Po rewelacyjnym wypadzie przed dwoma laty do szwedzkiej prowincji Jämtland, który poniekąd wymusiły na nas realia pseudopandemiczne, po raz kolejny w życiu stwierdziłem, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Z uwagi na zamknięty świat i brak możliwości swobodnego przemieszczania człowiek „brał co było”. W ten oto sposób dotarłem „za miedzę” na upragniony wyjazd na rybę, od której wszystko w życiu małego wędkarza się zaczynało, czyli… na okonia. Wcześniej powtarzałem sobie, że takie rzeczy zostawię sobie na emeryturę ale w sumie „pesel” też nieubłaganie tyka i … może to kryzys wieku średniego😅 Tak czy inaczej z niezastąpionym Dawidem Pilchem wylądowaliśmy w Bräcke i poza tym, że wyniki wędkarskie przerosły nasze oczekiwania, niechcący poznaliśmy dwóch niepozornych gości – bardzo grzecznych, gadających nawet do rzeczy. Powtarzając za Leonem Bojarczukiem „Panie Ty ich tworzysz a potem oni sami się znajdują” – tak było i w tym, cudownym przypadku…

Dwa lata później (i tu wracamy do czytanej przez Was właśnie relacji) siedzimy sobie na promie z Dawidem w towarzystwie ów dwóch „tajemniczych”, poznanych przed dwoma laty Jegomości i na wszelki wypadek jakby chcieli nam zrobić krzywdę, dwóch kolejnych – sprawdzonych od lat w wędkowaniu, degustacji alkoholowej i awanturze. Jednym słowem – globtroterzy☝️

Prom relacji Gdańsk – Nynäshamn. Ileż to pięknych wypraw wędkarskich zaczyna się u kolegów po kiju na tej właśnie już nieco wysłużonej łajbie (podobnie jak my🤪). Kojarzycie to uczucie? Tą radość rozpierającą serducho? No więc właśnie! Cieszę się, że do Was to piszę🙂🤜🤛

Choć uwaga! – niektórych żony mają macki dłuższe niż się wydaje!👻 🤪

Nie mam dużego doświadczenia ze Skandynawią ale mam wrażenie, że działa to tak samo na całym świecie (blisko i łatwo – z rybami gorzej, dalej i trudniej – z rybami lepiej). Zatem te 6 kolejnych godzin jazdy do Bräcke z każdym przejechanym kilometrem tylko podostrza nasz apetyt. W końcu – baza. Dobrze być tu znowu!

Koniec sierpnia, zatem białe noce to już wspomnienie. Za chwilę dzieciaki ruszą do szkoły a ich starzy – na łódki🤓

Nieco zmienił się repertuar dostępnych łowisk. I dobrze, bo tak byśmy katowali tylko „Okonkowo” – najlepszy akwen przed dwoma laty. Pora na nowe. Zawsze rozpoznanie zabiera trochę czasu ale ileż w tym słodyczy, ileż ekscytacji w poznawaniu nowego. Na zdjęciu tylko skromna część ekwipunku, który trafił na łódki tamtego dnia. Przecież trzeba zabrać wszystko!😅

Mógłbym mieć żal do kolegów, że się uparli przypominać mi o pracy ale… to naprawdę się sprawdza!😱 🫣😉

Oczekiwania były wyśrubowane.

Krzysiu z Kubą wrzuceni dosłownie na głęboką wodę.

Ale Ich wyniki przerosły nasze najśmielsze oczekiwania!🤪 Jak się nauczą jeszcze chować palce…😅

Lepiej.

Marek z Łukaszem to klasa sama w sobie. Doświadczeni jak cholera, z fenomenalną wiedzą i wyśmienitym warsztatem. Duuuużo jeszcze wody musimy obrzucać by choć w ułamku się nauczyć tego co Oni. Na dodatek Marek jest jeszcze pomysłodawcą i twórcą wyśmienitych, gumowych przynęt. HONKY LURES – jeszcze nie raz o nich usłyszycie, a wyśmienita większość ryb złowionych na tej wyprawie padła właśnie na te przynęty! To swoista rewolucja!

