Karen Blixen pisała „czary mają to do siebie, że jeżeli ktoś raz znalazł się w zasięgu ich działania, nigdy nie potrafi się zupełnie z tego wyzwolić”. Właśnie to zagoniło nas na Czarny Ląd. To i… tygrysy.
DALSZY CIĄG RELACJI Z CZĘŚCI PIERWSZEJ
Warunkowo wpuszczono nas do zagrody z reproduktorami. Trafiliśmy na porę karmienia (raz w tygodniu). Nikomu nie zależy na jakości skór tych krokodyli. Mają się tylko rozmnażać. Do żarcia dostają niepotrzebne nikomu, obdarte z cennych skór tuszki swych braci.
Rozpoczął się krwiożerczy spektakl.
Gadzi danse macabre.
Na farmie tej znajduje się 2,5 tysiąca krokodyli głównie do 2,5m. Bliżej tamy zbiornika Cahora Bassa trzymają dodatkowo 8 tys. małych krokodyli, które dorastanie (i życie) kończą tu. Reproduktory w zagrodzie dają mały procent potrzebnych jaj. Rocznie z naturalnych gniazd na brzegach Cahora Bassa wybiera się 25 tysięcy jaj!!! (ok 40 jaj z jednego gniazda) Na pytanie ile się zostawia, menadżer odpowiedział, że warunki państwowej licencji pozwalają na wybieranie wszystkiego! Wciąż odnotowuje się zbyt wiele przypadków ataków krokodyli na ludzi na tym akwenie! Jaja są sztucznie inkubowane i temperatura jest tak regulowana by kluły się same samice (są łagodniejsze, przez co skóry mniej narażone na uszkodzenia). Różnica temperatur by wykluły się nie same samice a samce to jedyne 2 stopnie Celsjusza. Seksmisja zdecydowanie nie wskazana;)
Krokodyle nie mają tnących zębów. Kłapią paszczami, unieruchamiając ofiary w zębach po czym makabrycznie obracają się rozpruwając mięso.
Kiedy skończyło się mięso, gady uspokoiły się i… ruszyły w naszą stronę!
Musieliśmy się sprawnie ewakuować z zagrody i to niemal ostrzeliwując się – a tak naprawdę rzucając grudami gliny w gadziny!
Te ząbki potrafią zrobić kuku
Chwila poobiedniej siesty.
Mały problem, że jedyna droga ewakuacji prowadziła przez inną zagrodę – z tymi największymi!
Na szczęście poinformowano nas, że o tej porze roku są schowane w cieniu i hibernują. Pokazano mi gdzie śpią a ja nie mogłem uspokoić swych japońskich zapędów do robienia zdjęć.
Dopiero wieczorem, przeglądając zrobione fotki miałem ujrzeć że wcale nie hibernują! Otwarte – bacznie śledzące nas oczy i ślady nie tak starej krwi na pysku miały mnie nieco ocucić. Krótkie, kilkumetrowe dystanse pokonują w mgnieniu oka!
Tiaa – hibernacja!
W tej zagrodzie znaleźliśmy tylko pozostałości po ofiarach tych olbrzymów. Największe tam krokodyle (trzymane dla „ciekawostki”) miały ponad 5 merów! Ich paszcza zmieściłaby na raz pół kropusu dorosłego mężczyzny!
Wszędzie nad Zambezi czuliśmy się bacznie obserwowani. Szczególnie na brzegach mieliśmy uważać. Atak krokodyla jest szybki jak mało co. Filmy jak atakują pijące podczas migracji gnu dobitnie mi to uświadamiają.
Trochę nam ulżyło jak znów chodziliśmy między ludzkimi siedzibami a nie gadzimi.
Mają też świetlicę w postaci sali telewizyjnej z makabrycznie niewygodnymi siedziskami. Janek rozszerzył zasięg Vectry o Mozambik.
Nigdy w gościnę nie przychodzi z pustymi rękoma.
Zdjęcie, które namiesza w życiu rodziny Piotrowskich;)
Mistrz. Ulubieniec dzieci! Choć… jak zobaczycie – nie wszystkich.
