Niewiarygodne jak wiele uroku kryje się w Dżakarcie – drugiej co do wielkości aglomeracji (po Tokio) na świecie z prawie 32 milionami mieszkańców! Miasto koszmarnych korków, drapaczy chmur i jednocześnie zieleni walczącej z betonem. Mało miejsc tak bardzo pachnie Azją i tak dobrze kojarzy się nam z dalekowschodnią przygodą.

Wyśmienita kuchnia, sklepy wędkarskie zaopatrzone w najlepsze japońskie wędki i kołowrotki, przynęty jakich nie widzieliście nigdzie indziej (np. poppery imitujące całe ławice ryb albo tonące papużki faliste, węże przepływające rzekę itp.), klatki z papużkami na głównych arteriach miasta i stroje, tańce, muzyka … wszystko tak bardzo inne od tego co znamy.

Kilka kadrów ze zwykłego festynu zorganizowanego przez jedną z mijanych galerii handlowych.

Widzicie te dziąsła?! Kosmos!

Jak to zwykle bywa podczas nocy inicjacyjnych, kiedy to po miesiącach rozłąki spotykają się kumple, w których jest to samo flow i zaczynają nową wspólną przygodę, w dalszą podróż do Sorong, przysiadł się jeszcze jeden stary „kupel”. Niestety najmniej lubiany – kac🤪

Lądując na ostatnim lotnisku przed dalszą podróżą…

… czuliśmy się mniej więcej tak, jak niektóre krypy w starym porcie.

W Sorong dzień wcześniej wylądował nasz szpieg, …

… który wziął na siebie w tym muzułmańskim kraju wielce karkołomną misję…

A kiedy w końcu połączyliśmy swe siły, po wizycie w sklepie dla nurków (trzeba było kupić płetwy. W końcu Raja Ampat to mekka dla nurków!), trzeba było uzupełnić zapasy, które zaskakująco zaczęły topnieć w zastraszającym tempie.

W starym porcie Grześ namierzył też świetną restaurację…

… z której mieliśmy się wręcz wytoczyć (z przeżarcia!).

Sorong to stolica prowincji Raja Ampat w Zachodniej Papui, odtąd jegomości o podobnych rysach mieliśmy spotykać każdego dnia.

Wieczorową porą czekał nas prom, którym mieliśmy się udać dalej – na północ wyspy Misool.

Mając Mateusza w składzie jedno jest pewne – nudno nie będzie🙂

Zaopatrzenie dla naszej ekipy mogło przypominać to, które w te rejony zabierał autor „Życia seksualnego dzikich” – nasz rodak, Bronisław Malinowski.

Nasze bagaże i prowiant znalazły się pod opieką organizatorów naszej „rybałki” a my mogliśmy oddać się beztroskiej dyskusji i skromnej degustacji lokalnych przekąsek.

Przed nami 19 godzin rejsu.

Indonezyjska młodzież miała pełno pomysłów na zabicie nudy, by tylko uniknąć noclegu na dusznym dolnym pokładzie w towarzystwie płaczących dzieci, gdacząco-kwaczącego inwentarza i zapasów wszelakich, nie tylko naszych.

Nam udało się podkupić załogę (30$ od głowy) i pozwolono nam zająć koje w kabinach oficerskich. Cóż za komfort na chwilę znaleźć się w klimatyzowanym pomieszczeniu. Nie wyobrażam sobie dalszej podróży gdyby nie ta odrobina komfortu.

O poranku czekał nas jeden z postojów przy osadzie w sercu Raja Ampat.

A że ta nie posiadała żadnego nabrzeża, do którego można by przycumować, po podwójnej syrenie z wyspy odbiło pełno łodzi, które cumowały do nas.

Zaczęło się przeładowywanie i przesiadanie. Pasażerów…

… i towarów

Wszystko inne

Najbardziej czasochłonnym procesem było wyładowywanie cementu. Te worki ważą po 40kg.

Wyobraźcie sobie, że cena jednego takiego worka (przypominam – 40kg) w tej wiosce (czyli po produkcji, pakowaniu, dystrybucji jak na załączonych obrazkach) to koszt 3zł!!!