A warunki pierwszego jak i w dwa kolejne dni były … dynamiczne. Od mocno wietrznych po takie jak na tym zdjęciu. Fronty się kotłowały raz rażąc słońcem, raz sypiąc śniegiem z deszczem. Podobnie było z temperaturami.

K&K pierwszy dzień mieli bardzo trudny bo nie mogli rozkminić echosondy, która i dla mnie jest czarną magią (dlatego odpowiadam na wyjazdach za sterowanie i motor – z resztą też z marnym skutkiem😅). Wiele godzin trzymali się spadku schodzącego do 14m, gdzie znaleźli ryby na pierwszym napływie. Niestety ich wielkość pozostawiała nieco do życzenia. Ale się działo.

Marek otwiera wyjazd dwoma chyba najlepszymi okoniami wyjazdu, z których większy ma 47cm!

Widzicie przynęty? Tak gumy, jak i główki – Honky Lures😎

Na naszej łódce skromniej ale radość i tak duża (bo jeszcze nie wiedzieliśmy co złowił Marek!👻). Pierwsze koty za płoty.

Ważne, że kolacja jest!

I to nie tylko u nas. Tzw. „konsumpcyjne” nie mają tyle szczęścia co te duże, które puszczamy bezwzględnie zawsze.

Pakowanie do wozów i ogarnięcie łódek na kolejny dzień oraz zabezpieczenie ich na noc zawsze zabiera nieco czasu. Przynajmniej człowiek ma szansę uczestniczyć w przemijaniu dnia nie w czterech ścianach i sztucznym świetle, broń Boże nie przed telewizorem – po prostu pod niebem! Czujący ożywcze ochłodzenie, wciągający płucami wilgoć nadchodzącej nocy, raczący się śpiewem ptaków i pluskiem ryb za plecami. I te dłonie pachnące oskrobanymi rybami…

Żyć nie umierać! A „gnojki” jutro do szkoły 🤪

Nowy dzień znów na wodzie.

Radiator od Honky Lures otworzył nam wodę!

Duża guma – duża ryba!

Mała guma – też duża ryba!

Do metra zabrakło 2cm ale na okoniowym Westinku pochodził cudownie!

Kuba z Krzysiem też mieli do czynienia z wielką rybą. No ale jak to zwykł mawiać Grzesiu Rutkowski – „Brań nie usmażysz!”🤪

I wtedy z Dawidem odkryliśmy to! Zdjęcie nie obejmuje całej miejscówki. Pierwszy był kamień, kilkadziesiąt metrów dalej przyczepa kempingowa, potem stare Volvo, przerwa, chatka i domek gospodarczy. Od kamienia do domku gospodarczego, gdyby w odpowiedniej odległości napłynąć od drugiego słupa na nasypie kolejowym na skałkę przed górą po przeciwnej stronie jeziora pod wodą znajdowały się… dwa cycki a przy nich… amatorzy cycków! Płetwiaści bandyci! Miejscówka ta została nazwana „Zestawem Svensonów” i była Dawida i moim nr 1!

Wyjechało stamtąd mnóstwo dobrych ryb tamtego dnia!

W przeciągu 10 minut złowiliśmy z Dawidem też tego samego okonia!

Porównajcie sobie górną i dolną rybę!🧐🤩

Na łodzi K&K też się działo!

Oczywiście Honky Lures!

Tuż przed wypuszczeniem.

Ryby włączyły się o 13:00 i przeżyliśmy niezapomniane 1,5 godz. nim brania zgasły.

44cm to daleko od Markowych wyników ale nie o wyścig tu chodzi (Czekaj no Marek! Zobaczymy następnym razem!🤡).

Czyż nie piękny oks?!🤩 Amator metroseksualnych kolorów.

Uderz w stół a nożyce się odezwą😅

No i powrót z ryb na bazę.

Fit śniadanie wzbogacone znaleziskami z lasotundry.

Ale nie wszyscy jedzą fit!👻

Dawid – popatrz co się dzieje z amatorami gumowej diety! Tyjo i dostajo pasków!🤪

Ale te kolory!🤩

Radiator na zestawie Svensonów mieszał wielokrotnie.

Bass☝️

Bach, bach!! Dwa rzuty, dwa brania. Svensonowie.

Nie radiator ale też Honky Lures💪

„…od drugiego słupa na nasypie kolejowym na skałkę przed górą po przeciwnej stronie jeziora…”😎 I szukanie na echo zapisów. Nie ma zapisów… szukanie ich do skutku!

Dawid – siejowy magik! Znów Honky Lures!😎

Tęcza – a na jej końcu…

Łukasz na marchewkowego radiatora łowi tą właśnie mamuśkę!

Panie i Panowie – 109cm!

Marek ripostował tym oksem, na szczupakowego radiatora.

No ale to był dzień Łukasza. Wyczaili chłopcy gdzie stoją dobre szczuki i popłynęli jak po swoje.

106cm

Tia – wiem. No ale jak się nie umi…🤣

Przepłynęliśmy nawet na wczorajsze szczupacze miejsce ale poza takimi pasiakami nic nie chciało wziąć podrzucanych żebrowanych frykasów.

U K&K przez cały dzień też się działo.

Krzysiu nawet złowił wspaniałe 46cm!👏

To był dobry dzień!

Kończyliśmy już w cieniu, choć czuliśmy się jakby w blasku chwały🙃 Że też nie może być tak dobrze gdzieś u nas w kraju…😵‍💫

Może jakby wędkarze zabierali ryby tylko na bieżący posiłek a nie dla kota albo sąsiada😮‍💨

Nowy dzień zaczynamy na największym jeziorze regionu – Revsundssjon.

Nieco zagubieni, choć teoretycznie przygotowani przez gospodarza – Marcina ruszyliśmy szukać pasiasto-zębiastego szczęścia.

Nim słońce ogrzało powietrze.

85cm znów na okoniowy zestaw.

Na nieco płytszej wodzie liczyliśmy na więcej szczupaków. Niestety…

Gdybyśmy dotrzymali słowa, że „jeszcze tylko po szczupaczku i jemy” to byśmy do wieczora głodowali!😨

Dobrze, że nudę mogłem urozmaicać sobie nauką nowego sprzętu foto albo poderwaniem śmigła.

Flagowa przynęta na szczupaki w Jämtland. Oczywiście od Honky Lures💪

Z resztą nie tylko na naszej łodzi brakowało weny.

Czyż nie pięknie?

Różne głowy miały różne pomysły na zabijanie nudy w środku dnia😜

Im bliżej zachodu tym nadzieja znów większa.

Kontrola dronowa.

Mijaliśmy mnóstwo obiecujących miejsc ale ryba albo przełowiona albo wyłączona. Obstawiamy to drugie.

Woda jakby martwa.

Od wypatrywania aktywności ryb już ślipia bolały.

To Dawid postanowił się powołać na moje bliższe kontakty z Bogiem (i nie, nie – już od dawna nie jestem ministrantem i nie przepadam za snickersami!🤪), skierowaliśmy zatem łódź w zasięg bijących dzwonów.

Wiele by człowiek dał za taki domek, w takim miejscu.

No i w końcu gdy dzwony wybiły 17:00 Dawid zaczął łoić tam szczupaka za szczupakiem!

Chodziły właściwie tylko na to. Biedny kompan musiał zapłacić srogą cenę przy którymś z wypinanych szczupaków. Ryba po prostu wychapała mu kawał skóry i to przez gumową rękawicę do podbierania od Savage Gear!

Żeby było ciekawie – obok łowiło chyba z 7 Włochów z jednej łodzi – na slidery nie zanotowali brania! Dawid w tym czasie rozbijał bank.

W końcu honor uratowałem dzięki tajnej broni od Marka Imierskiego. Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi. Niewtajemniczeni, jeśli myślą o dużych szczupakach niech jak najszybciej wyszukają sobie co to Jerkfly!

Spece wierni byli tylko jednej przynęcie. Ale jak się umie to nie sztuka😅

K&K postanowili nawet zbadać przeciwną, jakże urodziwą zatokę.

Nawet mucha poszła w ruch!

Ostatecznie wylądowali koło nas wykonując ostatnie rzuty dnia.

Nie samymi rybami człowiek żyje. Choć z płynów bezsprzecznie rządziło wino!

Kolejnego dnia poprawialiśmy znów Revsundssjon.

Co też nowy dzień przyniesie?

Sielanka wiejskich pejzaży w Szwecji potrafi urzekać. Myślę, że Sienkiewicz pisząc w Potopie o ciszy i słodyczy rozlanej wszędzie „po ziemi, mlekiem i miodem płynącej” nie bywał w Jämtlandzie😅

I prywatna wyspa!

Z samotnym domkiem…

… i fińską banią.

Good spot for lunch😎

Łany moczarki gwarantowały obecność kaczodziobych. Niestety nie gwarantowały ich aktywności w środku dnia.

😍

😍😍

W głębi zatoki natrafiliśmy na niespotykany spektakl.

Sokół pikując zabił tracza nurogęś i szpony tak mu utkwiły w ciele ofiary, że spadł razem z nią do jeziora i musiał płynąć do brzegu ciągnąc balast za sobą.

Niestety po kilku porannych braniach akcja znów ustała i spodziewaliśmy się odpalenia ryb dopiero po południu.

 

Dobry czas i miejsce na lunch.

Dawid w roli kucharza spisywał się jak wykle na medal!👏

Vis a vis „prywatnej” wyspy.

Na wczesny wieczór plan by znów być „bliżej Boga”. Nie było tak dobrze jak dzień wcześniej ale coś jednak się działo.

Królem dnia został Kuba dzięki jakże fantastycznemu szczupakowi!

Kończymy na dziś.

Na kolację Dawid zaserwował piersi kaczki Sous Vide, przygotowane jeszcze w Polsce przez Jego kochaną małżonkę.

Wierzcie mi na słowo – dzieło!🥰  Nie ma wina, które będzie odpowiednie dla tej potrawy, tak cudnie przygotowanej. Aguś… Ty wiesz…😘

Dom w Bräcke goszczący szczęśliwych ludzi.

Porosty na świerkach przypominały te z Patagonii.

Dopiero rosa o poranku pokazała kunszt plecionych pajęczyn na czubkach niewielkich choinek,

Łodzie ściągnięte na brzeg trzeba było zwodować i jak codzień wypakować na nie wędki, przynęty, silniki i paliwo.

Poranny chłód sprawia, że ruchy są sprawne. Choć i czas na papieroska też się znaleźć musi.

Ruszamy we mgle.

A we mgle wiadomo… jak mawia Marek… „we mgle, zwierz tumanieje”. Na to po cichu liczyliśmy😅

W ciągu dnia się pięknie rozpogodziło. Na zdjęciu – „porządek” na łodzi.

A że ja nie mogłem dobrać się do szczupaków z dedykowanym im sprzętem, zwykłem łowić je na lekki zestaw przy okazji łowienia okoni.

Niewielka okoniopodobna gumka i 90cm szczupak po fantastycznej walce w moczarce ląduje w końcu na pokładzie.

Dawid za to złowił kumaka górskiego🤪

Też na lekki zestaw z małą gumką.

Odkryliśmy też sposób na wbite w moczarkę okonie. Trzeba było rzucać w przerwy w zielsku i liczyć na branie nim przynęta ugrzęźnie w łodygach. Wędkowanie często przypominało vertykala pod kijem.

Po 12:00 okonie odpaliły się na dobre.

Pierwsza połowa meczu na naszą korzyść. Z takim wynikiem przerwa na lunch smakuje podwójnie.

Uroki szwedzkich brzegów Jämtlandu.

Mam szczególny sentyment do wyjazdów gdzie potrzebny jest dobry nóż. A ten jest bardzo dobry!

Tyle powinno na kolację dla naszej dwójki wystarczyć.

Reszta okoni wróciła do wody. Kto nie specjalizuje się w łowieniu okoni niech nawet nie zaczyna, że można było wypuścić odrazu🤓

Nie wszyscy tego dnia łowili na jednym jeziorze. Team K&K się wyłamał i popłynęli na inny akwen.

Taki kubek zobowiązuje, jednak Krzysiu jako kompan jest wymarzonym uczestnikiem wyjazdów. Im bardziej hardcore’owych tym lepiej!

Wyniki mieli niezadowalające więc zajęli się eksploracją okolicy.

Bingo! Taki przyłów to super przyłów!

Nie może być prosto. Dawid nie odwala lipy. No ale ta piwna panierka na okoniach zasługiwała na słowa głębokiego uznania.

Wieczorem… NIESPODZIANKA!

Dawid wyszedł na papieroska tylko po to by po chwili z hukiem wpaść do chałupy i biegnąc po schodach wykrztusić „Zo… zo… zo… ZORZAAAAA!!!!”

Po chwili dzwonił nasz gospodarz, żebyśmy wyszli na dwór ale wtedy już cykałem przy pomocy statywu jak w transie! By Ją ponownie zobaczyć musiałem czekać ładnych kilka lat! Zapomniałem jak cudowne to zjawisko.

W domku odgrywał się całkiem podobny spektakl kolorów. Chłopcy szykowali się na łowienie lipieni na słynnym odcinku Gimanu – Idsjöstrõmmen. Klej i światło UV do zabezpieczania węzłów przyponów konicznych nie dawały spokoju.

Miast się wyspać, biegałem i cykałem nie mogąc znaleźć prawdziwie satysfakcjonującego kadru. Wszyscy byli po winie, więc jazda poza miasteczko odpadała.

Dopiero nad jeziorem zanieczyszczenie nieba sztucznym światłem było w miarę zadowalające. Zorza wyginała się tam jak jakaś zmysłowa tancerka na ciemnym parkiecie Jämtlandzkiego nieba😍

Nowy dzień to zupełnie nowe wędkowanie dla większości z nas.

Drzewko na Idsjõ to zaledwie początek 1,3km odcinka specjalnego.

Łukasz tak jak wlazł nad dziurę rano, tak wylazł dopiero popołudniu! Złowił kilkadziesiąt fenomenalnych lipieni.

Kuba lipieni tamtego dnia złowił 101, z największym 50cm!

Zaś ja z Dawidem wylądowaliśmy na kolejnym „nowym” jeziorze, bardzo blisko Bräcke. Niestety ryba była kompletnie wyłączona więc do 16:00 złowiliśmy raptem około 20 takich okoni i to tylko na wleczone po dnie raczki.

Poza tym raczyliśmy się widokami.

I lunchyk na pływającej platformie.

Takie okoliczności przyrody podostrzają apetyt.

Wór otworzył się po 16:00 a ryba brała w każdym rzucie na bocznego troka na głębokości ok 13m! Złowiliśmy i wypuściliśmy dwie takie siaty okoni.

W złotej godzinie nadbrzeżny las jakby przybrał kolory skradającej się już jesieni.

Wszystkie ryby wypuszczone bo plan na kolację już był.

Nowy dzień 💪 Dawid rozpoczyna na „Svensonach” dwoma dobrymi okoniami. Pierwszy 45cm!

I drugi 45cm!!

Nic więcej nam nie trzeba.

Ja łowię swojego najdłuższego Oksa na tej wyprawie – 46,5cm

Oczywiście cały i zdrowy wraca do wody.

W najsłabszym okresie dnia dłubiemy okonie w zielsku – jest zabawa!

Wybiła godzina 17:00 i ryba odpaliła się na dobre.

Dobrze, że nie trafił!😅

Niewielki radiatorek motoroil od Honky lures i… wio!

Po pół godzinie resetujemy siatkę by podnieść kotwicę i znaleźć nowy zapis.

Nie o takie nam chodziło ale zabawy w ilości było sporo. Stella do przeglądu😅

Reszta drugi dzień katowała Idsjõstrõmmen, z ciut gorszymi niż dzień wcześniej, czyt. ciągle wyśmienitymi wynikami.

Niestety poprzegrywali chłopcy z 60-takami ale i tak mieli pełne powody do zadowolenia.

Uroki runa szwedzkiego lasu.

Mnóstwo holowanych przez nas okoni wypluwała nadtrawione… małe okonki. Zatem niewielka imitacja okonia zawsze była skuteczna.

O wilku mowa.

Czegoś takiego szukaliśmy dzień po dniu. Bez podobnych zapisów studnia.

Kolejny dzień i kolejny oks 45cm!

I kolejny równe 45cm!!!

Bez jaj!😅

Chwila odsapu w sprawdzonym miejscu.

Tzw. zestaw małego ginekologa🤡

I prezencja zębatego zbója w złotej godzinie.

Zaraz wróci do siebie.

I jego brat/siostra.

To jednak Łukasz był zaklinaczem szczupaków. A czarodziejską różdżką … Honky Lures.

Kilka domków na odradzającym się pogorzelisku.

W nocy „sprawy nieco wymknęły się spod kontroli” i ostatni dzień wędkowania rozpoczęliśmy obiadem🤪

Roztropniejsi Koledzy obiadek mieli w plenerze.

Kiełbasa jeszcze z Polski więc dobra😎

Wcześniej mieli ranek równie wyborny.

Dzień prawdziwie pogodny.

Najbliższe Bräcke jeziorko tamtego dnia darzyło ciut lepszymi oksami niż mi i Dawidowi przed trzema dniami.

Wiadomo było, że rybka odpali się późnym popołudniem.

Przed wypuszczeniem i zmianą miejsca.

W końcu z Dawidem wyskoczyliśmy wcale nie na ryby a na wycieczkę – na przełom rzeki Giman między jeziorami.

Miejsce przepiękne.

Szczególnie w naszym lekko spowolnionym stanie nakłaniające do refleksji😅

Wędek nie mieliśmy bo i licencji nie kupowaliśmy, ale życia w wodzie nie zanotowaliśmy.

Giman ponoć swe najlepsze lata ma dawno za sobą.

Ale uroku mu nikt nie odbierze.

Na odcinku poniżej głównej drogi ryb w wodzie za to widać sporo.

Odcinek jest przepiękny!😍

Niestety wszystko co dobre, szybko się kończy. W wyprawie udział wzięli (od lewej, na górze):

Jakub Rzemieniec, Dawid Pilch, Łukasz Żaczek, Marek Honkisz

(od lewej, na dole) Rafał Słowikowski i Krzysztof Podosek.

Nie był to nasz pierwszy wyjazd w szwedzki Jämtland do Marcina Marciniewskiego i wiemy wyraźnie, że nie ostatni. Gdyby nie głowy pełne innych pomysłów i inne podróże upominające się o nasz w nich udział wpadalibyśmy częściej. Po prostu dobrze tam być i z tego co mi wiadomo ilości i wielkości poławianych tam okoni są jednymi z lepszych, zatem… Do zobaczenia Jämtland! Oby w tym samym składzie🤜🤛

Tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski

Zdjęcia: Marek Honkisz, Dawid Pilch, Krzysztof Podosek, Jakub Rzemieniec, Rafał Słowikowski, Łukasz Żaczek

Wyjazd odbył się przy wsparciu niezastąpionych przynęt HONKY LURES