Ludzie w Mozambiku (dawna kolonia Portugalii) są serdeczni i bardzo przyjacielscy. Nie spotkaliśmy się z żadnymi przejawami wrogości.
Choć teoretycznie duch w Afrykanerach nie gaśnie. Biały dla nich zawsze będzie białym.
Bungalowy w osadzie nieco różniły się od tych w lodge’y – taka sprawiedliwość.
Sielankowo ale jak widać, nie w każdym aspekcie jest tak cukierkowo.
Choć jest szansa, że po wizycie Janka rozwój farmy ruszy jak z bicza strzelił! Nawet pracownicy solący skóry wiele nowego się przy prezesie dowiedzieli.
Tak to się robi! Skóry w procesie garbowania niestety stracą kolory, bledną. Dlatego wysłannicy domów mody w trakcie kupna na fermie dokładnie co droższe skóry fotografują by później sprytne rączki z fotografii odtworzyły wzory na torebkach i innych produktach farbami! Taka to moda na „prawdziwe” skóry. Tym nie mniej Jan spisał się wzorowo.
Black & white
Wspominałem o dzieciach, którym Jasiu jednak nie przypadł do gustu.
No przynajmniej do czasu jak ich matkom nie urządził małego Hell’s kitchen! Dziś gotuje się tam już zupełnie inaczej.
Papaje na przystani.
„Zakazany owoc dumnie krąży mi nad głową”
Na tych owocach można jednak zęby zjeść.
Nasze łodzie przy pomoście. To tu zaczynaliśmy i kończyliśmy rybałkę każdego dnia.
Po przeciwnej stronie przesmyku naszej przystani zobaczyliśmy coś zjawiskowego.
Kosiła rybę za rybą.
I wiecie co chłopcy zrobili jak ją zobaczyli?! Jak to co! Pognali po wędki!
„Znowu skubana ciągnie!”
W końcu Jurek uratował honor białasów!
Rybacy w południe sprawdzali sieci tuż przy naszej lodge’y. Tygrysów jednak nigdy nie widzieliśmy. Ponoć najczęściej udaje im się wygryźć z sieci!
Piękna roślina o jakże pięknej nazwie – Cycas.
I ekipa czekająca na popołudniowy transport do przystani.
Artur nic nie mówił – ale widać, że miał plan! W końcu w Polsce tyle niezamkniętych spraw do zamknięcia 😛 A łowienie tygrysów nauczyło, że trzeba być chamskim! Docinać w kły! Nie ma miękkiej gry! To tygrysy Go tego nauczyły.
Jedzie transport
Olo na głębinie
Widzicie płetwę tłuszczową?
Też Artur wspomniał, że wie o kamieniu pod którym mieszka waran. Dosłownie kazał mi wątpiącemu wziąć aparat i się przygotować. Po czym podszedł do głazu i go lekko nadepnął. Niby byłem przygotowany ale gad był i tak za szybki!
Drugi gad w Afryce po krokodylu nilowym.
No ale nie byliśmy tam dla oglądania waranów.
Nieopodal „drzewka”
Życzę każdemu by na wyprawy był tak przygotowany z przynętami jak Jurek.
Barry – menadżer naszej lodge. Totalny świr tiger’owy!
Powrót z rybałki
Wasze zdrówko koledzy, którzy nie pojechaliście;)
Rybacy kapenty w porze połowów.
I Jegermeister w porze połowów!
Wspólne mycie zębów do spania.
I ostatni mój tiger z zatoki gdzie się wszystko zaczęło.
Tak – hipopotamy ciągle tam były. Pawcio nawet zapodał im blaszkę.
Opuszczamy lodge. Pożegnanie z Zambezi.
Góra za którą znajduje się już znacznie uboższe od Mozambiku Zimbabwe.
Port, w którym żegnaliśmy się z Cahora Bassa.
Kaczki chronią się tam w cieniu czółen.
I pożegnanie z przyjaciółmi.
Przed nami droga do Tete.
I ostatnie zdjęcie w tak szerokim gronie. Dwóch wracało do domu, a resztę czekała jeszcze wizyta w RPA.
Pod baobabem.
