Alchemia – sztuka przemiany metali nieszlachetnych w złoto. Pojawiła się jeszcze przed naszą erą, kiedy mahseery, czyli olbrzymie, złote brzany zamieszkiwały spływające z Himalajów rzeki już na dobre. Idea kamienia filozoficznego czyli substancji mającej umożliwić ów przemianę jak i stworzenie eliksiru długowieczności zaprzątała głowy alchemików już w starożytnym Egipcie. Sama Kleopatra miała być biegła w tej dziedzinie. Później był Paracelsus, cesarz Rudolf II Habsburg i Michał Sędziwój. W końcu nadeszła nasza pora 13 lat temu. Wtedy to postanowiliśmy zamienić nasze blachy z nieszlachetnych metali w żywe, pulsujące złoto, jakim są himalajskie brzany. Golden mahseers – jak zwą je Anglicy, z łacińskiego Tor Putitora. Kamieniem filozoficznym okazały się być morze cierpliwości, wiara i wytrwałość, bez których złowienie tych jakże rzadkich ryb jest niemożliwe. Żmudna to robota i bez gwarancji na sukces. Za to sceneria w jakiej się odbywa od lat każe nam wracać na tą samą rzekę, która płynie w fascynującym kanionie, odciętym od zewnętrznego świata i zamieszkałym przez dzikie koty.

Połączenie z Warszawy jest całkiem przyjemne. Jedna przesiadka w Doha i późnowieczorne przyziemienie w Katmandu. Nieco upierdliwa procedura uzyskania wizy na lotnisku to ostatnie co opóźnia ekipę przed czymś czego nikt pierwszy raz tu przybywający się nie spodziewa. Kakofonia dźwięków, zapachów i obrazów wręcz odurza. Działa jak narkotyczna pigułka odpalająca rozpędzony kalejdoskop w głowie. A mimo to prawdą jest co mawiają lamowie „W Nepalu nie znajdziesz spokoju. Ty go tam sobie przypominasz”. Jak zwykle szef firmy raftingowej wita nas na lotnisku girlandami z nagietków, co ma symbolizować zesłanie na każdego specjalnego błogosławieństwa. Odczytujemy to jako pomoc samej Lakszmi – bogini szczęścia, bogactwa i piękna. Czyli… złowimy!

Zapach i dym z kadzideł w Nepalu ma oczyszczać ciało i umysł, odpędzać złe duchy, sprzyjać medytacji i tworzyć spokojną i harmonijną atmosferę. Bo „Nepal nie daje gotowych odpowiedzi. On stwarza przestrzeń byś sam do nich doszedł”.

My jednak przy pierwszych sklepach doszliśmy do pierwszych zakupów.

A od tych może zakręcić się w głowie. W Katmandu można wydać wszystkie przywiezione pieniądze👻

Byle tylko mieć na chacie miejsce😅

Na szczęście nie wszyscy są na takie głupoty podatni. Niektórzy żyją miłością!

Miłością i… datkami!

Rafał, Mirek i Karol – zebrać tą trójkę i wiadomo, że będzie wesoło.

Nepal to istna orgia dla każdego zagorzałego fotografa.

Rykszarze tylko czekają na takich jak my

No i nie zawiedli się

Mając cały dzień wolny w Katmandu postanowiliśmy zaliczyć już jedną z głównych atrakcji tego miasta

Oj jeszcze dużo muszą się Nepalczycy nauczyć. Grześ ma ogień w nogach. Aż strach pomyśleć gdzie i po co nauczył się tak (przepraszam za słowo ale zwykła jazda to nie była) spierdalać na rowerze!🤪

Typowe zachowanie urwisów na wycieczce szkolnej

Na szczęście nauczycielka przymykała na te fanaberie oko😉

Tak się kończy otwieranie browara zębami😉

Schody do świątyni Swayambhunath

Do celu 365 stopni i sporo mniejszych stup oraz tablic do minięcia. Te oczy mają wszystko widzieć. Potwierdzam – Ewa znajdzie wszystko! 👻 No chyba, że coś sama zgubi🤪

Przerwy w cieniu drzew wskazane. A drzewa te, jak głosi legenda wyrosły z odciętych włosów z głowy bóstwa Manjushri, uosabiającego najwyższą mądrość, zwanym również „Panem Mowy” i „Słodkim Głosem”

Młode Nepalki wydawały się mieć znacznie lepszą kondycję od nas

„A ku ku!”🤓

Gdzie ładne dziewczyny, tam i Miras😈

Do focenia z Europejką hinduski były zdecydowanie bardziej śmiałe

Już prawie…

A na górze mnóstwo młynków modlitewnych…

i oczywiście małpy, które w tym miejscu mają symbolizować wszy z włosów Manjushri

Osobliwe te wszy

Sama zaś stupa Swayambu ma symbolizować miejsce lotosu, który niegdyś wyrósł na środku wielkiego starożytnego jeziora w dolinie Katmandu. Wspomniany Manjushri miał wyciąć wąwóz  aby spuścić z jeziora wodę i umożliwić ludziom zamieszkanie w tym miejscu. Swayambhunath jest dziś drugim najważniejszym miejscem buddyjskich pielgrzymek.

