Tierra del Fuego – „Ziemia Ognista” w XVIw wabiła Ferdynanda Magellana dymem unoszącym się z dziesiątek indiańskich ognisk, nas zwabiła pstrągami. A gdy nieustannie dmiący wiatr zmusił nas do schronienia się u podnóża Andów, również i tam przyszło nam łowić te wspaniałe ryby w cieniu kondorów.

Ruszyliśmy pod koniec marca. 11 godzin opóźnienia, zgubione bagaże i ciągłe utarczki z francuskimi liniami lotniczymi na każdym segmencie lotu. Tomek w tym czasie spokojnie cieszył swe oczy widokiem Andów. Pamiętajcie! Nigdy z AIR FRANCE’em!!!

Na szczęście Chile szybko zaczęło goić nasze skołatane nerwy, między innymi widokiem takich oto roślin – Araucaria

Czekając na bagaże, które miały nadlecieć w południe ruszyliśmy zaznajomić się z południowoamerykańską pampą. Przypominała tak dobrze nam znany mongolski step. Tarbaganów nie było ale za to szybko udało się dostrzec strusia nandu

Mariusz nie musiał nikogo długo namawiać na rezerwat pingwinów. Nie bardzo wiedzieliśmy gdzie się kierować. Drogę wskazał jeden z kierunkowskazów z nazwami miejscowości pośród których ni z gruszki, ni z pietruszki znajdowała się i taka: „Pinguineiross”

Pingwiny magellana nory miały w mało gościnnej, chłostanej wiatrem pampie porośniętej wysokimi trawami turzycy

Te wdzięczne ptaszki nie bardzo przejmowały się naszą obecnością, ba potrafiły nawet nieźle opierniczyć przeraźliwym skrzekiem gdy zbyt blisko podeszło się do nory

Milwago (trębacz brązowy) na pingwiniej padlinie

Wracając na noc do rezydencji w Punta Arenas dostrzegliśmy wysoko na niebie wielkie, czarne ptaki. Szybowały majestatycznie między warstwami chmur. Znad oceanu unosił się metaliczny zapach. Właśnie skończyła się burza a my patrzyliśmy na… kondory!

Bagaże doleciały w środku nocy więc po uciążliwym pakowaniu i zabezpieczaniu całego ładunku rozpoczęliśmy naszą właściwą ekspedycje. Od rana jechaliśmy tak długo aż w końcu zatrzymała nas Cieśnina Magellana

Flaga Patagonii z gwiazdami Krzyża Południa

Zjazd z promu na Tierra del Fuego – Ziemię Ognistą

Cieśnina Magellana

Tam gdzie niegdyś dymiły ogniska indian Onas dziś straszy pole minowe

Projekt „Rio Condor” mający na celu ochronę rzadkich, patagońskich lasów na zachodzie Ziemi Ognistej, na który grube miliony dollarów przeznaczają kraje Ameryki Północnej wydaje się nieco kuleć w tych stronach

Rozgniewany wiatr rozsierdził ocean…

…który łakomczywie połykał przybrzeżne skały

Nawet dziś doświadczeni żeglarze i rybacy muszą uważać na zdradliwych wodach Cieśniny Magellana

Wtem nadleciały gęsi

Samice jasne, samce ciemne. Ziemia Ognista jest głównym przystankiem wszystkich ptaków, które przelotem wędrują wzdłuż Antarktydy

W końcu dojechaliśmy do linii lasu, która ciekawiła nas swym horyzontem od dłuższego czasu monotonnej jazdy przez pampę

Przed nami rozlał się rozmyty, oceaniczny krajobraz, jakże pacyficzny

Jedyny taki las – bukowy las Patagonii

Z Mariuszem ruszyliśmy za dziwnymi odgłosami w głąb puszczy. W głąb cmentarza drzew. Kusiły nas ni to nawołujący Indianie, ni dinozaury. Z całą pewnością jednak zwierzęta, nie ptaki

Jurrasic Park

Zagadka wyjaśniła się na plaży – Guanaco!

Coraz trudniejszy teren dla Leona wydawał się dziecinnie prosty

W końcu dostrzegliśmy pierwszego patagońskiego lisa zwanego swojsko „zorro”. Umknął szybko

Starzykowiec południowy

W którymś momencie długiej jazdy z krzaków wyszedł podejrzanie wyglądający, zarośnięty typ i zatrzymał auto. Gaucho patrząc wzgardliwie na nasz wóz krótko zapytał Leona „Czy masz w tym siłę?”