Po ciężkiej pracy robotnicy mogli wrócić do bajerowania babek😅

Pod pokładem pełno tematów do fotografowania…

… na pokładzie z resztą też

Po drodze mijamy też trochę łodzi poławiaczy krewetek i ryb.

Popołudniu w końcu dobijamy do wioski Waigama, która na najbliższe dni miała stać się naszą bazą wypadową na ryby.

Zamieszkaliśmy w muzułmańskim domu, gdzie właściwie niczego nie brakowało ale też daleko było do standardów, do których przywykliśmy w naszych domach.

Mieszkańcy na ten czas przeprowadzili się na poddasze, oddając nam do dyspozycji swoje sypialnie. Przygoda!

Po zainstalowaniu się na salonach trzeba było jeszcze zmontować zestawy. Właśnie wtedy człowiek się uczy najwięcej węzłów itd.

Naszym ulubionym pomieszczeniem szybko miał stać się ganek, gdzie znajdowaliśmy zawsze odrobinę niosącej ulgę morskiej bryzy i kilku chętnych osobników do schłodzenia przełyku zimnym piwkiem.

Polujące w nocy rzekotki drzewne nie raz miały dotrzymywać nam towarzystwa.

Z sąsiedniego domu raz po raz dochodziły nas skrzeki i gwizdy osobliwego pupila. To jedna z najpiękniejszych papug – dama niebieskobrzucha (Lorius lory)

Pierwszego poranka rozwieźliśmy się na trzy różne rzeki.

Kasim

Piętrowa dżungla deszczowego lasu.

Niestety w ostatnie noce bardzo mocno padało, co podniosło wodę, zbrudziło ale i niestety ochłodziło. Choć Mierro już w pierwszej godzinie miał potężne branie na opadającego radiatora Marka Honkisza z Honky Lures.

Miejsca aż pachniały wielkim black bassem – celem naszej tam wizyty.

Druga łódka wpłynęła w rzeczkę wpadającą do morza tuż przy naszym domku.

Tam gdzie ludzkie osady jest i ruch na wodzie.

Ale mimo to udaje się Pawłowi złowić tego spot tail bassa – to jeden z papuaskich endemitów. Jeszcze rzadszy od black bassa!

Koło południa wyraźnie się rozpogodziło ale była to pora już na spływ na lunch w morze, na jedną z setek rozrzuconych wokół wysepek.

Przewodnicy odszukali się wzajemnie bez pudła

Dzielenia się wrażeniami z pierwszego wędkowania nie było dużo. Wyniki u wszystkich skromne.

Po lunchu i sesji snorklingowej wpadło kilka ryb morskich. GT Marcina

GT Sebka. Oba na poppera.

Na jiga Mierro złowił też Emperora

Ryba dnia padła jednak na innej łodzi – Brawo Paweł!👏

Na wieczór zjechaliśmy w deltę rzeki Kasin. Na bardzo szybko prowadzone wahadłówki wyśmienicie brały tam queenfishe. Goniły po dwie, trzy, pięć! A im szybciej się kręciło, tym więcej i agresywniej brały.

Odtąd każda łódka, która późnym popołudniem zawitała w to miejsce łowiła queenfishe. Nie były olbrzymami ale było ich naprawdę sporo i kręciły się między nimi niespodzianki. Kolejnego dnia np. Rafałowi miał pogonić GT ok 30kg!

Powrót

Na kolację gotowane kraby palmowe – największe lądowe stawonogi występujące na naszej planecie!

Znane są ze swojej umiejętności rozłupywania kokosów za pomocą mocnych szczypiec, aby dostać się do jadalnego wnętrza. Znanych jest wiele nazw tego kraba: rabuś kokosowy, złodziej palmowy, krab kokosowy, krab rozbójnik, które nawiązują do zwyczaju zaobserwowanego u niektórych osobników, „kradnących” z domów i namiotów błyszczące przedmioty, takie jak patelnie lub przedmioty ze srebra!😅

Najważniejsze, że były pyszne.

Papuaski świt.

Po śniadaniu strzała na nieznaną nam rzekę.