Katmandu jest wręcz zasypane tego typu sklepami

Namaste – sanskryckie pozdrowienie, które jest wyrazem szacunku i uznania dla drugiej osoby. Ma oznaczać „Bóg we mnie kłania się bogu w Tobie”. A dosłownie to połączenie dwóch słów „namas” – pochylać się, ukłonić się lub honorować i „te”, które oznacza dla ciebie

Kamasutra zaś to połączenie słów „kama” czyli miłość i „sutra” – sztuka. Tyle z lingwistyki🤪

Obiektyw mówi sam za siebie🤪

Jak to na pielgrzymce😉

Uroki Katmandu by night zgubiły już niejednego! To bardzo kosmopolityczna stolica, która ma do zaoferowania wiele.

My jednak skupiliśmy się na małej degustacji na dachu naszego hotelu, by nie za późno pójść grzecznie spać. W końcu miała być to nasza ostatnia noc w przyzwoitym łóżku i pościeli przed 11 nocami w namiocie!

Kolejnego dnia, skoro świt zapakowali nas w samolot i czekał nas ostatni, już krajowy lot na wschód. Widok Himalajów za oknami wynagradza wszelkie trudy.

Przyziemienie. Znowu się udało. Teraz już tylko ryby w głowie!

Jeszcze odebranie i zapakowanie bagaży

I ostatnie zakupy.

A jak ostatnie zakupy przed opuszczeniem cywilizacji na dobre to… wiadomo!

Budżet się zgadzał, choć niektórym nie mieściło się w głowie, że tak mało ma wystarczyć na tyle dni!👻

Rabieżka tanio skóry nie sprzedał. Sprzedawca pod koniec już sam nie wiedział czy zrobił deal roku, czy jest dupa nie sprzedawca!😆

Po niektórych widać już było pierwszy odcisk hinduskich bóstw, kadzidełek i nagietków – co się będą szarpać, skoro innym tak świetnie to wychodzi😁

Z takiej księgowej można być dumnym!🥰

To było jedno z ostatnich poderwań tego dronika🥺 Za kilka dni miał wplątać się w gałęzie drzewa i spaść w wysokie trawy na jednej ze stromych skarp kociego kanionu. Po kilku godzinach poszukiwań niestety nie udało się go odnaleźć i do dziś najbardziej żałuję utraconych zdjęć! No nic – kolejny powód by wrócić.

Przejazdy przez większe mosty na rzekach pozwalały podziwiać okazy fauny…

… przy czym ta lokalna wydaje się znacznie bardziej łagodna👻

I ostatni poważny most. To już dalekie peryferie kraju, z dala od stolicy, więc wszyscy tam zawsze ochoczo się fotografują z przybyłymi cudzoziemcami.

I ochoczo pozują

Nepalki to generalnie bardzo piękne kobiety

Oczywiście nasze Polki piękniejsze👑

Przed nami najtrudniejsza część podróży – dojazd do rzeki coraz bardziej krętymi, górskimi drogami.

Ojciec i syn – najdalsza podróż razem!

Tamtejsze koty nie mają pojęcia o takich podróżach

I o takich pieszczotach jakie potrafił im zafundować Grzesiu Pul też nie!

Jadąc tędy w 2011 roku ale z samego Katmandu (z pominięciem lotu krajowego) wszystkie puszki z piwem mieliśmy dawno wystrzelone od wybojów!

Późno w nocy mijamy jeszcze warzywniaki…

… i przydrożne jadłodajnie

San-Epid miałby tam pełne ręce roboty.

Tak czy inaczej chronić własnego układu pokarmowego przed tamtejszymi niespodziankami nie ma najmniejszego sensu. Warto się przyzwyczajać już od pierwszego dnia w Katmandu. Wcześniejsze przyjmowanie probiotyku jak najbardziej wskazane.

Dojazd do punktu startu spływu następuje zawsze późno w nocy, kiedy ma się podróżowanie przeklęte wielokrotnie. Zawsze wtedy biegnę poświecić na rzekę i popatrzeć jaki w tym roku stan wody. To co zobaczyłem tym razem mnie przeraziło! Korytem płynęła gęsta od błota maź. Przedłużająca się tego roku pora monsunowa swoje zrobiła. Katmandu jeszcze we wrześniu walczyło z katastrofalnymi powodziami, które zabiły ponad 200 osób. Jednak stan wody na naszej rzece dawno powinien być czysty! Przewodnicy uspokoili nas, że to efekt niedawnego deszczu i po dwóch dniach rzeka powinna być czysta.

To akurat tyle ile potrzebowaliśmy by dopłynąć do kanionu, gdzie mieliśmy rozpocząć nasze wędkowanie. Rzeka powyżej jak i poniżej kanionu, z uwagi na występowanie nad jej brzegami wiosek i osad ludzkich jest niewarta uwagi. Wszędzie gdzie człowiek rezyduje, duże ryby są dawno zjedzone.