Bagno na środku drogi, w które niechybnie byśmy wjechali wciągnęło rano konia. Biedne zwierzę było tak wycieńczone, że ledwo oddychało. Lina została sprawnie przywiązana do auta i szyi konia

Raz za ogon, raz za szyję – pomału wydzieraliśmy zwierzę ze zdradliwego mokradła

Krótkie „Gracias” i ten widok wystarczyły

W dalszą drogę czas

Brzegiem oceanu…

…w którego kamieniach skrywały się magellanki skalne…

… na które polowały bacznie obserwujące okolicę karakara

Publiczna droga wiodła przez prywatne posiadłości, których płoty sięgały samego oceanu

Nasze rajdowe poczynania w końcu zaciekawiły same delfiny!

Delfin z Cieśniny Magellana

Droga dalej prowadziła przez opuszczone osady ludzkie

Warunki pogodowe kiepskie, droga kiepska, mosty tragiczne

Coraz dalej na południe

Tylko te nieszczęsne bramki. Otworzyć, przejechać, zamknąć, otworzyć, przejechać, zamknąć… i tak bez końca

Przerażający władca tych krain, patagoński wiatr niczym dyktator uczy do siebie szacunku. Podmuchami zgina niepokorne karki a drzewom każe rosnąć w pokłonie

Leon pokonywał takie koleiny na pełnym gazie i maksymalnie skręconych kołach. Pestka

Gdy dotarliśmy do ostatniej bramki zastaliśmy ją zakluczoną. Nie chcąc narażać życia (chillijski właściciel ziemski ma prawo strzelać do intruzów) ruszyliśmy jedynym publicznym traktem prowadzącym przez tamtą działkę – plażą

Przypływ się zbliżał nieubłaganie i trzeba było szybko znaleźć drogę przez nadmorskie bagna w stronę lasu, gdzie biegł trakt od zakluczonej bramki. Podczas podjeżdżania pod stromą, plażową skarpę niektórzy łapali się za głowę

Po szczęśliwym dotarciu do lasu pożałowaliśmy żeśmy do niego dotarli:)

Pierwsze spojrzenie na Rio Condor wynagradza jednak wszelkie trudy

Żwawym krokiem ruszyliśmy na ryby

Łowiliśmy przy ujściu rzeki do oceanu…

… i w samym oceanie

Na rezultaty długo nie trzeba było czekać. Pośród wielu srebrnych troci, pstrągów potokowych zdarzały się i takie perełki jak ta Mariusza – steelhead 64cm…

… lub ta, z którą Tomek wieczorem przyszedł do obozu. Złowiony w samym ujściu Rio Condor do Pacyfiku steelhead 69,5cm!

Trudy wędkowania skutecznie osładzały jagody calafate

Zmierzch nad patagońskimi bukami

Skoro świt ruszyliśmy w górę rzeki by zmierzyć się z potokowcami. Celem były bystrzyny przy opuszczonym tartaku o którym opowiedzieli nam przygodnie spotkani wędkarze

Chyba tylko patagońskie buki są tak piękne, że aż zakochane w sobie muszą się przeglądać w rzece

Najczęstszy krajobraz towarzyszący wędkowaniu na dolnym odcinku rzeki

Cały czas w górę rzeki. Wzdłuż skarp i chaszczowisk

W końcu! Siedzi! Gwałtowne pobicie i wysoka świeca miedzianego mieszkańca rzeki. Pięknie wybarwiony samiec pstrąga potokowego 53cm

„Królewski pstrąg” wraca do rzeki

Krótki popas

Młody z trocią wędrowną z Rio Condor

Pod tym kamieniem miałem na prawdę dużą rybę. Po ostrym odjeździe pod głaz, przymurowała do dna i nie dawała się długo oderwać. W końcu zapulsowała dwa razy i się spięła. Mam nadzieję, że troć nie pstrąg, bo jeśli potok… serce klęka

Mariusz ze srebrną torpedą w dłoniach

Typowa dla tej rzeki herbaciana woda

W którymś momencie zbliżający ryk nie wiadomo czego zagonił nas na środek rzeki. Przez moment myślałem, że jakaś dzika horda zwietrzyła nas i ruszyła za ofiarą. Strach ma wielkie oczy. Napotkaliśmy spęd bydła. Na zdjęciu jeden z gauchos

Ależ klimat! Jakbyśmy cofnęli się daleko w czasie. Brakowało jeszcze tylko niewolników prowadzonych na łańcuchach

Uroki patagońskiej puszczy

Rzeka zachwycała

W końcu droga powrotna zmusiła nas do wspięcia w najwyższe partie lasu…

… skąd mogliśmy podziwiać okolicę niczym żywcem wyjętą z planu filmowego „King-Konga”

Patagońska przyjaźń, wieczorne opowieści przy ognisku, pacyficzna troć tęczowa wędząca się w jego dymie i kieliszek chilijskiego wina Cuisine Magul – wszystko razem… wyborne!

Kolejnego dnia obudziły nas dzikie konie, które przyszły ugasić pragnienie naprzeciwko obozu

Widmo wolności patagońskiej puszczy

Wracamy

Droga z Rio Condor

Sprawdzanie głębokości ujścia strumienia podczas przypływu

Przypływ zalał dalszą drogę. Trzeba czekać

Patagoński wiatr przy małej pomocy deszczu okazał się również uzdolnionym rzeźbiarzem

Po godzinie Leon stracił cierpliwość i postanowił olać dalsze czekanie na odpływ. Udało się! Woda jednak sięgała na 30cm powyżej progów drzwi. Obłęd!

Dzika fuksja magellanica

W drodze na słynną Rio Grande mijaliśmy przydrożne jeziorko pełne flamingów

Jesienny krajobraz nad Rio Grande

Zakręt wielkiej troci – tu o mały włos nie straciłem kija wyrwanego przez rybę z rąk. Wędka została, ryba nie. Wolałbym odwrotnie:)

Nie mogąc ogarnąć ogromu rzeki wbiłem się w jedną z odnóg, jak się okazało pełną pięćdziesiątaków. Na zdjęciu pstrąg potokowy 56cm

Kolejna ryba wzięła na głębokości 20cm. Potoczak 55cm…

… kolejny 50cm

Pstrąg tęczowy 46cm złowiony tuż pod bazą Juana Marcosa Czerwińskiego „Cameron Lodge”

Idąc w górę napotkanego strumienia w końcu dotarłem do bobrowej tamy

Ze środka jeziorka spiętrzonego przez tamę wyłaniało się okazałe żeremię. Za kilka godzin, już w śpiworach po zmierzchu mieliśmy się przekonać co znaczy południowoamerykański bóbr. Nieustające kanonady spod uderzeń ogonów po środku rzeki nie dawały zasnąć. A może były to spławiające się trocie?

Gdy ja jak przedszkolak zwiedzałem bobrowe tamki, chłopaki w dole rzeki nie marnowali czasu

Wyżej Janusz, a tutaj Mariusz z trocią wędrowną

Ścieżki na brzegach rzek Ziemi Ognistej nie wydeptują wędkarze lecz guanako

Słowa Mariusza: „Cisnąłem blachę w rzekę i tak patrząc na tego krążącego kondora prowadziłem przynętę myśląc – Panie Boże jak pięknie by było, gdyby teraz wzięła mi wspaniała ryba” Wzięła!!!

Mariusz z dzieckiem Rio Grande – pstrągiem potokowym 75cm!

King wraca do wody

I już tylko wspomnienie

Powrót do obozu – w głowie jeszcze huczące przed chwilą hole pięćdziesiątaków a za chwil kilka zapalający się Krzyża Południa

Wieczorne łowienie pod bacznym okiem guanako

Rano z Jasiem ruszyliśmy w dół rzeki na trociową rynnę

Jasiu z najsłynniejszą rybą najsłynniejszej rzeki Chile

W tym samym miejscu minutę później

Pstrągi „prezesów” w Chile mają 70cm!

Skromnych przedsiębiorców pogrzebowych też:)

Jakże mizernie prezentuje się 54cm przy tych poprzednich potoczakach. W Polsce na podobnego czeka się wiele tygodni

W tym samym czasie pod mostem przy obozie Leon łowi pstrąga 63cm

Wiatr stał się tak nieznośny, że jak niepyszni musieliśmy wynosić się z Grande. Potrącona pustułka amerykańska dodatkowo nas dobiła

Schronienie od wiatru znaleźliśmy dopiero nad polecaną przez spotkanego w Buenos Aires wędkarza Rio Chico

Już schodząc z góry upatrzyłem sobie miejsce, w którym zacznę łowić. Filary starego mostku. Tam też w drugim rzucie w bystrzynę pod przeciwnym brzegiem zapiąłem rybę, która nie miała prawa zmieścić się w tamtym miejscu

Poprzedni rekord życia z Rio Grande i teraz ten z Rio Chico. Pstrąg potokowy 70cm!