Asfalt pod akacjami erioloba – jakże charakterystycznemu drzewu Afryki południowej.
Afryka z czasów Blixen minęła w wielu miejscach. Tydzień przed naszym przyjazdem jakiś nieszczęśnik zginął „potrącając” słonia.
Typowe zabudowania mozambikańskich osad.
Kobity wracające z shoppingu
I młodzieniec z łowów. Będzie pieczyste!
Przedmieścia Tete.
I ani jeden do pary!
Pilot na lotnisku.
Czekał nas nocleg w nadzwyczajnym miejscu w Johannesburgu.
Aż żal, że byliśmy tylko w męskim towarzystwie.
Hotel Oaza – Nadzwyczajny w każdym calu.
Artur jak przystało na właściciela baru czuł się jak ryba w wodzie.
Prawdziwa Oaza w zgiełku zakorkowanego miasta.
Co prawda mieliśmy rezerwację stolika w knajpie gdzie serwuje się steki z bawołu, mięso żyrafy czy krokodyla ale miejsce było na tyle urocze, że zdecydowaliśmy się zjeść w hotelu.
Domek w ogrodzie też wydawał się idealnym miejscem na drinka.
Tenże o poranku.
Na werandzie
Każdy detal i każdy kąt jest pełen uroku.
Nawet karmniki dla ptaków w ogrodzie są niecodzienne.
Wszystkie prywatne posesje w dzielnicach willowych białych są mocno strzeżone a poruszanie piesze po mieście wieczorową porą jest mocno odradzane.
Ogród i sam budynek tego kameralnego hotelu prowadzonego przez białe małżeństwo wraz z dwiema córkami są bardzo specjalne.
Powód dla którego znaleźliśmy się w RPA nie był tylko tranzytowy. Na zakończenie tygrysich łowów zorganizowaliśmy sobie safari w Parku Narodowym Krugera. Już po stu metrach od bramy wjazdowej przywitało nas stado antylop impali (Apyceros melampus).
Co szczególnie nas ucieszyło to jeszcze tej samej godziny spotkanie z największym współcześnie żyjącym zwierzęciem lądowym występującym na naszej planecie.
Słoń afrykański (Loxodonta africana).
„Widziałam stado słoni przedzierające się przez gęstą dżunglę, gdzie słońce prześwieca tylko małymi plamkami poprzez splątane gałęzie – kroczyły tak, jakby szły na umówione spotkanie, gdzieś na końcu świata.”
Jedna z samic tego stada. Ich ciosy rosną całe życie (rekordowe zanotowane ważyły 102,3kg).
Na północy Parku Krugera stoi chata na wzgórzu baobaba. Miała stać się naszym domem na najbliższe cztery noce.
Przywitał nas powitalny drink i błękit leśnych zimorodków (Halcyon senegalensis).
Tego samego popołudnia rozpoczęliśmy safari. Najczęściej spotykaliśmy antylopy, np. samice…
…i samce Niali grzywiastych (Tragelaphus angarii). 80% populacji tego gatunku żyje chroniona w parkach typu Kruger.
Każde safari wymagało pauzy i posilenia się – jak nie zimnym piwkiem z coolerka to lokalnymi kabanosami z wołu.
Kolacje przygotowywała nam Mamma Florah – słusznych rozmiarów dojrzała murzynka z matczynym, otwartym sercem.
Poranne safari rozpoczęliśmy znalezieniem poroża byka kudu (Tragelaphus strepsiceros).
Piękny egzemplarz kraski liliowopierśnej (Coracias caudatus) – narodowego ptaka Kenii. W trakcie sezonu godowego samce wznoszą się na znaczne wysokości po czym nurkują wykonując liczne akrobacje.
Stada samców impali tworzą szermiercze szkółki gdzie trenują walkę. Gatunek ten podczas ucieczki i zmylenia napastnika potrafi wykonywać skoki na 3 metry wysokie i na 11 długie!
Toko czerwonolicy (Tockus leucomelas). Posród niektórych plemion Afryki zajmują szczególne miejsce w wierzeniach.
Przerwa na kawę.
Poza ciasteczkami można też wciągnąć do kawki wija.