Obóz w dziczy po tym miejskim tyglu i trudnej podróży jest zawsze mega kojący

A brak wędkarskiej presji jeszcze pozwala na beztroskie Polaków długie do rana rozmowy

 

A w Nepalu wieczory to i ćmienie fajki pokoju. Mają bardzo dobry „tytoń”. Leczniczy taki🥸

Jest po nim bardzo wesoło…

tylko człowiek ma potem ochotę nieco przegryźć…

Modliszce z naszej strony jednak nic nie groziło

Rano woda pozostawiała jeszcze wiele do życzenia ale widać było, że się czyści.

Już na początku wyprawy wyszło, że naprawdę warto na śniadanie nie zaspać. Nigdy nie zostawiliśmy żadnych resztek!👻

Mimo, że to początek wyprawy, chłopaki z dala od swych żon i dziewczyn już mieli tęskne skojarzenia🤪

Pakowanie pontonów do odpłynięcia to długa i ciężka praca. Bez doświadczenia praktycznie niemożliwa!

Należało pamiętać o nawadnianiu. A że wybiła już 10:00 i człowiek nie wsiadał za kierownicę to można było nawet nie wodą się nawadniać🤓

Byłem spokojny, bo pakowanie przebiegało pod okiem doświadczonego kajakarza i obieżyświata z Podlasia – Grzesia Rutkowskiego🤝

Oj ryzykowna to gra tak stać w płynącym pontoniku i kręcić filmiki ajfonkiem w jednej łapce😱

Osobiście, jak zwykle skupiałem się na fotografii. Tym bardziej w tym miejscu! W kadrze przepływamy właśnie skaliste imadło otwierające koci kanion. To zaraz poniżej, na lewym brzegu, wraz ze Ś.P. Szerszeniem na pierwszej tam wyprawie w 2011 roku mieliśmy odkryć świeże ślady wielkich łap tygrysa!

A najlepiej to pochować aparaty i podziwiać tamtą scenerię na własne oczy. Akustyka jest też nadzwyczajna

Przez najbliższe kilka dni mijaliśmy podobne, wiszące kładki, pojedyncze szałasy i 2-3 tarasy upraw ryżowych poza tym żadnej poważnej ingerencji człowieka w przyrodę – kojące tyleż dla ducha co dla oka☝️

Brzegi kociego kanionu praktycznie niedostępne dla ludzkiej stopy

Jeszcze po ostatnim kuble zimnej wody na głowę tego dnia…

… i upragniony obóz, w upragnionym miejscu. Miejscu, które rybę daje zawsze. To tam złowiłem swoją pierwszą wielką mahseerę i stamtąd pochodzi rekord naszego klubu.

Pontony rozładowane, namioty rozstawione, materacyki napompowane, śpiworki przygotowane, kolacja się robi, drinczek nalany… można zaczynać to po co się przyjechało!

Nie tak od razu, bo po 2 godzinach bezowocnego biczowania wody ale i chwili spokoju na jamce w końcu mi się udaje o 16:00 zapiąć i sprawnie wyholować tego średniaczka

A „średniaczek” mierzył sobie 90cm i oczywiście wrócił do wody

Za to najmłodszy uczestnik o 17:15 w końcu zapiął coś co doprowadziło Go do palpitacji serca i miało ziścić wszystko to po co przyjechał w tak dalekie strony!

104cm golden mahseer pobrał 13cm Cannibala od Savage Gear I zafundował nie lada walkę w tej jakże pięknej scenerii.

Patryk Pul i Jego pierwsza z czterech mahseer

Ryb w Nepalu nie łowi się za wiele dlatego każda jedna „smakuje” wybornie. Mahseery są rzadkie i nie są typowymi drapieżnikami. Do tego mają swoje pory brań mocno zależne od pory dnia, temperatury wody i jeszcze wielu innych czynników.

Dumny tata z sukcesu syna. Inny nosi czapki ze znaczkiem Nike; Grzesiu Pul nosi czapki z modliszką. No ale wierzymy, że i na Nike przyjdzie czas (nagrodę literacką oczywiście 💥)

Nie jest prawdą, że każda kopulacja modliszek kończy się zjedzeniem samca przez samicę. By doszło do kanibalizmu musi zajść kilka czynników jednocześnie:

  • w otoczeniu musi być mało pożywienia
  • sezon godowy musi się kończyć
  • samiec musi podchodzić do samicy od przodu, a nie od tyłu

A że należy czerpać mądrości od prastarych prawd przyrodniczych pamiętajmy – lodówka pełna, niepłodne dni i… 💥💥💥🤪

A że do lodówki było daleko, wszyscy tę noc spędzili grzecznie przy ognisku 🤡

Najcięższe wahadłówki od Igora Olejnika to przynęty nr 1 na mahseery już od naszych pierwszych nepalskich wypraw

I kwestia żyłki też jest bardzo ważna. Musi być wytrzymała na węzłach i odporna na przetarcia, jako że wielkich kamlotów w korycie rzeki nie brakuje.

Woda już była więcej niż ok. Ale myślę, że gdyby była tak czysta jak w takich wysiękach to o rybę byłoby znacznie prościej!

