Jesienią ponownie ruszyliśmy po nową przygodę do Ameryki Południowej. Jak przystało na porę deszczową wody w rzece było nieco więcej, zatem do ryb należało podejść nieco inaczej. Za to dzięki wodzie rozbujany las deszczowy odkrył niespotykane dotąd nowe duchy.

Poczatek wyprawy podobny do innych,spotykmy się w Berlinie – Paweł,Piotrek i Krzysiek z Ząbkowic Śląskich oraz Adam i Artur z Kwidzyna. Krótki lot i jesteśmy w Paryżu gdzie ze Szkocji dolatują do nas Grzesiek z Tomkiem. W końcu w komplecie – siódemka Polaków głodna przygód i spotkania z rybami Ameryki Południowej.
Caracas przywitało nas słońcem – gorąco i przyjemnie.Jeszcze 2 godziny samolotem z Caracas do Puerto Ordaz kilka godzin samochodem i będziemy nad Orinoko. Ale nie tak szybko jeszcze trzeba wymienic pieniądze, a tu jak u nas za komuny bank płaci 2,5 boliwara za 1 dolara a „cinkciarze” prawie 5 za dolara!!!! Na szczęście jest z nami Paweł i Grzesiek którzy wiedzą jak przeżyć taką transakcję i nie wpakowac się w kłopoty. Jest ok mamy boliwary lecimy dalej.
Na lotnisku w Caracas

Nad Orinoko

Spacerek po mieście ,ciepło, w tle Orinoko

W tej posadzie-hotelu spędzamy noc

Coś nowego – śpimy w hamakach – trening przed noclegami w wenezuelskiej dżungli


Zakupy na miejskim bazarze i jedziemy nad Rio Caura

Nad Caurą czekają na nas cztery łodzie a bagaży mamy sporo, na szczęście nie musimy niczego zostawiać…

…choćby jednej buteleczki zbawiennego piwka – Regional Light. W sumie tyle tego było, że braku jednej nikt by nie zauważył. No chyba, że by miała okazać się po kilku dniach tą ostatnią! Bardzo ważny element ekwipunku za chwilę miał trafić do lodówek na łodziach. Zimne piwko w środku dżungli – doskonałość!

Rio Caura w drodze do Quqisy – naszego pierwszego obozu


Tubylec – świnia górska Baciro

W końcu rzeka robi się coraz piękniejsza – kamienie, przelewy, zatopione drzewa. Korci żeby rozpakowac tuby i złowic swojego pierwszego wenezuelskiego „wampira” – PAYARĘ. Niestety zbliża się noc, a do obozu mamy jeszcze kawał drogi, ostatnią godzinę płyniemy po ciemku. Nic nie widac, zakładam kapok, rzeka naszpikowana jest kamieniami i powalonymi drzewami, czekam kiedy wyląduję w rzece. Na dodatek co chwilę gaśnie nam silnik – jest niedobrze, choć na szczęście nasz pilotejro zna rzeke jak własną kieszeń. Mimo ciemności sprawnie kluczy między skałami wtrącając nas w całkowite zdumienie. Z czasem uczymy się całkowicie polegać na jego magicznych umiejętnościach, uspokajamy się – on jest przecież u siebie a my na urlopie. W końcu szczęśliwie dopływamy do Quqisy – pierwszego obozu w środku dżungli.

Quqisa

Arturo z lolkiem szybko zauważają, że na upalne wieczory nie ma nic lepszego niż termiczny kubek uzupełniony po brzegi… rumem

W końcu! Po pierwszej nocy zaczynamy rybałkę.
Czasami żeby cicho dopłynac na miejscówkę przydało by się wiosło. Niestety w łodzi był tylko… talerz

Adam i pierwsza ryba wyprawy PIRANIA

Grzegorz vel Lolek z BAGRE RAYADO

Artur vel Arturo z pierwszą PAYARĄ. Ależ ślicznotka!

Tomek z PAYARĄ

Piotrek ze swoim wampirkiem

Ryby biorą przez cały dzień, choć jak to zwykle bywa najlepszy jest świt oraz zmierzch

Następny dzionek na Caurze. Wypływamy o świcie. Loluniu pokazał jakie ryby dziś wyciągniemy i… wcale się nie mylił!


Zgadzamy sie z Loluniem – jest „si”

No popatrzcie co się działo


To nie Jezioro Łabędzie w Teatrze Bolszoj w Moskwie to balet PAYAR na Rio Caura




PAYARA to silna ryba, o czym przekonał się Krzysiek łamiąc wędke



Jest pięknie – łowimy rano, w południe jedzonko, krótki odpoczynek i druga tura do wieczora, potem kolacyjka przygotowana przez indiankę – żonę Luisa. A w nocy polowanie na BAGRE TIGRE – potężnego suma. I tak co dziennie – życ nie umierać!