Nie chciałbym się przedzierać pieszo przez tą dżunglę nad rzeką Fakamu.

Z łodzi na tej wielkości rzece komfortowo mogły łowić tylko dwie osoby.

Ten kolor woblera DUO miał być najlepszym kolorem na bassy. Ale widać, skutecznie wabił też groupery.

A jeśli ktoś ma cela jak Milik to wiadomo, że przewodnicy będą mieli robotę🤡

Kolejny niewielki granik białoplamisty – co ciekawe – gatunek ten śmierdział jakby wyciągnąć go świeżo z szamba!😅

Sebek odkrył najskuteczniejszą przynętę na tą wodę i przerzucał rybę za rybą – salmo hornet💪 Tu granik pomarańczowo-plamisty.

I kolejny śmierdziel.

Ja byłem na urlopie.

Sebek działał jak terminator – zimno i skutecznie.

Plażyczka w sam raz dla krokodyla różańcowego, o którego obecności musieliśmy pamiętać zawsze i wszędzie.

A gdy tylko wypłynęliśmy z rzeki na morze Sebek już na pierwszej ławicy bait-fishy (drobnica) dupnął taką piękną tangiri (makrelę królewską)! 116cm!

A że, ławica była prześladowana przez różnej maści predatorów, chwilę potem na pokładzie zawitał GT w rękach Marcina.

Chwilę potem melduje się drugi gieciak.

No ale to Biały tego dnia miał potrzymać największego GT. Taka ryba już daje nieźle popalić.

Czego nie zapomnę z tej wyprawy nigdy to tych nadzwyczajnie kontrastowych chmur.

I indygo pulsującego podwodnym życiem.

Lunch czekał nas na wyspie na przeciwko naturalnego kanału, który był połączony z płytką laguną – królestwem słonowodnych krokodyli różańcowych.

Okoliczności przyrody obłędne! 🤩

Po przybyciu na miejscówkę, nie czekaliśmy na trzecią łódź bezczynnie, tym bardziej, że te plamki pod wodą, które widzicie na prawo od łódek to bardzo przyjemna rafka..

Czas na sesję snorklingu.

Świat pod wodą na Raja Ampat jest jak z innej planety

Rafa tętniła tam życiem a od mnogości gatunków mogło zakręcić się w głowie.

Rozgwiazda niebieska (Linckia laevigata) to często spotykany mieszkaniec rafy koralowej w tych rejonach.

I małe coral trouty tuż przy spadku dna.

Pora na lunchyk

Zwęszyli

A na deser przywieziono nam najlepsze kokosy z całego archipelagu. Lokalesi sami nie wiedzą ale to właśnie z tej wyspy pochodzą najsłodsze i zawierające jednocześnie najwięcej miąższu orzechy kokosowe.

Pycha!

A gdy tylko odbiliśmy na popołudniową sesję wędkarską spotkaliśmy manty.

Mnogość gatunków „wędkarskich” też jest niczego sobie. W rękach Sebka jedna z wielu barakud, które całym stadem potrafiły odprowadzać przynęty a potem stać pod łodzią i walić we wszystko co holowaliśmy. Niestety kilka obcinek zaliczył każdy.

Job fish

Granik krwistopyski (Aethaloperca roga)

Emperor

Karanks błękitno płetwy, czyli tzw. bluefin.

Kolejny wilk bandyckiej watahy.

To zapowiedź jutrzejszej kolacji…

Tego wieczora podano m.in. genialne ceviche z Sebkowej tangiri, która jest po prostu zbyt smaczną rybą by ją wypuszczać.

Przyniesiono też nam żywego kraba palmowego, z którym co odważniejsi (żeby nie napisać bardziej podchmieleni) cyknęli sobie nawet fotę.

Gdy nam jednak pokazano jak krabik ten potrafi kruszyć ceramiczne kafle albo kawałki betonu to już nie byliśmy takimi kozakami! 👻😅

Sprzęt opłukany, przewiązany, czeka na kolejny dzień łowów.

A kolejny dzień zaczynał się takim świtem.