W końcu i Rafcio zapina i pomyślnie wyholowuje rybę ok 90cm z miejsca, gdzie ryba pada zawsze! M.in. Monika Soroka wyciągnęła tu swoją fenomenalną 126-tkę!

Rybę tę zadedykował swojej żonie Kasi, która niestety na kilka dni przed wylotem z przyczyn niezależnych od Niej musiała zrezygnować z wyjazdu. Duża szkoda!

To chyba największa uprawa rolna w kocim kanionie. Woły na noc są zamykane w chatach z ludźmi dla ich bezpieczeństwa przez tygrysami i lampartami

Czekając w tym przypadku na Godota 😟

Co znaczy kamień filozoficzny…

W porze lunchu dostaliśmy na postoju jedzenie a dwóch Nepalczyków z obsługi ruszyło w góry, do wioski po kurczaki na kolację…

Niestety przez niedawne święto, wszystkie kurczaki wyłapano i zjedzono ale w wiosce została koza!👻 Nie pierwszy raz miałem ruszyć w dalszą podróż z tzw „żywą konserwą” na pokładzie. Ta jednak miała w swój ostatni dzień przeżyć jednak nieco emocji związanych z raftingiem, więc co większe progi dalej pokonywaliśmy w akompaniamencie meczenia👻

A że kolacja z niczego się nie zrobi💥💥💥👻

Jakoś kozina tego dnia wchodziła nam słabo…

Przynajmniej do czasu gastrofazy!👻

Zanim poszliśmy spać to z kozy został tylko wskazywany przez Grzesia zwrotnik koziorożca!😅

Zaś o poranku, ze śpiwora wyciągnął mnie krzyk „Ryba!” I love this game!🙃

Grzesiu Rutkowski z dużym opanowaniem wyholował nie tyle Rudego co Złotego 102! 102cm to już mega satysfakcjonująca ryba.

Prawdziwy czołg do przeciągania liny!

Powrót na swój złoty tron

Pleszka śniada, w nomenklaturze anglojęzycznej nazywane są ołowianymi. To ich śpiew budził codziennie o 6 rano zwiastując jednocześnie najlepszą porę brań. Ołów w złoto – latający kamień filozoficzny.

Safety kayak to górski kajak, który asekuruje nas w trakcie całego spływu a w razie wypadnięcia jest w stanie szybko dopłynąć i można się złapać. Nam jednak służył głównie do odzyskiwania przynęt zakleszczonych między kamieniami na dnie.

Karol jeszcze musiał poczekać na swoje złote szczęście. Tym nie mniej łowił w miejscu bardzo dobrym.

Z uwagi na zatopione pnie drzew zaczepów jest tam co nie miara ale w każdej chwili można liczyć w tym miejscu na branie ryby życia.

W tym roku niestety tylko delfinkowały. Coś im wyraźnie nie pasowało. A ryby jak dotąd wyjeżdżały stamtąd zawsze.

Wracając do namiotu Ewa znalazła ślady lamparta

Patryk nieopodal znalazł ślady innego kota

Od razu sen zapowiadał się nieco płycej 👻

Porobiłem tu fenomenalne zdjęcia dronem. Niestety…😞

Pora monsunowa z katastrofalnie wysoką wodą zabrała piasek z większości dobrych plaż, tu na szczęście zostało go jeszcze sporo

Love is in the air🥰

Dorotka jak przystało na bardzo kochającą i pełną delikatności żonę puszczała do nieodpuszczającego Grzesia jakże piękne i subtelne znaki, a ten wykazywał się mężowską czułością jakich mało i…

… rzucał dalej!👻🤓

A potem nadszedł kolejny wieczór i kolejne ognisko…

… i kolejna magiczna noc

Baniaczki z preparatem jeszcze są, colka jest – czegóż chcieć więcej? RYB!!!!💥💥💥

No to do pieca znów dowalił Patryk. Ledwo rano się spakowaliśmy i odbiliśmy od brzegu… Na pierwszej wędkarskiej miejscówce!

O! Kur… !!! … ka wodna!😅🤯

Pod okiem mistrza wyrósł na zdolnego padawana. Panie i Panowie – tak wygląda mahseera 115cm!🥇

Miejsce miał bardzo trudne, z szybką, pełną ostrych kamieni prostką. Nie pozwolił jednak rybie odjechać daleko w nurt i trzymał ją cały czas daleko od dna👏

Upragniona chwila – wypuszczanie trofeum po wspaniałej walce

Płyniemy dalej. Niedługo później tracę dwie godziny na poszukiwanie drona na niebezpiecznym klifie. Shit happens🤕

Ponton Rutkowskich i Patryka spotkał lokalnego rybaka

Tym jego sprzętem może liczyć co najwyżej na taką zdobycz

Rafał też złowił jakieś dziwadło! Kto wie? Może odkrył nowy, nieznany ichtiologom gatunek!💥

W końcu docieramy do kładki, gdzie zawsze robimy zakupy. Niestety stary sklepik padł ale znaleźliśmy drugi po drugiej stronie rzeki

Lokalni Tarajowie też robią tam zakupy. I tak poznaliśmy prześliczną dziewczynkę o dźwięcznym imieniu Sitaa😍

Wujkowie Karolowie natychmiast zaczęli gotować kaszkę

Z gołymi rękoma do Nepalu nie latamy. Wiemy, że świata nie zbawimy i sytuacji materialnej tych ludzi nie poprawimy. Ale radość na twarzy nepalskiego dziecka po otrzymaniu prezentów jest tak słodka, że tego nie da opisać się słowami. Dzieci Taraju często nie mają ani jednej zabawki!