Nasza sypialnia

Paweł z jednym z BAGRE TIGRE – ponad 20 kg

Mniejszy BAGRE Piotra

Moja PAYARA z miejscówki Cinco Millas ponad 7 kg – taka ryba już cieszy mocno

Przez kolejne dni jest podobnie – łowimy, łowimy, łowimy. Nie przeszkadzają już powroty do obozu po ciemku dziką rzeką pełną kamieni, niezłowionych „wampirów”, pirani, kajmanów i całej gromady innych płetwiastych poczwar. A że czasami gaśnie nam silnk to nawet fajnie – w rozmowie można zrzucić trochę ciężaru z plecaka pełnego codziennych wrażeń – jest pięknie!


MOROCOTO złowione przy samym obozie

Zachód słońca i zjawisko którego nie potrafię opisac. Fotograficy nazywają to łaską bożą – tego dnia Bóg był dla nas wędkarzy na prawdę łaskawy

takie widoczki mieliśmy wprost z hamaków.

Ależ taka papuga potrafi skrzeczeć!

Nie tylko wędkarstwem człowiek żyje więc płyniemy zobaczyć jak żyją indianie. Na brzegu rzeki stocznia – człowiek w podeszłym wieku prymitywnymi narzędziami dłubie łódź z pnia drzewa. Powstanie z tego piękna Curiara, dla mieszkających tu indian jedyny środek transportu

W wiosce panuje spokój, jest południe więc większość mieszkańców leniwie dynda w hamakach. Dopiero na nasz widok ludzie ożywają. Osada jest nieduża – kilkanaście chat, skup złota i szkoła

Okazuje się, że handel kwitnie nawet w dżungli – indianie próbują sprzedać nam swoje wyroby – wisiorki, bransoletki itp. Wszystko wykonane ręcznie z suszonych nasion, kamyczków, zębów zwierząt i ich kości.



Do kupienia była również czaszka jaguara który podobno zjadł dwójkę dzieci i jakąś babcię

Zwijamy nasz obóz w Quqisie i płyniemy dalej w głąb dżungli w poszukiwaniu innych gatunków ryb. Po drodze okazuje się, że rzeka i dżungla ma jeszcze innych mieszkańców, których mieliśmy szczęście zobaczyć

Wydra olbrzymia ARIRANIA


CURVINATA

PIKUA

TARANTULA


Żuczek.

GEKON

MODLISZKA

Im dalej w dżunglę tym rzeka robi sie coraz węższa i bardziej dzika – to znak że zbliżmy się do królestwa BOCONY – pięknej i bardzo walecznej ryby


Docieramy na górną Nichiare, rozbijamy obóz na samotnej skale na środku rzeki, wyżej rzeka przegrodzona jest progiem i przy tym stanie wody nasze łodzie nie popłyną wyżej, z resztą szkoda czasu, trzeba wydrzeć kawałek dżungli by przygotować obóz. Do zmierzchu jeszcze chwila a wszyscy aż się palą by sprawdzić co pływa w pięknej miejscówce pod skałką. Trzeci rzut i Piotrek zapina okazałą PAJARĘ


Impreza na skałce – 6 października – niezapomniane moje imieniny – Artura


Następny dzień spędzamy w terytorium BOCONY. Spływamy łodziami na wiosłach, bez użycia silników, BOCONA jest bardzo płochliwa. Łowiąc ją w krystalicznej wodzie trzeba bardzo uważać, gdyż brania są bardzo niespodziewanie a ryby atakują z wielką wściekłością, po braniu każda ryba próbuje uwolnić się od przynęty i przeważnie robi to w powietrzu!!! Świetne, szczere stworzenia. Wędkarska poezja



Przyłów – PIRANIA



Nowy gatunek na naszej liście …

RAYADO śliczna rybka

Łowienie Bocony dostarczyło nam pięknych wrażeń, ale co piękne kończy się szybko, niestety musimy wracać do Quqisy. Jeszcze tylko drugie śniadanie przygotowane przez indian na „grillu”


Kolacja już w Quqisie

Przy kolacji zapada decyzja, dzielimy się na dwie grupy Lolek z Tomkiem płyną rano na wodospady Caury Salto Para- El Playon (Wielka Plaża), pozostali zostają i łowią ryby w okolicy Quqisy – nie stracili ci co zostali…





…ani ci, którzy popłynęli by podziwiać widoki






Żegnamy się z Rio Caura i wracamy do Maripy, gdzie czeka na nas samochód który zawiezie nas do miasta Paragua nad rzeką o tej samej nazwie

A to już centrum miasta Paragua

Miasto Paragua czasy świetności ma już za sobą. Kiedyś tętniło życiem dzięki okolicznym kopalniom złota i diamentów.
W mieście śpimy jedną noc. W hoteliku jest klimatyzacja i ciepła woda (przez 2 godziny dziennie), ale przecież jesteśmy tu nie by mieszkać w luksusowych warunkach, czeka na nas inne złoto tej ziemi – potężne Payary na wodospadach Uraima Falls.
Uraima to najlepsze na świecie łowisko tych ryb. To właśnie w tym miejscu padł do dzisiaj niepobity rekord świata – Payara 18 kg.

Kolacyjka w Paragua.

Poranek w hotelu i nasze Taxi !!!!


W drodze na Uraima Falls






Obóz – Uraima, tu śpimy w namiotach, na szczęście bo dopadła nas tropikalna ulewa i padało całą noc

TRAIRA (Aymara) z Uraima Falls

Najlepszy odcinek do połowu Payar położony jest między dwoma wodospadami – tam też łowimy. Łowisko ma bardzo specyficzny charakter – woda rwie jak szalona, więc najlepszą metodą połowu na tym łowisku okazuje się głęboki trolling. Brań jest bardo dużo lecz nie wszystkie ryby udaje sie wyholować. Ryby rzeczywiście są dużo większe niż na Rio Caura. W końcu to podobno najlepsze łowisko tych ryb na świecie. Przeważają ryby w przedziale 5-10 kg. Ale wiemy że są i większe.

PAYARA ze śladami ataku większej ryby


Pierwsza wyholowana dwucyfrówka – 12kg, jak się okazało później największa PAYARA wyprawy(na wędkach na pewno mieliśmy większe)






Łodzie w trollingu między wodospadami

Wieczorkiem na plaży

Wygodnictwo – „zmywarka do naczyń” – te malutkie rybki obdarzone ostrymi zębami wyczyściły tą przypalaną patelnie w bardzo krótkim czasie… podobnie nasze włosy na nogach!

Przez kolejne dwa dni łowimy z bardzo dobrym skutkiem. Uraima obdarowała nas pięknymi i dużymi PAYARAMI


10-tka Lolunia









PAYARA ponad 10 kg




Czas pożegnać gościnne wodospady Uraima Falls. Płyniemy na Lago Guri – zbiornik zaporowy na rzece Paragua, gdzie czekają na nas bajecznie ubarwione i bardzo waleczne PAVONY.

Port w Paragua. Krótki postój. Trzeba uzupełnić zapasy

Może coś ze sklepu mięsnego ?


Tą rybkę miejscowe dzieci nazywały BOCONI

Miejscowi wędkarze z połowem

A to już jezioro Guri i „las”, w którym podobno mieszkają PAVONY


Pływamy między wyschniętymi drzewami w poszukiwaniu najlepszych miejscówek

I znaleźliśmy – ta miejscówka obdarzyła nas pięknymi rybami

Pierwszy pavon z tej pięknej zatoki – 6kg

… i kolejne troszkę mniejsze ale równie piękne




PAVON to przepiękna a zarazem bardzo waleczna ryba. Jej atak jest bardzo widowiskowy – przy każdym holu wyskoki i salta w powietrzu, niezmordowana do końca.

Nasz obóz tym razem na wyspie, bezpiecznie i blisko na łowiska

PAVON pieczony na ognisku – palce lizać

Nie byliśmy sami na wyspie, na drzewie między namiotami zadomowił się jadowity pająk

I tak do samego końca wyprawy – uganialiśmy się za Pavonami, a one nas nie unikały

Piotr – szczęśliwy łowca, w ostatnim dniu nad jeziorem w ciągu kilku godzin złowił 52 Pavony!!!









To co nie udało się nam podczas polowania ze strzelbami, udaje się nam ostatniego dnia, chwytamy KAJMANA. Nieduży ale schwytany gołymi rękoma, po sesji zdjęciowej oczywiście odzyskuje wolność


Ostatnie widoki na jeziorze Guri – czas wracać



Było fajnie – miny mówią same za siebie

Caracas – lotnisko

Ostatni wspólny posiłek na tej wyprawie, tym razem nie na liściach palmy.
Pisząc to już wiem, że w kwietniu 2010 dwie grupy z członkami naszego klubu wybierają się do Wenezueli. Jestem pewien, że tak jak my przeżyją niezapomniane chwile w wenezuelskiej dżungli i złowią jeszcze większe ryby – już im zazdroszczę.

Tekst: Artur Kreft
Zdjęcia: Piotr Kościelny, Adam i Artur Kreft, Paweł Mamoń, Tomasz Myszkowski