Znalezienie bait-fishy na spokojniejszym morzu nie było trudne. Ale żeby tak w pierwszym rzucie dnia?!😋

Popping w tropikach to ciężka robota i kto tego rodzaju wędkowania nie spróbował to tak naprawdę nie wie o czym piszę.

Miero złowił też niesłychanie ubarwioną rybę

Niewielki ale jakże piękny granik pawi, tzw. Roi (Cephalopholis argus). Co ciekawe – łacińska nazwa tego gatunku pochodzi od mitologicznego olbrzyma Argosa o stu wiecznie czuwających oczach (stąd tzw. „argusowe oczy”).

Ta rybka naprawdę Go ucieszyła 🤪

Tego dnia lunch każda z łodzi miała osobno.

Nim do niego doszło Grzegorz na drugiej łodzi zaliczył fajnego rekina

I niczego sobie GT.

Doskonała prezencja nie bierze się z niczego!

W destynacji takiej jak ta, dbałość by się nie zjarać jest ważniejsza od mycia zębów.

Krem z filtrem 50%, buff albo czapka z daszkiem oraz dobre okulary to must have

Paweł podczas przerwy lunchowej zawsze znajdzie jakieś dobre tematy fotograficzne, a że nieopodal zatrzymali się rybacy…

Poza tym, że jest wyśmienitym fotografem, świetnie łowi. Tu z fantastycznym granikiem kamuflażowym (Epinephelus polyphekadion).

Zwinność naszego przewodnika zawstydziłaby samego spider-mana👻

Sprawność z jaką posługiwał się zaś maczetą wcale nie robią mniejszego wrażenia.

Papuaska siesta

A gdy się już wypiło wodę kokosową, orzech był rozcinany by móc dobrać się do jego miąższu. Łyżeczek też nie brakowało.

Jedne z ulubieńszych rybek na rafie – błazenki, łatwo zlokalizować z uwagi na kontrastowe ubarwienie i występowanie zawsze w ukwiale.

Błazenki rodzą się jako obojnaki (hermafrodyty), tzn. posiadają równocześnie narządy płciowe męskie i żeńskie. W obrębie jednej kolonii zamieszkującej jeden ukwiał, największy, najbardziej dominujący osobnik zawsze staje się dojrzałą płciowo samicą, a drugi co do wielkości samcem. Pozostałe mniejsze i podporządkowane pozostają w postaci bezpłciowej. Jeśli z jakiegoś powodu samica zginie, dojrzały samiec zmienia płeć i staje się samicą, a następna co do wielkości ryba dojrzewa płciowo i staje się samcem

Po lunchu dominujące samce chwytają za wędki … i aparaty😅

Atakowaliśmy i z wody…

… i z lądu.

Niestety wyniki nie były imponujące. No ale w takich okolicznościach przyrody każda ryba cieszy podwójnie.

Szukając po drodze bait-fishy wróciliśmy do rzeki Kasim

Niestety black bassy tylko widzieliśmy jak patrolują spokojniejsze fragmenty rzeki. W rzeczywistości niełowne.

Fregaty średnie (Fregata minor), które krążyły nam wysoko nad głowami to swoisty cud natury.

Pewną kolonię tych ptaków znad wybrzeży Madagaskaru naukowcy „wzięli pod lupę” i co się okazało?

W tym okresie ptaki były nieustannie w powietrzu poza sporadycznymi odpoczynkami – lądując na wysepkach na zaledwie 8-48 godzin. Przeciętnie maksymalny czas w powietrzu dla tych ptaków wynosił 41,2 dnia każdy (!), z rekordem 2,1 miesiąca w powietrzu bez odpoczynku!!! Badacze wiedzieli o tym, ponieważ mogli monitorować wysokość i pozycję ptaków. Przeciętnie ptaki podróżowały 420 do 450 kilometrów dziennie, zależnie od pogody krążąc w pasie ciszy lub podążając w sposób ukierunkowany, jednakże musiały obniżać się do powierzchni wody, żeby łowić ryby. Rzadko siadają na wodę, bo w odróżnieniu od wszystkich niemal innych ptaków morskich ich pióra nie są wodoodporne. Fregaty mają największą powierzchnię skrzydeł w stosunku do masy ciała ze wszystkich żyjących ptaków!