I w opasce po Karola córce 🙃

No ale skoro mowa o prezentach to do nas też przyszedł tego dnia Mikołaj!🍻🎅🏽

Highlight of the day! 🫠 (w tle widać nasze pontony)

I zostało coś nawet na „później”

 

Ale to później, później bo zostało co nieco jeszcze w zielonym baniaczku🤓

O wilku mowa!

Noc na „plaży wiatrów”. Było, jest i będzie to zawsze najlepsze miejsce na całej rzece. Tylko jedno depcze mu po piętach.

Kolejny dzień rozpoczęliśmy grą mocną kartą!

Rabieżka łowi prawie metrową rybę!

Niedługo po nim Mirek wyciąga upragnioną złotą mahseerę

98cm z piękną zaczerwienioną płetwą ogonową

Rafał Woś z mahseerką 77cm

Nawet Edyta opuściła cieplutki śpiworek!😅

Po południu chętni jednym pontonem przeprawili się na przeciwną stronę

A tam Karol w pierwszych rzutach i to tuż przy samym brzegu łowi tą oto niewielką mahseerkę…

… i daruje jej życie

Poprzednim razem została wyciągnięta tu największa ryba wyprawy przez Maćka Garbowicza

W końcu Karol Dziecielski łowi swoją wymarzoną złotą rybkę!

98cm w pełnym słońcu wspaniale odbija jego promienie w swoich łuskach. Zdjęcia kompletnie nie oddają tego efektu.

Na szczęście w sercu i pamięci wypali się na zawsze!

Ściągnięci okrzykami radości, zaadoptowaliśmy safety kayak jako water taxi i w ten sposób czworo z nas zaoszczędziło sobie trudy niebezpiecznego trawersu skałami.

Miejsce wielkiej ryby Karola

I radość dwóch Przyjaciół!

Obóz na „plaży wiatrów” w tym roku bez wiatru. A ten zwykł o poranku piachem sypać wszędzie.

Słońce jeszcze wysoko ale podano późny lunch

Placki chapati z ciecierzycą w curry – pycha!

Szybka szamka i do wędek!

Niestety tego dnia już nic więcej nie dołowiliśmy. Ale i tak było i za co i co jeszcze pić – choć powoli zaczęliśmy sięgać po „zaskórniaki”😅

Spojrzenie na rzekę powyżej „plaży wiatrów”

W końcu Rafał vel „czapla siwa” (ksywę zyskał zajmowaniem miejscówki jeszcze po ciemku👻) łowi swoją pierwszą dobrą rybę (drugą w ogóle)

96cm

Taka ryba daje już naprawdę kupę satysfakcji.

Dziwne te wodery na tym wyjeździe! 👻🤪

Może rozproszony takimi widokami właśnie przez nie, na miejscówce Rafała tracę około 70cm rybę🤯

W końcu się pakujemy i spływamy raptem kilkaset metrów/może kilometr niżej. Tutaj tracę naprawdę potężną rybę a wszystko przez jakąś gównianą żyłkę od Barkleya🤦🏻‍♂️😤

Mimo to, moje Kochanie potrafi mnie pocieszyć przypomnieniem, że to 11 listopada! Barwy patriotyczne zatem wypada przyodziać.

Co poniektórzy miast łowić, woleli się poopalać. I o to chodzi! By każdy robił to na co ma ochotę.

No i patriotyczne zdjęcie być musi!🇵🇱

Wosie na wakacjach

Rabieżka vel „Kryształ” (ksywka od wydarzenia gdy miast paczki pełnej okazyjnie kupionych wędek otworzył tubę z parasolem i kryształowym wazonem!👻) w miejscu pod obozem miał piękne pobicie ale ryba się dziwnie nie wpięła (z reguły nie ma z tym problemu, z uwagi na mięsiste wargi mahseer).

A tu myślał, że to zaczep i był to… rzeczywiście zaczep! 😅

Miejsce było bardzo ciasne. Nepalczycy dla siebie musieli już zasypać kamienie piachem by móc się wyspać

Nigdy w tym miejscu nie obozowałem a mahseery padały tu zawsze. Znajomość rzeki w Nepalu to kluczowa sprawa. Potem technika poprowadzenia. Na końcu przynęta.

A jak się wszytko dobrze zrobi to można i gooncha zapiąć i pomyślnie wyholować 😎

Bagarius Yarrelli, który rzekomo ma zjadać zwęglone zwłoki kremowanych nad rzekami ludzi🤦🏻‍♂️ Oczywiście jest to mit rozpowszechniany przez autorów kiepskich programów wędkarskich.