Do zmierzchu nie zdołałem złowić już nic więcej godnego uwagi. Tomek z Jasiem w dole rzeki za to przerzucali rekordy ilościowe

Nocleg mieliśmy w chacie dla sezonowych robotników strzyżących owce

Poranek na Estancii „Los tres A”

Czekając na ponowną przeprawę promem przez Cieśninę Magellana podziwiałem wodorosty wyrzucone przez ocean

A gdy byliśmy już na promie, mogliśmy podziwiać rzadkiego delfina czarnogłowego

Ponowny przejazd przez pampę

Późno w nocy dotarliśmy pod Torres del Paine – Bramy Andów. O poranku, w świetle dnia mogliśmy już zachwycać się widokami

Wysoko śnieg i lodowce, niżej zielona dżungla drzew

Kolory jesieni przypominały jaka tu w kwietniu panuje pora roku

Widok na Cuernos del Paine – Słynne rogi

Na pierwszym planie Cuernos („rogi”), za nimi Torres („wieże”)

I łowienie w tej obłędnej scenerii na łososiowej Rio Serrano

Niestety spóźniliśmy się nieco o czym świadczyły leżące na dnie rzeki martwe Czawycze (wszystkie koło 1,30m długości!) Tu Mariusz pełen nadziei

Ośnieżony, andyjski krajobraz ożywiały nie tylko kolory jesieni ale również papugi!

Rudosterki krótkodziobe

Papużka na tle ośnieżonych Andyjskich szczytów

Wysoko w Andach dotarliśmy do małego górskiego jeziorka, które zaczęliśmy obławiać bez większego entuzjazmu. Byłem pierwszym szczęśliwcem, który złowił tu pstrąga. 52cm

I drugiego, mającego 63cm i trzeciego 61cm!:)

W końcu i Mariusz złowił pięknie ubarwionego jeziorowego pstrąga 63cm

Kolory andyjskich jezior zachwycają…

… rośliny ciekawią

By się dostać nad zatokę lodowców trzeba przejść przez wiszący most

Bryła lodowca dryfująca po jeziorze

Lód, który ma miliony lat ma doprawdy piękny kolor

Ale co tam jakieś lodowce, kiedy pstrągi czekają. Mariusz kolejnego dnia w pierwszym rzucie łowi rekord jeziorka. Pstrąg potokowy 65cm

W rzeczywistości kolory miały zdecydowanie piękniejsze. Gdy się holowało mieniły się zielenią, turkusem, błękitem, pomarańczem…

Należało iść jak najdalej w jezioro i łowić z krawędzi płycizny rzucając jak najdalej w głębinę. Woda była tak zimna, że co półgodziny na zmianę wychodziliśmy by się ogrzać za kamieniem, chroniącym od wiatru i zacinającego deszczu

Ryby były jednak warte takiego wycisku

W końcu tylko dla pstrągów mogę wyglądać jak kosmita:)

Pstrąg z andyjskiego jeziora

Ostatniego dnia Janek złoił nam skóry – ten pstrąg był jego trzecim, Mariusz i ja na zero

Mariusz szukający piękna świata u podnóża Torres del Paine

Ostatnie spojrzenie, na któreś z andyjskich jezior

Inwazja Guanako pod Andami

Matka z młodym guanako

Koskoroby – bliższe łabędziom niż gęsiom czy kaczkom

Tęcza w jednej z dolin andyjskiej pampy

Stałem w otwartych drzwiach trzymając się dachu z aparatem w dłoni a Leon je gonił autem. Kondory

Drzewa nad pełną źródlaków Rio San Juan

Krótki odpoczynek od rybałki

Zimorodek patagoński – tzw. Rybaczek obrożny

Kolory jesieni nad „Ultima Esperanza” – jeziorem ostatniej nadziei na złowienie sensownej ryby. Czy tak wyglądał putramentowski „szkarłatny krzew”?

Nie wiedziałem, że i tu występuje bekas kszyk

Jak zwykle zderzenie z cywilizacją okazało się brutalne, np. na lotnisku gdzie „miła” pani z AIR FRANCE oznajmiła, że nie wpuści nas do samolotu bo sprzedali zbyt dużo biletów. Nigdy z AIR FRANCE!

Gdy w końcu znaleźliśmy się w powietrzu mogłem w pełni podziwiać jak destruktywny wpływ na przyrodę ma człowiek. Na zdjęciu fabryka w Andach i smog, który przykrywa całą dolinę

Mimo to andyjska przyroda wciąż się broni i olśniewa swymi urokami

Z całą pewnością nie było to ostatnie takie nasze spojrzenie na te góry. Chile wciąż czeka na nas… tak jak my na nie.

autor tekstu: Rafał Słowikowski
autor zdjęć: Mariusz Aleksandrowicz, Tomasz Ciesielski, Janusz Przetacznik, Leon Bojarczuk, Rafał Słowikowski