Lepiej jednak zostać przy ciastakch
Oblicza afrykańskiego buszu.
By coś jednak ujrzeć trzeba zachowywać ciszę szczególną (choć do dźwięku silnika auta wydają się przyzwyczajone). Blixen pisała: „Ludzie cywilizowani utracili zdolność zachowywania ciszy, muszę się tego uczyć od natury, zanim zostaną dopuszczeni do obcowania z nią.”
Bawół afrykański (Syncerus caffer)
Poza słoniem, lwem, nosorożcem białym i lampartem zaliczany do „Wielkiej Piątki”. Powszechnie uważany za bardzo niebezpieczne zwierzę, zabijające każdego roku kilkoro ludzi. Szczególnie niebezpieczne jednak nie są takie stada samic z młodymi jak to.
Ciernie akcji – to one skutecznie chronią drzewo i jak przypomnicie sobie z „Pożegnania…” także ludzi np. przed lwami po sporządzeniu ogrodzenia z tych gałęzi.
Dropik rdzawoczuby (Lophotis ruficrista)
Podobnie jak z rybami, safari wypada najlepiej wcześnie rano albo po południu i wieczorem. Środek dnia zatem znów na odrobienie zaległości w śnie. Sypialnia pod baobabem.
„Sąsiedztwo rezerwatu dzikich zwierząt i obecność dużych zwierząt tuż za granicami naszej farmy przydawały jej szczególnego charakteru, jak gdybyśmy byli sąsiadami wielkiego króla. Obok nas działy się rzeczy dumne i odczuwaliśmy ich bliskość”.
Weranda
Pokój dzienny i lampy zrobione z kanek.
Biblioteczka skromna ale wyselekcjonowana właściwie.
Śniadanko.
Przy basenie. Mieliśmy jednak pecha. Nocami padało zawsze, w ciągu dnia nierzadko mżyło. Woda w lesie to rozpierzchnięte zwierzęta, które w suchych porach roku zbierają się przy zbiornikach wodnych, ciekach i innych naturalnych poidłach. Wyraźne ochłodzenie kazało się także przeprosić z cieplejszymi ciuchami i nie było mowy o chłodzeniu w basenie.
Wzgórze baobabu.
Do niedawna skałki powyżej chaty były ulubionym miejscem lamparcicy z młodymi. Pozostałości po ich posiłkach można znaleźć do dziś. Pozwoliłem sobie wyjść, choć w Parku obowiązuje zakaz poruszania się pieszo bez przewodników, jako że uchodzi to za bardzo niebezpieczne.
Wikłacze z gatunku Anaplectes melanotis, pod baobabem plotły charakterystyczne gniazda. Trzeba uważać bo lubią w nich mieszkać jadowite węże.
Kwitnący baobab afrykański (Adansonia gigi tata).
I jego kwiat.
Kiedy ja uganiałem się po krzakach, pękała kolejna butelka wybornego południowoafrykańskiego wina. Chilijskie jednak znacznie lepsze.
Alkoholizacji przyglądały się budujące nieopodal gniazdo motyliki sawannowe (Uraeginthus angolensis).
Zbiorowe zdjęcie przed kolejną turą safari. W tle baobab przy chacie, ze śladami po kłach słoni, które zwykły obrywać korę tych drzew by dobrać się do wody. Przed rokiem sforsowały ogrodzenie podczas awarii prądu (pod napięciem) i dobrały się do drzewa. Właściwie to nie widzieliśmy ani jednego baobabu, który nie nosiłby śladów po ciosach tych afrykańskich gigantów!
Fantastyczny byk niali – na tyle duży, że łatwy do pomylenia z kudu.
„Pierwszą rzeczą, do której myśliwy musi się dostosować, jest sztuka cichego posuwania się, bez nagłych ruchów- a dotyczy to tym bardziej myśliwego z aparatem fotograficznym. Myśliwi nie mogą chodzić według własnego widzimisię. Muszą się stosować do wiatru, do barw i woni terenu, muszą też przybrać tempo takie samo jak całe otoczenie. Jeśli otoczenie, jak orkiestra, powtarza jakiś takt, myśliwy musi robić to samo.”