Kolejny wieczór, kolejne ognisko…

A że data taka a nie inna, pozwoliłem sobie uroczyście odczytać jedną z fenomenalnych, niestety nigdzie nieopublikowanych fraszek Tadeusza Klimczaka:

WIENIEC

Jestem sobie wieńcem

I mam szafy dwie

Szarfy jak dwie ręce

Zawsze plączą się.

Pod piedestałami

Ustawiają mnie

Chłopcy malowani

A mnie … plącze się.

I wtedy władza

Już się zasadza

I już podchodzi

Szarfom dogodzić.

Bo każda władza

Szarfy wygładza

Prostego wieńca

Głaszcze po ręcach.

Interes sprowadza

Kamery TV

Bo tu kuca władza

Kiedy głaszcze mi.

Gdy kształty napina

Patrzy cały kraj –

Jak pęknie tkanina

Będzie kino – aj!!! (ajajaj!!)

Dlatego władza

Szarfy wygładza

Dla tego kina

Tak się wypina.

Pachną gerbery.

Kręcą kamery.

Co wstaną z kucków

Nie widać skutku.

Jestem sobie wieńcem

Czekam już sto lat

Czeka nas tu więcej

Jakby cały świat.

Może populiści

Usłyszą ten rym

Może nam się ziści

Może pęknie im.

Niech wreszcie władza

Kiedy wygładza Tak się napina

Żeby tkanina

Nie wytrzymała

I pokazała

To, co nakręca

Prostego wieńca.

Bucha?

Złowienie gooncha na dobre zmotywowało niedoścignionych „łowców sumów” by postawić odpowiednie zestawy z martwą rybką trzymaną w atraktorze o zapachu padliny!😬

Ostatnia na posterunku została czapla siwa

I chyba wcale nie kładła się spać bo…💥

To się nazywa wytrwałość! Prawdziwy kamień filozoficzny dał srebrno-złotą sztabę na 86cm!

Nim podano śniadanie Grzesiu Pul w bańce w górze rzeki w końcu zapina…

…i pomyślnie wyholowuje swoją pierwszą mahseerę!💪

Himalajska brzana mierząca 95cm👏

Po śniadaniu opuściliśmy z Ewą obóz, udając się w dół na kolejną obiecującą bańkę.

Było tam wyśmienite miejsce. Niestety nie tym razem. Ale już samo łowienie w takim miejscu jest wielkim przywilejem!🤩

„Przywilejem pocałujcie mnie w d…” jeśli urywa się kolejną blachę! („Dobrze, że Stary zabrał ich gruby zapas😅”)

Tymczasem w górze Karol Kreft wszedł dalej w rzekę by obłowić fragment między skałą po środku nurtu a przeciwnym brzegiem i…

zacina, po czym z pomocą Grzesia Rutkowskiego, który wszedł z nim i trzymał go w pasie by mógł wrócić do brzegu, wyciąga rybę zza skały i wyholowuje w końcu swoją pierwszą mahseerę w życiu.

Pierwszy Redzianin w historii, który złowił tą jakże rzadką i cenioną rybę! 👏

92cm

Karol ze sztabą złota pod pachą!💪

Po wypuszczeniu ryby, pakujemy pontony i spływamy do kolejnego obozu…

Wspaniały rapid dostarcza tyleż emocji co udanych zdjęć!📸

Po drodze jeszcze stajemy na niewielkiej ale wyśmienitej „plaży jaszczurki”, gdzie Karol poprawia swoją rybę kolejną!

Tym razem miara wskazuje jednak 99cm!

Tyle dni czekał, mozolnie wykonując rzut po rzucie. I końcu doczekał się i to ryba po rybie!😮

Gdy odpłynęli, zostaliśmy sami z naszym pontonem. Miras coś tam przewiązywał…

A ja, ściągając blachę z nurtem przy tej skale za mną zacinam tą mahseerkę

Bardzo mocny sprzęt sprawia, że hol trwa kilkanaście sekund a miarka wskazuje 89cm

Obóz rozbijamy w miejscówce, gdzie na pierwszej wyprawie złowiłem swoją największą rybę, a w kolejnych latach wyjeżdżało z niej jeszcze wiele pięknych ryb.

I to tam Rabieżka zacina swoją trzecią mahseerę!

Brzana ta mierzy 98cm!😎

I mieszka tam dalej!👏

Szczęśliwy obóz🙃 Kocham tam być. Po tym wyjeździe, nie bez powodu, plaża ta zyskała miano „plaży skorpionów”

Niesłychane jak nasza obsługa radziła sobie w tych polowych warunkach i co wyczyniała „w kuchni”!😋

Best of the best!🫠

Sceneria miejsca jest powalająca!❤️‍🔥

Kolejnego dnia po śniadaniu mamy jeszcze godzinkę wędkowania, po czym opuszczamy koci kanion, wpływając na wielką rzekę. Wodospad ten z reguły niesie bardzo mało wody, a w tym roku nawet nawet. Ta jest w nim zawsze ciepła jak zupa!

Po dość intensywnym wiosłowaniu na wielkiej, znacznie wolniejszej rzece w końcu dopływy do miejsca na lunch.

