, Krzysztof Śpiewak, Katarzyna Rabiega, Rafał Rabiega, Grzegorz Kempys, Ewa Borek i ja – Rafał Słowikowski

(niżej od lewej): Hristiyan Kostrurski i Dawid Pilch

Ziemia Ognista ma coś takiego w sobie, że rozkochuje ludzi w sobie. Zawiązują się Przyjaźnie na całe życie. Do tego coś specjalnego i niebanalnego dzieje się w związkach. Nie można powiedzieć – jest zmęczenie, chłód, bagna (na szczęście nie ma komarów!) i wiele innych niedogodności ale zaskakująco hartuje to związek! Zostaje bardzo wiele do wspólnego wspominania. Do tego gdy znów jadę sam z Przyjaciółmi Ewa zna całe tło do kolejnych mych opowieści po powrocie. Nie martwi się już tak jak żona Kukuczki. Owszem, jest trochę dodatkowej zabawy gdy się gdzieś rusza z towarzyszką, bo trzeba zadbać o Jej ubiór, woderki, przygotować drugi zestaw, na miejscu zawiązać agrafkę, rozplątać supeł czy brodę na kołowrotku i takie tam. Ale co to za trudności gdy człowiekowi wszelkie starania wynagradzane są nie tylko zmysłowym kobiecym pierwiastkiem i dodatkowym ciepłem w śpiworku, tudzież nieocenioną pomocą w kuchni? Są też takie rzeczy😍

tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski

zdjęcia: Simeon Bonev, Hristiyan Kosturski, Krzysztof Śpiewak, Katarzyna Rabiega, Rafał Rabiega, Grzegorz Kempys, Ewa Borek, Dawid Pilch, Rafał Słowikowski