Kogucik stepówki dwuwstęgowej (Pterocles bicinctus). Młode tej piaskowej pardwy w razie potrzeby po wykluciu natychmiast są samowystarczalne. W ciągu miesiąca po wykluciu są zdolne latać. Co ciekawe piją tylko w nocy, ewentualnie skoro świt.
Koziołek skalny (Oreotragus oreotragus). Pod oczyma widać gruczoły, którymi znakuje teren.
Niezależne od wodopojów jako że wodę pobierają z spożywanych soczystych roślin.
No i w końcu – po dwóch dniach tropienia natknęliśmy się na parę nosorożców.
„Towarzyszyłam dwu nosorożcom w ich porannym spacerze, gdy kichały i prychały, wdychając powietrze, które o świcie jest tak zimne, że aż wywołuje ból w nosie. Olbrzymy wyglądały na dwa kanciaste kamienie toczące się po długiej dolinie i zachwycone własnym towarzystwem.”
Nosorożec biały (Ceratotherium simum).
„Dzikie zwierzęta są być może dowodem istnienia Boga”.
Widać doskonale jak ma kwadratowy pysk, pozwalający paść się na trawie, blisko gruntu. Nosorożec czarny ma ją trójkątną by móc także zrywać liście z drzew. Po zawartości odchodów nosorożca łatwo rozróżnić do którego gatunku należą. Obwód naszej lodge (24 000 ha) gościł na swoim terenie kilkanaście osobników. W tym roku (2015) zostało ich niestety 3 pary. Reszta została skłusowana! Bliskość granic Zimbabwe i Mozambiku sprzyja temu procederowi. Jakże serca miały nam stanąć gdy jeszcze tego dnia zauważyliśmy ślady ssaków a na nich odciśnięte ślady butów. Nasz przewodnik Izajasz od razu stwierdził, że to kłusownicy. Jeszcze tego samego dnia zdał raport do rangerów parku. Czy osobnik tego nosorożca ciągle żyje? Nie wiemy. Co wiemy, to to że byliśmy wybitnie poruszeni spotkaniem oko w oko z tym jakże pięknym zwierzęciem. A nawet parą.
Na kolejnych skałach zaobserwowaliśmy góralki skalne (Procavia capensis). O dziwo – nie są gryzoniami, są najbliżej spokrewnione ze… słoniami!
Naszym celem tego wieczora było miejsce specjalne.
„Jeżeli spojrzę na właściwe miejsce, to może mi się wyjaśni logiczny związek rzeczy i spraw”.
Lanner Gorge – czyli Wąwóz Raroga, rzeźbiony od tysięcy lat przez rzekę Luvuvhu.
Nazwa pochodzi od gniazdujących tam sokołów – rarogów górskich.
Po deszczach Luvuvhu niosła brudną wodę ale zapytany Izajasz twierdził, że normalnie jest krystalicznie czysta. Jestem pewien, że żyją w niej tygrysy. Ależ to by było zakończenie łowów!
To był wyjątkowy dzień. Zobaczyć nosorożca białego, spojrzeć na Lanner Gorge i patrzeć na gwiazdy nad baobabem. Znów – w życiu niby piękne są tylko chwile. Ta z pewnością należy do jednych z nich.
„Lwica” Blixen tak pisała:
Gdy tylko słońce zachodziło, powietrze zapełniało się chmarą nietoperzy, krążących cicho jak samochody po gładkim asfalcie. Zjawiały się też nocne jastrzębie, które wysiadywały na drogach i światło samochodu odbijało się czerwono w ich oczach aż do momentu, gdy wypryskiwały w górę tuż sprzed kół. Po drogach buszowały wiosenne zające, charakteryzujące się swoistymi ruchami: nagle przysiadały, a potem skakały jak miniaturowe kangury. W wysokiej trawie śpiewały cykady, zapachy snuły się nad ziemią, a spadające gwiazdy były łzami na policzkach nieba. Człowiek czuł się uprzywilejowaną istotą, której wszystko składane jest w ofierze. Królowie Tarsu przynosili dary.”
Baobab na wzgórzu lamparcicy.
Awaria agregatu (znów napięcie w ogrodzeniu zerowe), śmiechy hien pod oknami, szalejące gangi pawianów i zbliżająca się burza nadały dodatkowego uroku tamtej nocy.
Niektórzy długo nie mogli wrócić do łóżek.
Ostatni dzień safari budził się leniwie.
Zaroślarki akacjowe (Paraxerus cepapi).
Znany nam z Króla Lwa Pumba – guziec afrykański (Phacochoerus africanus) z kiepskim zmysłem wzroku. Niepokojony najpierw się przygląda aż w końcu wieje z postawionym ogonem. Nie wiedzieć czemu ewolucja nie wykształtowała u niego sprawnej, dłuższej nieco szyi, którą mógłby sięgnąć rosnących traw. By się paść musi… klęczeć!
Żabiru afrykański (Ephippiorhynchus senegalensis). Gatunek ten występuje w staroegipskich hieroglifach i reprezentuje fonetyczną głoskę „ba”. Imię faraona Trzeciej Dynastii zawiera tą głoskę – Khaba.
Toko buszmeński (Tockus rufirostris) ze złapanym termitem w dziobie.
Kolejny baobab cały w bliznach po ciosach słoni.
Żeński baobab. Skąd taka nazwa (?) – odpowiedzcie sobie sami.
Pod cipkowym baobabem jakoś tak tęskno za domami nam się zrobiło. Niektórzy sztywno chodzili, inni się obślinili;)
Najlepsze jest to, że wszyscy byśmy się tam zmiescili! Ze względu na rozmiary pni tych drzew, jeszcze na początku XXw. szacowano ich wiek na tysiące lat. Dziś wiadomo, że przeciętnie mają „jedynie” 500, maksymalnie 1000 lat!
Pamiętacie fragmenty „W pustyni i w puszczy” jak Staś i Nel kryli się w pniu baobabu? Jest to jak najbardziej możliwe. Spokojnie moglibyśmy wszyscy tam wleźć i usiąść.
Kolejne drzewo z ciekawym ptakiem w koronie.
Wojownik zbrojny (Polemaetus bellicosus) – największy z orłów Afryki.
Rozpiętość skrzydeł do 2,60m. Samica co 2-3 lata składa 1 jajo i wysiaduje je 47 dni. Potrafi upolować dorosłą impalę ale zwykle łapie mniejsze antylopy, frankoliny, mangusty oraz strusie.
Droga do połączenia rzeki Limpopo i Luvuvhu na granicy RPA, Mozambiku i Zimbabwe, a dokładnie na miejsce zwane Crooks Corner. Jeszcze na początku wieku na wyspach Limpopo miejsce przerzutowe piratów – przemytników kości słoniowej, skazańców i innych przestępców. Praktycznie poza zasięgiem jakiejkolwiek władzy z tych trzech państw.
Matka impala z młodym.
Młodziutka impala – przed nią wiele zagrożeń nim osiągnie dojrzałość płciową.
Postój w Crooks Corner.
Wyschnięte koryto rzeki Limpopo w niczym nie przypomina powodzi z 2003 I 2013 roku. Rzeka wylała wtedy na kilkanaście kilometrów w każdą ze stron. Drapieżniki jak lwy i lamparty wyniosły się na południe. Dziś północ parku to głównie zwierzyna płowa, która bez zagrożeń rozmnaża się na potęgę. Za rok/dwa drapieżniki wrócą i zacznie się rzeź! Prawdopodobnie będzie to świetna część na obserwację polowań wielkich kotów.
Paweł w ujściu Luvuvhu nie mógł sobie darować braku wędek.
Na całym terenie Parku Krugera niestety wędkowanie jest dziś zabronione. Może i dobrze bo takie fale między oznakami żerujących ryb mogły oznaczać tylko jedno.
No właśnie! A ku ku!
Kolejny byczek niali grzywiastej.
Sępy afrykańskie (Gyps africanus), którym grozi zagłada, m.in. w sławnym rezerwacie kenijskim Masai Mara. Główną przyczyną są masowe zatrucia, do których dochodzi w wyniku wykładania martwych zwierzat nafaszerowanych furadanem. To pestycyd, który stosują afrykańscy hodowcy krów i kóz walczący z lwami. Jedna zatruta krowa może spowodować śmierć nawet 150 ptaków. Ich liczba ostatnimi laty zmniejszyła się przez takie działania człowieka o 60%. Populacja lwów i innych drapieżników też znajduje się w dużym niebezpieczeństwie.
Póki co w Parku Krugera sepy mają się dobrze.
Założone burty ochronne po bokach auta mogą oznaczać jedno. Jedziemy na lwy! Klatki niestety miała zabrać powódź. Nie wiem jak to miało uchronić nas przed tymi olbrzymimi kotami ale na wszelki wypadek próbowałem wcisnąć się w środek między kolegów. Nie udało się ;P
Pojechaliśmy na południe w rejon Punda Maria ale niestety to ciągle było za blisko niedawnych terenów zalewowych Limpopo.
Żółw pustynny (Geochelone sulcata). W normalnych warunkach nie wolno ich niepokoić bo wypróżniając się ze strachu mogą się odwodnić. Ostatnie opady pozwoliły nam jednak go trochę zestresować.
Zebry stepowe (Equus burchelli). Ich paski mają mamić przeciwnika, któremu ma się wydawać, że uciekające stado to jedna spójna masa.
Koby śniade (Kobus ellipsiprymnus).
I znów impale. Wyobraźcie sobie polowanie wojownika zbrojnego na to zwierzę!
I kolejny słoń afrykański. Młode i samice żyją w stadach pod przewodnictwem dorosłej samicy, z którą każdy z członków rodziny jest spokrewniony.
Młode samce są przeganiane ze stada jak tylko osiągną dojrzałość płciową. Zbierają się później w grupy kawalerów.
Dorosłe samce żyją samotnie i dostęp do stada mają tylko w okresie rui. Ich obserwacja to ogromny przywilej i wspaniałe przeżycie.. Blixen sama pisała „To czego nauczyłam się od zwierzyny, przydało mi się także wtedy, gdy miałam do czynienia z ludźmi”.
Spodnia strona stóp jest miękka i delikatna, dzięki czemu zwierzęta te mimo olbrzymiej masy mogą być praktycznie bezszelestne. Ich ślady są imponujące.
Kruk srokaty (Corvus albus)
Żyrafa (Giraffe camelopardalis).
„Bardzo często obserwowałam na równinie żyrafy o przedziwnej, niedającej się naśladować gracji. Sprawiały wrażenie nie stada zwierząt , lecz kępy rzadkich, olbrzymich kwiatów na długich łodygach, powoli zbliżającej się do widza.”
Najwyższe zwierzę lądowe, mające jednak 7 kręgów szyjnych (tyle co człowiek!), którego głównym przysmakiem są liście ciernistych akacji. Ich język i wargi są odporne na długie kolce roślin, często jednak zwierzęta te przyczyniają się do ich zapylania. Spasanie przez żyrafy może być na tyle intensywne, że doprowadziło do ewolucji rozmaitych mechanizmów obronnych u objadanych drzew. Niektóre akacje np. bronią przed żyrafami agresywne mrówki. Ciernie na poziomie żerowania żyraf niezależnie od wieku drzewa są dłuższe i liczniejsze. Liście też potrafią na tej wysokości być mniejsze! Innym sposobem obrony jest produkcja tanin unikanych przez żyrafę.
Samotny samiec słonia.
Ciosy z kości słoniowej – główna zguba tych zwierząt.
Uszy osiągające 1,5m długości wykorzystywane są do termoregulacji. Jednak nie chodzi tu tyle o wachlowanie chłodzące podmuchem głowę i tułów (choć też), co o chłodzenie krwi znajdującej się w dobrze widocznej na zdjęciu siatce naczyń krwionośnych!
Samotny samiec bawoła afrykańskiego – jedno z niebezpieczniejszych zwierząt kontynentu. Cieszą się złą sławą wśród myśliwych polujących na grubego zwierza. Zranione potrafią się zasadzić i zaatakować myśliwego z zaskoczenia. Na zdjęciu w lewym górnym kadrze widać też parę bąkojadów żółtodziobych (Buphagus africanus), które są tolerowane przez większe zwierzęta jako że pomagają się im pozbyć wszy, pcheł, muchówek i kleszczy.
A kleszczy w Afryce nie brakuje. W Parku Krugera spotykaliśmy je właściwie na każdym kroku! Ich kolor jednak pozwala je dostrzec już z daleka.
Sekretarz (Sagittarius serpentarius), którego nazwa wzięła się od chodu przypominającego pisanie na maszynie. Żywi się głównie wężami, które zabija gwałtownym uderzeniem dzioba albo długim stąpaniem po ofierze(do ogłuszenia).
Antylopik zwyczajny (Raphicerus campestris) zwany stenbokiem.
Niebezpieczny samotny byk.
I znów żyrafa.
Patrzenie wraz z bielikiem na rzekę Luvuvhu.
„Góry, lasy, stepy i rzeki, wiatr wreszcie – wszystko wiedziało, że nadchodzi chwila rozstania […]. Dotąd stanowiłam część krajobrazu, susza była moją własną gorączką, kwiecie stepowe moją własną suknią. Teraz ziemia zerwała ten intymny kontakt, odsunęła się nieco, abym mogła dokładnie na nią spojrzeć i tym spojrzeniem ogarnąć całość”.
Kolejny dowód, że w rzece ryb musi być bez liku.
Ostatnia noc w Afryce.
Na tą okazję czekał nas specjalny wieczór. Każdy taki był ale ten… popatrzcie.
Wyraźnie też się ociepliło, komary nie gryzły – było bardzo przyjemnie.
Izajasz doglądał ogniska do późna.
A że trafiliśmy na wylot termitów, te ciągnęły do światła jak głupie. Na nasze życzenie czekała nas nadzwyczajna kolacja.
Zachęciły nas do niech obżerające się gekony.
Termity zostały wyłapane i wrzucone do miski z wodą, gdzie się po prostu potopiły.
Upieczone na blasze w piekarniku w końcu zostały doprawione solą i pieprzem.
Mamma Florah zadbała też o pozbycie się niejadalnych skrzydeł.
Voila! Zakąska gotowa.
Termity do piwka okazały się wyborną zakąską!
I śniadanie. Malarone trzeba zażywać po śniadaniu. Zestaw lekarski.
Czepiga białogrzbieta (Colius colius).
Grupa safari na moście rzeki Luvuvhu (od lewej):
Paweł, Słowik, Artur (mniej opalony), Izajasz, Darek, Jurek i Olo.
I już po lądowaniu w Warszawie.
Wyprawa afrykańska dobiegła końca, przerastając nasze oczekiwania. Ci co byli pierwszy raz zakochali się w Afryce, stąd parafraza tytułu Karen Blixen na „Powitanie z Afryką”. Mamy nadzieję, że afrykańskie wyprawy się rozkręcą a w głowie Mariusza Aleksandrowicza pojawi się jeszcze wiele podobnie wybornych pomysłów, gdyż jak sam pisze, zapytany o sposób wyszukiwania destynacji: „mam komputer, sieć internetową i wygodny fotel…” Niestety sam w wyprawie udziału wziąć nie mógł, podobnie jak kilku innych kolegów – pewnie teraz sobie plują w brodę. Do nadrobienia.
W wyprawie udział wzięli (od lewej):
Rafał Słowikowski, Artiur (na dole), Jerzy Ludwin, Witold Woźniak, Paweł Jaskulski, Jan Piotrowski, Dariusz Wanat (na dole) i Aleksander Pastuszak.
„Przeszłość, którą tak trudno było odtworzyć, która prawdopodobnie ulegała zmianie przy każdej myśli, została tu uchwycona, ujarzmiona i na zawsze przygwożdżona (…) Stała się Historią. Nie mogła ulec żadnym przeobrażeniom ani przekształceniom”
Tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski
Zdjęcia: Rafał Słowikowski, Paweł Jaskulski, Jerzy Ludwin, Dariusz Wanat.