Część obsługi zostaje przy pontonach szykować jedzenie, a my idziemy do wioski, skosztować ichniego ryżowego samogonu. Nie spodziewali się na jakich fachowców trafią!🤓

Jak wioska to i piwo mieć muszą!

Wiadomix!😎 Kto by im to kupił, jak nie my?!😅 Przeterminowane, ciepłe… pyszne!😛

Tarajska łazienka

Tarajska spiżarka🤓

Tarajska sypialnia 😉

Tylko Marta była trochę zazdrosna 👻

Ramesh na kolację zdołał kupić dwa piękne koguty.

Oj kilka piórek znalazłoby zastosowanie!🤓

Nie wiem czy to za kochanie na sianie ale najważniejsze, że działało!😉

Wszędzie gdzie pojawiły się dzieci, prezenty leciały w kilogramach!

No i pora na lunch

Do obozu jeszcze jedno nerwowe miejsce, ale rzeka rozmyła je prawie doszczętnie. Próg znikł, podobnie jak wielkie poniżej kamienie. Teraz to pestka!

Zawsze zafascynowani tym miejscem tylko przepływaliśmy dalej. Tym razem jednak postanowiliśmy założyć tu obóz.

Zabraliśmy się za zbieranie chrustu. Arnold mógłby się uczyć od Karola a scena w Commando jak dźwiga sosenkę wyglądałaby jeszcze lepiej!😎

Wędki już zwinięte na dobre. Czekamy na kolację

Obóz w tym miejscu był magiczny, choć budziły obsuwające się po drugiej stronie rzeki kamienie. Wszystko tam cały czas pracuje.

Tej nocy „wyszły” już wszystkie „zaskórniaki”

Iskry pobudzane przez fachowców, pięknie kręciły w kadrze.

Po wczesnym śniadaniu ruszamy dalej

Kąpiące się dziewczyny tym razem były wyjątkowo czujne😅

Szlachta nie pracuje😂

Dobijamy do przedostatniej miejscowości na rzece. A jak wioska to sklep, a jak sklep… ???

Wiadomix!🍺

Banany

Kawał drogi, ale czego człowiek nie zrobi aby się porządnie napić😅 Tymbardziej, że i zapas na ostatnią noc nad rzeką warto było zrobić.

Każdemu serce miękło

Dziwicie się? Słodziak!

Grzesiu przy okazji u krawca zacerował dziurę w portkach😁

Jak to było? Gdzie Mirek tam dziewczyny!🤓

To się nazywa deal!

Czas gdzieniegdzie stoi w miejscu

Boom na smartfony, social media i selfie w Nepalu jest uderzający. Tarajowie żyją w dużej mierze w lepiankach, pod strzechą ale internet być musi. Zdjęcia z Mirkiem żadna dziewczyna nie przepuści. A Mirek, jak to Mirek… Stomil! Znają tam Go już wszyscy!🤓

Tarajka idąca na pole

Tarajki idące do domu…

Wróciliśmy do pontonów, przeprawiliśmy się na drugą stronę rzeki i rozbiliśmy ostatni obóz nad rzeką – koniec przygody zbliżał się wielkimi krokami.

Odwiedzili nas tam zaciekawieni rybacy. Połów mieli skromniutki.

I dobrze, bo niektórym już się bardzo chciało zadbać o siebie, wskoczyć do prysznic i do czystego łóżeczka a nie na siano

Ciekawe co ta kobita musiała sobie o naszych dziewczynach myśleć. Nie wiedzieć czemu ale pierwsze co zrobiła to wyłapała wszystkie krowy z pola👻

Po zielonej nocy zakrapianej uzupełnionymi w sklepie zapasami ciężko było się rano zebrać ale spakowaliśmy się jakoś i ruszyliśmy w dół rzeki mijając ostatnie domostwa i ludzi nad rzeką mieszkających.

Zaczęło się żmudne noszenie gratów do góry i spuszczanie pontonów. Lokalesi patrzyli na nas jak na kosmitów.

Na moście życie towarzyskie aż kipi!🤯

Moja blachara😜😘

Po tachaniu całego gruzu na górę można się było w końcu nawodnić. Samolot do Katmandu mieliśmy za 6 godzin a droga do lotniska niedaleka.

Poniżej wioski odbywała się właśnie kremacja zwłok

Karole z Arjunem – chyba najsympatyczniejszy chłopak z całej ekipy. Choć cała obsługa jest tam zawsze na medal!

Po powrocie do Katmandu i pierwszej nocy w hotelu czekała nas jeszcze część zwiedzaniowa. Nepal ma bardzo dużo do zaoferowania a plan wyprawy był mocno ułożony pod dziewczyny nam towarzyszące. W końcu One najmniej żyją rybami i gonitwą za nimi.

Zatem po wizycie u Kumari (żywej bogini) udaliśmy się na Patan Durbar Square w Lalitpur

Kolumny te mają ponad 400 lat!