Kasim w głębi wyspy dosłownie pachnie porządnym bassem.

Niestety tamtego dnia tylko pachniała.

A tak wygląda facet, który właśnie stracił 5kg black bassa👻

To nadzwyczajna rzeka, którą w kolejnych dniach miała odwiedzić każda z łodzi.

Dobrze, że na łodzi był z nimi jeszcze Rafał Woś, który rzucać nie przestawał. Tu nieczęsta sytuacja kiedy odłożył na chwilę wędkę.

Rafcio ze śmierdziuszkiem na Fakamu.

Tam ze śmierdziuszkiem, tu z chrumkiem. GT po wyholowaniu wydają często charakterystyczne odgłosy, przypominające chrumkanie. Z pośród wszystkich najwymyślniejszy popperów – tych najdroższych japońskich czy firmy francuskiego Oriona, wyśmienitych kaliskich „dekli”, zwykła Rapala X Rap Magnum Explode potrafi naprawdę na GT namieszać.

Niektóre GT miały naprawdę piękne barwy🤩

W tym czasie na Kasim jak zwykle pięknie i tajemniczo…

… ale nadal bez brań.

W wiosce za to jak zwykle działo się wiele.

Kolejny piękny zachód w Papui.

Na kolację złowione dzień wcześniej langusty.

Kolejnego poranka nasza łódka ruszyła na rzeczkę Waron.

„Most na rzece Kwai”

Jako, że Waron w dolnym biegu płynie wzdłuż osad ludzkich widać wyraźny wpływ człowieka na otoczenie. Przy czym nie jest źle…

… a co najważniejsze – widać było ryby. Kilka ataków bassów a nawet patrolujące na zakolach tarpony pacyficzne. Co innego jednak widzieć, a co innego złowić.

Do Waigamy spłynęliśmy niestety w szczycie odpływu, więc by wpłynąć dalej w morze trzeba było poczekać na wyższą wodę.

Odświeżyliśmy się a gdy ta urosła ruszyliśmy pod niebem pełnym najpiękniejszych chmur.

Ci co od rana nie marnowali czasu na rzekach połowili

Rafcio Woś ze snapperem.

Tu z niezłą barakudą

I zawsze mile widziany GT.

Jeszcze tego samego dnia miał zmierzyć się z kolejnymi.

Z queenfish nieopodal ujścia Kasim.

Osada rybaków.

Po prawej Akashah – nasz główny guide. Bardzo porządny człowiek.

Przerwa.

Idealne miejsce na nurki

Jak dobrze schłodzić styki

Na pierwszym planie plataksy długopłetwe (Platax teira), na drugim Paweł Sinica (Homo sapiens)

Czekając na obiad.

A ten niczego sobie…

Wcześniej kurczak z ryżem a na zagrychę…

Kokos ma to do siebie, że po wypiciu można go śmiało wyrzucić za siebie. Nie to co plastikowe kubki, choć niestety te potrafiły zaśmiecać całe plaże!😵‍💫

Voilá

Granik brązowoplamy (Epinephelus chlorostigma)

Zachód nad Kasim

Kraby palmowe i napój wkiskaczopodobny – zabójcza mieszanka👻

To był nadzwyczajny wieczór, do którego naprawdę się szykowaliśmy. Polska miała zagrać w mistrzostwach świata z Arabią Saudyjską.

Mieliśmy to szczęście, że w Waigamie nie brakowało ani kibiców ani porządnego telewizora. Zapewniono nam i honorową lożę 😎

Jestem przekonany, że takiego kibicowania nie było tam nigdy wcześniej ani później. Ulstrasi BAYAN-GOŁ👻

2:0 dla Polaków po prostu rozwaliło system a każdy kto nas mijał we wiosce odtąd witał się przyśpiewkami „Polska biało czerwoni” albo „Do boju, do boju, do boju!”🤓

Misool Kali Biru

Tego dnia nasza łódka była uprzywilejowana by ruszyć na jedyną błękitną rzekę wyspy Misool.

Nadzwyczajne miejsce.

Po dotarciu najpierw poleniliśmy się…

… by po godzinie w końcu ruszyć powoli w górę.

Woda była niezwykle chłodna, przejrzysta i pachniała siarkowodorem.

Nawet „śmierdziel” w takim miejscu cieszył niezwykle! Tego smrodu z rękawic nie wywabiłem dopóki nie wylądowały w pralce.

Czasem długie przejazdy łączyliśmy z trollingiem ale bez większych wyników.

Późne popołudnie jak zwykle w Kasimie na queenfishach … i GT.

Duchy Waigamy

Jedzenie na bazie dawało radę. Nie tylko mi przydałoby się schudnąć ale się nie dało😅

Sebcio mam wrażenie, że był pupilkiem najstarszej gospodyni. Lizus jeden zgarynał najlepsze kęski!👻

W domu chodziło się bez obuwia.

Zupa z klopsikami z ikry tangiri!

W zwykłych azjatyckich domach zmorą bywają myszy, na wyspach jednak…

Skubany, zagoniony w kozi róg miał czym się bronić.

W końcu jeden z przewodników wyciągnął intruza z Mateuszowej torby.

Allach przestał widzieć – pora na drineczka🤓🙃😋

Ostatniego dnia rybałki, rzutem na taśmę łowię niewielkiego ale ciągle… black bassa💪 Brał cztery razy aż w końcu się doigrał. Naprawdę chciał być złowiony.

Ujście Fakamu

Przed porą lunchu jeszcze było mi dane zmierzyć się z tym oto ciemnym GT.

Plaża na lunch wybrana.

Ach te późnolistopadowe klimaty🥸

Wcześniej poppera rzucanego przez Mierro próbował zgarnąć rzadki orzeł molucki

Przepiękny egzemplarz bliskiego zagrożeniu Aquila gurneyi. Wg informacji naukowych żywi się nadrzewnymi ssakami i dużymi jaszczurkami. Ja zaobserwowałem jak poluje na kraby.

Rewir orła moluckiego

Do dziś sobie wyrzucam, że nie sprawdziliśmy tej krótkiej, bo krótkiej ale dzikiej rzeczki.

Ta muszla należy do niemalże wytępionej przez rybaków (z uwagi na smaczne mięso) przydaczni olbrzymiej. Największe egzemplarze tego gatunku potrafią ważyć ponad 300kg!

Oto cel wszystkich drapieżników z morza Seram – zwarta ławica baifishy.

Kiedy my odpoczywaliśmy, jedna z łodzi zaliczała swój najlepszy dzień na Raja Ampat. Na zdjęciu najlepsze indonezyjskie piwo i najlepszy kolor Poppera (notabene na Andamanach też był bardzo skuteczny).

Grzegorz z niewielkim ale przez swe ubarwienie, zawsze cieszącym blue fin trevally, czyli karanksem błękitnopłetwym.

Paweł z GT.

Mimo panującego upału nie wszystkim było gorąco🤪 Trzeba pamiętać, że dalekie odległości między wędkarskimi spotami, szczególnie gdy zacznie padać potrafią skutecznie schłodzić pasażerów łodzi.

A gdy znów nastanie upał, można się schłodzić w źródle błękitnej rzeki, do którego dotarli tylko Oni👏

Rzeka wypływa z jaskini.

A gdy już się Panowie ochłodzili, rozbili bank!💥🔥💥🔥

Mateusz z fajnym GT

Kalejdoskop brań!

Paweł taką minę ma tylko jak łowi zacną rybę i ma nowe sparowanie na Tinder 👻

Mati z piękną i zabójczą tangiri👏

Debeściaki! 💪

Nasza łódź w tym czasie robiła naprawdę daleki rekonesans na zachód od Waigamy.

Brzegi porasta tam prawdziwie dziewiczy las.

Bayan-Goł w akcji

Tak kolor wody jak i lasu podpowiadał wyobraźni najdziwniejsze obrazy stworzeń je zamieszkujących.

Oczywiście wszystkie karanksy miały darowane życie.

Południe Misool to same kurorty nurkowe, północ jest dzika, choć i relatywnie mniej urodziwa. Takiemu braku urody stanowczo mówię „Tak!”

Mój ostatni karanks olbrzymi (GT).

Jako, że w poszukiwaniu brań odpłynęliśmy naprawdę daleko, musieliśmy odpowiednio wcześniej ruszyć w drogę powrotną.

Rzutem na taśmę udało mi się dorwać jeszcze tego karanksa żółtoplamego (Carangoides fulvoguttatus).

Ostatniego dnia pobytu w muzułmańskim domu na wyspie Misool ruszyliśmy zobaczyć wioskę Waigama.

My mamy psy i koty, mieszkańcy Waigamy najczęściej papugi, które sami łapią w lesie. Tu biedny samczyk lory wielkiej (Lorius roratus).

A tu samiczka tego samego gatunku. Jeszcze 150 lat temu uważane były za dwa różne gatunki a to po prostu taki nadzwyczajny dymorfizm płciowy.

Waigama to bardzo pogodna i porządna społeczność.

Krowy i czaple na boisku, papugi w trybunach drzew.

Papuaskie rysy spotyka się na każdym kroku.

Kolejna dama niebieskobrzucha (Lorius lory)

Skworczyki zielone (Aplonis panayensis)

Grześ za dziewczynami się nie ogląda, ale maszynami i owszem🤓

Kakadu żółtoczuba (Cacatua galerita)

Najstarsza kakadu żółtoczuba w niewoli dożyła 120 lat. Jest to jednak ptak, który na wolności żyje w parach albo niewielkich stadach, zatem takie trzymanie w samotniczej niewoli musi być dla niego wyjątkowo ciężkie.

Polskaaa biało czerwoni!

Stop! Najpierw zdjęcie!

Zrobione😀

Głównymi pupilami są papugi ale jak widać psiaków też w Waigamie nie brakuje.

Ostatnie wspólne zdjęcie z naszymi muzułmańskimi gospodarzami i przewodnikami.

Pożegnanie „tatusia z Kubusiem” 😅🤪

Koło południa do przystani przybił prom, którym mieliśmy wrócić do Sorong.

Nim dojechaliśmy, rozładunek i załadunek trwał w najlepsze.

Rafcio Czuba bez względu na pogodę, pogodę ducha zawsze zachowuje słoneczną. Co więcej – udziela się to innym.

Grześ dostał kilka propozycji matrymonialnych ale nie z nim te numery. Szefowa jest tylko jedna.

Nasi przewodnicy nie wiadomo czy bardziej zadowoleni z tirów czy z tego, że zaraz wypływamy.

Dziewczyny po próbie uprowadzenia „Kubusia”znacznie wzmożyły czujność.

Radość z pozowania do zdjęć wszędzie w normalnym świecie tętniąca.

Po dopłynięciu do Sorong Akashah oddał nas pod opiekę Winnowi – znanemu ornitologowi, specjaliście od rajskich ptaków, który jest jednocześnie autorem monografii o ptakach Papui Zachodniej i wspólnie ruszyliśmy już stricte w celach krajoznawczych. Najpierw kolejny prom do Waisai, a stamtąd po zakupach monopolowych (czarny rynek to jednak wspaniała sprawa i z wyjazdu na wyjazd poruszamy się w tych klimatach coraz lepiej😅)…

..już speedboat’em dalej w kierunku Wayag.

Kapitan jednostki wolał chłodzić się przez szyberdach łodzi, niż jak zwykły biały siedzieć w kabinie.

Choć może to nasze grzeszne poczynania były dla niego nie do zaakceptowania☠️

W końcu dotarliśmy do celu i było to cholernie warte tych kilku godzin rejsu!

Po przybiciu do jednego z tych stożków czekała nas jeszcze półgodzinna wspinaczka

Ale w końcu wszyscy stanęli na szczycie, zmęczeni bardziej, lub mniej😅

Tu dobrze widać naszego speedboat’a przycumowanego do niewielkiej wyspy Wayag.

Nadzwyczajne miejsce 😍🤩

Kiedyś wrócimy łowić tylko tam!💪

Dopiero tam zrozumieliśmy czemu Raja Ampat nazywane jest „ostatnim rajem”

Dronowcy schodzili ostatni.

Teren nie należał do łatwych i bez tego lichego bo lichego ale poręczowania, dotarcie na szczyt mogłoby się nie udać.

Kolejną noc spędziliśmy nawet w bardziej przyzwoitych warunkach niż wszystkie poprzednie w Waigamie.

I kolacja też dała radę mimo, że przypominała ugotowane twarzołapy ksenomorfów z Aliena😝

Pierwsze promienie słońca witały nas już na śniadaniu.

Motyli w obejściu było full.

Gen recesywny jak widać występuje i tam.

Po fantastycznych widokach na Wayag zmieniliśmy plan i miast ruszyć na najpiękniejszą błękitną rzekę Raja Ampat postanowiliśmy zobaczyć inny archipelag wysp.

Piaynemo

Miejsce to znajduje się także na indonezyjskim banknocie 100 000 INR

Jak widać, to popularne miejsce dla turystów odwiedzających znajdujące się wokół kurorty głównie nurkowe.

Kurorty standardu wszelakiego. Wszystkie jednak usytuowane obłędnie.

Po zwiedzaniu czas na lunch i nurki.

Premnas biaculeatus czyli Premnas aksamitny – dwa razy większy od reszty błazenków.

Niestety tak się zapomniałem w podziwianiu podwodnego świata, że miałem dosłownie czołowe zderzenie z tą oto meduzą.

Zostawiła mi piekącą pamiątkę. Nic miłego ale kolejnego dnia na szczęście nie było już śladu.

Podczas lunchu zwabione zapachem jedzenia wypełzły z lasu małe warany, które wyjątkowo sobie upodobały resztki naszych obgryzanych kości kurczaków.

Było ich pięć i prześcigały się do nas jeden przez drugiego.

Po lunchu ruszyliśmy dalej.

Dotarliśmy na wyspę inną niż wszystkie

Na pierwszy rzut oka zwykła łacha piachu.

Piach ten był jednak pokruszoną niezliczoną ilością koralowców.

Nasza załoga nazbierała tego pełno w celu zbudowania w Waisai… świątecznej choinki!

Byliśmy całkowicie bezpieczni. Nasz David Hasselhoff był non stop na posterunku!😎

Kolejnego dnia mieliśmy opuścić nasz raj i wrócić do absurdalnego świata wieżowców i korków.

Najlepszy hotel w Dżakarcie to jednak Novotel przy Manga Dla Square, pod drodze z lotniska doskonałe sklepy wędkarskie a tuż przy hotelu świetne seafoody i inne knajpy.

Szykuje się samemu a wszystko świeże i pyszne!

Jeszcze tej nocy, pełni wrażeń mieliśmy wylecieć do domu.

Raja Ampat wybitnie zachwyciło nas widokami tak podwodnymi jak i napowietrznymi i rozwaliło mnogością poławianych gatunków. Niestety papuaskie bassy będziemy jeszcze musieli „podszczypać” na innym wyjeździe, bo w tej kwestii pozostał olbrzymi niedosyt. Dobrze, że morze darzyło, choć przewodnicy twierdzili, że to też nie było to. Każda ryba była wypracowana i człowiek naprawdę się namachał. Czy było warto – bez wątpienia! Czy byśmy wrócili? W okolice Wayag natychmiast!

Ja miałem to szczęście, że gdy koledzy lądowali w grudniowej już Europie, po nocce w Novotelu miałem po równych 10 latach wrócić na jakże urzekającą i pełną wdzięku Wyspę Bogów – Bali. To jednak już zupełnie inna historia…

W wyjeździe udział wzięli (od lewej):

Rafał Czuba, Marcin Sulimierski, Paweł Sinica, Rafał Słowikowski, Grzegorz Popiela, Marcin Białowąs, Mateusz Krukowski, Rafał Woś i Sebastian Kalkowski

Tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski

Zdjęcia: Marcin Białowąs, Rafał Czuba, Sebastian Kalkowski, Paweł Sinicą, Rafał Słowikowski, Rafał Woś