Plac królewski wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO

Ewa przy dwóch słoniach strzegących wejścia do świątyni Vishwanath. Figury te mają przedstawiać moc i królewską siłę rodu Malla

Między gryfami Garuda

Garudy uzbrojone w ostre dzioby i pazury wcale nie były najniebezpieczniejszymi istotami tego dnia na tym placu😅

Jedna ze świętych krów. W Hinduizmie krowy są uosobieniem bóstw, symbolizują boginię Lakshmi – matkę wszystkiego, i są uważane za źródło dobrobytu.

Rzeźbienia w tamtejszych świątyniach, które uważa się za cud architektury newarskiej, nijak się jednak mają do kształtów pięknej kobiety🥰

Choć rzeźbiarze sprzed wieków widać z pewnością też byli podatni na kobiece kształty!

„Tata – ja bym się tu odnalazł!”🤪

Normalne rzeczy🤓

 

Mniej normalne 🤔

Nienormalne! 😬🙅🏻‍♂️🤯

Dobra – by nieco ochłonąć przejechaliśmy do przepięknego średniowiecznego Bhaktapuru – dawnej stolicy Nepalu.

Takie rzeczy tylko w Nepalu. przy sklepie sprzedającym malowidła jakiejś bogini ucinającej łeb mężczyźnie, podjechał wóz, wniesiono odrąbaną wołową głowę i zastanawiano się co dalej🤯

Plac garncarzy w Bhaktapurze

Ewka w swoim żywiole – Mode Nepalese Shopping🔥

I mnich z futrem w uszach👻

Koło do jeżdżących platform, które po druzgoczącym trzęsieniu ziemi w 2015 roku zwoziły zrujnowane elementy świątyń🥺

Ewa przy kolejnym słoniu

Młoda Nepalka

Moja osobista „Nepalka”🤓

Portret

W jednej  bocznych uliczek Bhaktapuru

Bhaktapur Durbar Square, z zachowanymi po trzęsieniu ziemi nielicznymi świątyniami.

Po południu wybraliśmy się jeszcze do największej stupy w dolinie Kathmandu – Bouddhanath

Po tybetańskim powstaniu w 1959 duża liczba tybetańskich uchodźców wyemigrowała do Nepalu i osiedliła się wokół stupy w Boudhanath. Tybetańska diaspora doprowadziła do powstania ponad 50 gomp i klasztorów buddyjskich, restauracji, pensjonatów i przedsiębiorstw rzemieślniczych wokół Boudhanath, a w 1980 r. klasztor Shechen był pierwszą tybetańską gompą buddyjską, która została zbudowana. Rok wcześniej, w 1979 r., stupa Boudha została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.


Spojrzenie

Kolejnego dnia najgrubsza chyba świątynia – Pashupatinath. Średniowieczny kompleks hinduskich świątyń nad brzegiem rzeki Bagmati, poświęconych Pashupati, czyli Shivie. W głównej mierze jest to miejsce kremacji współczesnych Nepalczyków. Karetki ze zwłokami podjeżdżają praktycznie codziennie…

… a potem dzieją się takie rzeczy.

Jeden ze świętych Sadhu. Są oni najczęściej joginami, którzy przewartościowali swoje życie, wyrzekli się jakichkolwiek przywiązań materialnych (choć fotki bez kasy nie pozwolą sobie zrobić! Jak tylko widzą obiektyw odrazu zasłaniają twarz!). Mieszkają niby w lesie, jaskiniach albo w tym właśnie „mieście umarłych”, nierzadko nacierając się popiołami osób skremowanych.

Twierdzą, że jesteśmy tylko gośćmi tego czasu i tego miejsca. Przemijamy.

Powodem naszego istnienia jest tylkoby obserwować, uczyć się, wzrastać i nieść dalej miłość.

Przemijamy…

Nepal jest krajem wielu cudów i kontrastów. Ta różnorodność jest wręcz niezrównana i dodatkowo tapla się w jakże bogatym dziedzictwie. Nazywany dachem świata, jako, że znajduje się tam osiem najwyższych szczytów naszej planety, w tym oczywiście Mount Everest. Nie dziwota, że Himalaje oferują jedne z najbardziej spektakularnych krajobrazów na naszej planecie. Ich podnóże, doliny Taraju jak i okoliczne rzeki zamieszkałe przez potężne himalajskie brzany to magnes dla wędkarzy poszukującej takich przygód jak ta opisana. Osobiście byłem tam sześć razy i mam nadzieję przynajmniej na kolejne sześć! Ryb niestety nie łowi się dużo ale każda jedna jak już wspomniałem w tamtej scenerii to coś super specjalnego. Trzeba tylko wykrzesać w sobie ów kamień filozoficzny a reakcja w końcu zabłyśnie wielokaratowym złotem!

W wyprawie udział wzięli:

Edyta Rusin-Woś, Rafał Woś, Dorota Rutkowska, Grzegorz Rutkowski, Grzegorz Pul, Patryk Pul, Rafał Rabiega, Mirosław Fischer, Karol Dziecielski, Karol Kreft, Ewa Borek i Rafał Słowikowski

zdjęcia: Rafał Woś, Grzegorz Rutkowski, Karol Dziecielski, Karol Kreft i Rafał Słowikowski

tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski