W końcu po 3 latach ciągłych prób i podejść… udało się. Strefa zamknięta na wschodzie Mongolii, z której wyjeżdżaliśmy w 2006 roku po krótkim areszcie ze świadomością, że już nigdy nie zmierzymy się z tamtejszymi tajmieniami znów stała się dostępna. Tylko dla nas!
By tam jednak dotrzeć trzeba zmierzyć się z trzydniową podróżą przez największy step świata.

Step mimo, że na pierwszy rzut oka pusty tętni życiem, a sylwetka przechadzającego się wielbłąda dwugarbnego to wcale nierzadki widok.

Płasko… i tylko ta droga prowadząca niewiadomo gdzie, bo ku niczemu innemu niż widok po lewej, prawej a także z tyłu.

W pierwsze dwa dni jazdy autami jeszcze spotyka się ludzi – nomadów żyjących w jurtach – w tych stronach żyjących tylko i wyłącznie z hodowli owiec i kóz.

Poruszaliśmy się dość wygodnymi, klimatyzowanymi japońskimi maszynami. Logo „Bayan-goł” promujące nasz klub w stepie szerokim.

W jurcie – nie taki prosty sposób gotowania wody do sute czaju.

Różne szczepy ludów azjatyckich charakteryzują się różnymi fryzurami, szczególnie u młodszych dzieci.

Uroczystości przysięgi wojskowej w jednostce nieco nas przytrzymały ale w końcu po dłuższym „zapoznaniu” z Pułkownikiem a szczególnie po toaście „Za wschodniomongolski step i żołnierzy mongolskich, którzy tak dzielnie go chronią” dalsza droga była otwarta.

Sucho i mało przyjaźnie. W tym terenie przetrwać mogą tylko najsilniejsi. Na zdjęciu pozostałości czaszki gazeli dżejran (Gazella subgutturosa).

Z uwagi na efekt fatamorgany i rozgrzanego powietrza wielbłądy z daleka wydawały się lewitującymi nad powierzchnią ziemi punktami. Dopiero po dalszej godzinie jazdy można było zrozumieć co tak na prawdę się widzi.

Po drodze napotykaliśmy licznych drapieżców jak ten orzeł stepowy

A także ich ofiary jak pustynnik (Syrrhaptes paradoxus).
Ptak ten wypracował nietypową metodę dostarczania wody pisklętom. Otóż kiedy natrafia na zbiornik wody, nie tylko pije, ale także zażywa kąpieli. Podczas kąpieli pióra nasiąkają wodą i po powrocie do gniazda, rodzic pozwala młodym wyssać cenny napój zgromadzony między piórami.

Antylopy dżejran, których w drodze mijaliśmy tysiące wielokrotnie przed autem pierzchały na drugą stronę drogi, raz lewą, innym razem prawą – ot taka maniera.
Zwierzęta te również doskonale się przystosowały do warunków stepowych. W okresach największych susz potrafią zmniejszyć swoją wątrobę i serce! Również oddychają mniej by nie wyparowywać wilgoci z organizmu. Ponadto mimo, że jako ssaki są oczywiście stałocieplne jednakże latem temperatura ich ciała rośnie w dzień i spada w nocy. Nie włącza się przez to kosztowny mechanizm chłodzenia. Dzięki skłonności do „gorączkowania” organizm zwierzęcia codziennie oszczędza 33 ml wody.

My jednak nie mamy takich zdolności i musieliśmy płyny uzupełniać na bierząco:) Single malt oczywiście.

Bywało, że w stepie napotykaliśmy niezidentyfikowane kupki śmieci.

Po bliższych oględzinach okazywały się niczym innym jak gniazdami drapieżników.

Nasza kompania pod ruinami jednej z warowni prastarego miasta Bars

No i ciągle jazda. W dzień…

i późnym wieczorem.

Aż w końcu docieramy do podnóża Wielkiego Chinganu…

i wczesnym rankiem do obozu.

Namiot kuchenny i jurta, która miała się stać naszym domem przez najbliższe dni stanęły specjalnie dla drużyny Bayan-goł w urokliwym miejscu przy jednej z prostek naszej rzeki.

Wracając z pierwszej rybałki obóz w mych oczach wyglądał tak.


Nieco powyżej obozu rzeka oddychała wieloma bystrzynami nafaszerowanymi tajmieniami niczym jakimis pstrągami.

Paweł miał wracać do tego miejsca wielokrotnie przy każdej okazji. Odprowadzające 110cm miedzi robi w końcu niemałe wrażenie.

Teren jest wyludniony, więc zwierzęta mogą żyć tu w poczuciu całkowitego bezpieczeństwa – przynajmniej ze strony ludzi (nie można zapominać o niedźwiedziach mandżurskich, wilkach, rysiach a nawet panterach amurskich – barsach, które pewnie chętnie takiego łoszaka by upolowały). Klempa z młodymi stała chyba 10 min przyglądając się jak ją filmuję, dopiero potem rodzinka łosi pierzchła w krzaki.

Jak przystało na każdą porządną, czerwcową rzeczkę i tu każdego dnia byliśmy świadkami masowych wylotów jętki majowej. Niestety nie byliśmy przygotowani na takie zjawisko a zabrane materiały muchowe nadawały się do wiazania głównie much tajmieniowych.

Na szczęście wystarczała większa, w miarę jasna mucha by natychmiast połknął ją lenok. A gdy się go holowało nierzadko odprowadzał go drugi.

Brachymystax lenok z dorzecza Amuru

Lenoki w godzinach rójki jętki majowej dosłownie kotłowały wodę

Tu na zdjęciu dzióbek lenka, który przed ułamkiem sekundy połknął jętkę.

Rzeczka na prawdę nie jest duża. Niesłychane, że potrafią ją zamieszkiwać takie stwory jak tajmienie…

… dobrze walczące tajmienie


W czerwcu tajmiszony jednak nie zajmują głębokich, spokojnych dołów – stoją w szybszych rynnach, wlewach, bystrzach – po prostu musi być nurt. Jak pstrągi latem. W dołach zaś beztrosko mogą zbierać jętki lenoki, jak ten złowiony na obrotówkę po tym jak zebrał owada z powierzchni.

Bigos w jednej z odnóg.

I Maciek w miejscu właściwym.

Prosiak, … znaczy lenok w rękach szczęśliwego łowcy.

Wziął w tajmieniowym miejscu (2 tajmienie faktycznie też się tam ujazwniły) i jak na 64cm był wyjątkowo dorodnym rybskiem – jednocześnie największym lenkiem wyjazdu. I choć wcześniej łowiliśmy te ryby podobnej długości albo nawet dłuższe – żaden nie był taki tłusty.

Późnym popołudniem się ochładzało i jętka przestawała się roić, woda przestawała się gotować. Jednakże późnym wieczorem wylatywał chrust – to co działo się wówczas przechodziło wszelkie wyobrażenia.

Drugiego poranka Bigos nie mogąc się doczekać porzucił spinning i chwycił za muchówkę – długo na efekty nie trzeba było czekać.

Muchożerca

Rzeka tuż powyżej obozu

A za tymi górami już Chiny

Robiłem to miejsce kilka razy, niemogąc uwierzyć że nie wziął mi jeszcze tam tajmień. Zatroszczył się jednak o to wcześniej Bigos, co mogłem zrozumieć dopiero w domu po obejrzeniu zdjęć.

Założę się, że stał w tym nurcie, pod zwałką za plecami Marcina. Jak pstrąg.

Tego dnia dostałem prawie zawału, gdy w prawdziwie tajmieniowym dołku, na tajmieniowego wobka Salmo zaciąłem coś niesłychanego. Coś co po krótkim przymurowaniu wynurzyło się parskając i szczerząc na mnie kły!

Wydra!

Nikomu nie życzę podobnej przygody. Hol trwał pół godziny – pół godziny krajało mi się serce ale w końcu zwierzak uciekł w krzaki!

Biedaczka podczas holu przepięła woblera z pyska w łapę. Mam nadzieję, że się z tego wylizała.

Lenok jętkową porą

Widoki spod wędki

To dopiero początek. To co potrafi Bigos wyprawiać z muchówką nie nas pierwszych potrafiło zirytować.

Miedziany książę Mandżurii

Dwa rzędy dziąseł uzbrojonych w chwytliwe zęby potrafiło nieźle pokiereszować nieszczęsną ofiarę, czy to lenoka, czy przepływającego gryzonia…

bądź muchę podobną do tej na pudełku pełnym herbacianych ciasteczek dla tajmieni zamieszkujących naszą rzekę

Teren wzdłóż rzeki sprawia, że rzeka jest czysta cały rok.

Po forsującym marszu w górę rzeki, trwającym bite 40 minut Paweł w pierwszym rzucie łowi to po co przyleciał, przyjechał i teraz przyszedł. O to chodziło!





Ja nie musiałem długo czekać na swoją kolej.



100% ryb zostało wypuszczone i jak obserwowaliśmy po kilku dniach miało się dobrze – odprowadzały przynęty całe i zdrowe, jedynie mniej ufne.

W tym samym miejscu, Paweł po mojej sugestii w pierwszym rzucie po wyciągnięciu mojego tajmienia łowi drugiego!

Obie ryby nieźle tam nahałasowały. Fantastyczne walki.

Portret tajmienia

Popołudniowe słońce wyjątkowo urokliwie malowało krajobraz układącymi się cieniami

Po krótkim deszczyku, w miejscu jakże dobrze nam wcześniej znanym Paweł wyciąga kolejnego tajmiszona

Rzeka tu rynienką wychodziła z jednego zakrętu by po 100 metrach wpłynąć w drugi, większy i głębszy. To tam Janek niegdyś stracił rybę życia. Podobną traumę miałem przeżyć na tym wyjeździe i ja i Paweł. Jest po co wracać.

Nagroda, a właściwie upominek pocieszenia

Jeszcze w pierwsze dwa dni w jurcie panował porządek, później jednak nastał chaos. Nie mogła nad nim zapanować nawet kucharka, która niczym obsługa hotelowa starała się porządkować naszą bardaszkę.

Smażona baranina z cebulką i frytkami – niestety, część uczestników spodziewała się chyba wyszukanego żarcia kuchni neapolitańskiej. Na szczęście byliśmy w Mongolii a nie u makaroniarzy, może dlatego też połowiliśmy jak mało kto a nie jak większość nieszczęśników odwiedzających łowiska świata zachodniego. Nie wybrałbym się tam choćby nie wiem jak dobrze jeść dawali. Nasze było dobre i co ważne – w każdych ilościach!

Noce były jasne z uwagi na pełnię – sprzyjało to łowieniu na poppery imitujące myszy. Niestety każdy dzień zarzucał nas tyloma wrażeniami, że nie mieliśmy siły próbować jeszcze po zmierzchu. Dziś myślę, że to błąd. Nie powinno się odpuszczać. Nad tą rzeką nigdy!

O poranku mgła cofała się znad rzeki gdzieś za góry.

Teraz jeszcze wędki oparte ale zaraz będą poddawane znów testom wytrzymałości.

By tu dotrzeć musiałem maszerować 2 godziny non-stop. Masakra… warta tego masakra.

Bigos zdejmował lenka po lenku

Wszystkie po chwili wracały na swoje miejsce

Charakterystyczny brzozowy zagajnik był domem pary sokolików, a kolejne dni miały pokazać, że również lenoków i tajmieni

Podczas gdy uparcie odwiedzaliśmy z Pawłem górę rzeki, Maciek w dole też nie próżnował

oczywiście na muchę

Miło mi było patrzeć na twarze wędkarzy łowiących swoje pierwsze tajmienie. Również ciekawie się słuchało jak oczekiwania rosły po każdym większym niż poprzedni.

Tu dobrze widać, że grzbiet tajmienia przed płetwą grzbietową jest płaski. Głowa zaś nierzadko nawet wklęśnięta.

Przysmak wyder – ogromne słodkowodne małże. Pozwoliłem sobie nieco ich nazbierać by mogły uraczyć i nasze podniebienia

Były na prawdę duże i ciężkie

Z pstrągiem amurskim

Brachymystax Savinovi – rzadkość świata ichtiofauny wprost z dorzecza Amuru

Pstrągi bardzo podobne do lenoków różniły się kształtem pyska i bardzo wyraźnymi kropami na całym ciele.

Michał Wiacek vel Wicek penetrował najbardziej niedostępne odnogi…

i miejsca, w których już padły wcześniej tajmienie…

i to z miedziano metrowym skutkiem.

Chwilę potem drugi

Powroty mimo, że nierzadko uciążliwe skutkowały w końcu niekończącymi się opowieściami i podzieleniem się bagażem doświadczeń i przygód z resztą ekipy

Dobry wobler po holu tajmienia

Ciężkie chmury nie musiały zwiastować nic złego. Nie raz z nienacka się pojawiały i równie szybko znikały.

Obóz widziany z góry. Tylko rzeka i my!

Wieczorami odpalany był agregat przez co dłużej mogliśmy urzędować w świetle wynalazku Edisona

Często o poranku naszemu obozowi przyglądał się z góry ciekawski koziołek.


Beztroskie pogawędki przed podaniem śniadania

Charakterystyczny stożek widziany znad obozu po drugiej stronie rzeki

W końcu złapane małże doczekały swego końca. By je jednak otworzyć należało najpierw sparzyć je wrzątkiem. Samym nożem nie było szans.

Tego dnia, przynajmniej na obiad namiot kuchenny miał wolne

Sos – podsmażona cebula duszona z piwem, mlekiem i szafranem. Na zdjęciu najdroższa przyprawa świata ląduje na cebulce.

Małże należało obtoczyć w mące i podsmażyć dosłownie kilka minut. Ja niestety przeholowałem i pogryzienie tegoto graniczyło z cudem. Ale było dobre.

Oczekiwanie na posiłek, za który Japończycy płacą fortunę!

Na obiad przyszedł do obozu i pająk niosący na swym odwłoku dziesiątki młodych. Spoko, spoko – nie był taki wielki jak ze zdjęcia się wydaje.

Gorące oczekiwanie umilało piwko. W końcu my nie dżejrany;)

No i vuala!

Rozgryzanie gumowych małży kończyliśmy już w jurcie bo spadł deszcz. Nim się jednak skończył byliśmy już nad wodą.

Hol prawie metrowego tajmienia z miejsca gdzie wcześniej wyjąłem już dwa inne

Mam go.

W tym samym czasie, 50m wyżej Paweł holował innego

Szczególnie przed deszczem byliśmy obserwatorami przepływających rzekę węży.

Mokasyn dalekowschodni (Aqkistrodon Halys) z rodziny grzechotników.

Kosaciec syberyjski (Iris lactea Pall.) z rodziny irysowatych.

Paweł (Homo Sapiens) z rodziny Kobyłeckich;)

Jest! Pancerne 102cm!

Po krótkim odpoczynku w rękach Pawła…

ryba popłynęła do swego królestwa.

Sielankowy krajobraz? Inaczej byście powiedzieli gdybyście podobnie jak my na tym spokojnym łuku zobaczyli patrolujacego tajmienia 130cm!

Faktycznie chyba Wicek miał najwięcej rozumu z nas wszystkich… Najwięcej do wyssania;)

Nie zwarzał jednak na komary tylko skupiał się na łowieniu.

Taka ryba robi wrażenie! A widzicie ogon? Tylko na tej rzece inne tajmienie nadgryzają ogony braci niczym tęczaki na hodowli. W końcu jest ich nie specjalnie mniej.

Pierwszy gość z Cambridge, który złowił tajmienia!:)

Niebo właśnie w Mongolii jest najbardziej gwieździstym niebem.

Któregoś dnia wszyscy zgodnie wskoczyliśmy na końskie grzbiety by lepiej przyjrzeć się rzece z góry.

Maciek Król

Michał Wiacek (Wicek)

Marcin Sulkowski (Bigos)

Paweł Kobyłecki

…i ja

Jeszcze chwila i wszyscy znajdziemy się na górze.

JEŚLI DALSZE ZDJĘCIA SIĘ NIE WCZYTAŁY WYSTARCZY KLIKNĄĆ „ODŚWIEŻ” LUB WCISNĄĆ F5 I POCZEKAĆ CHWILĘ

A stamtąd widok rzeki jest urzekający





Spowrotem w obozie.

Portret koni

Niestety nie widzieliśmy koni Przewalskiego, które licznie pasą się właśnie nad tą rzeką. To ostatnie miejsce na Ziemi gdzie występują w naturze bez ingerencji człowieka.

No i w końcu musiało się to zdarzyć.

Oczywiście nie kto inny jak Bigos, musiał zapiąc Kinga.

132cm!!! Na muchę!!!!!!

Spójrzcie na ten łeb!

Ryba – kolos pokonana.

Chwilę potem do poprzeczki próbował się zbliżyć Wicek

Niestety poprzeczka była za wysoka, choć wynik także godny pozazdroszczenia.

Podebranie…

zmierzenie…

i krótka sesja zdjęciowa.

I co Wy na to?:)

Obiecujące miejsce o poranku.

98cm odpoczywające od holu „na smyczy”.

Bigos! Co myśmy przez Ciebie musieli znosić! Co za chłosta!

Hol na krótkim dyszlu – sposób Marcina na niepokorne tajmienie

Jeszcze chwila…

… i jest!

Co za radość!

Portret z tajmiszonem. Któż by takiego nie chciał?

Bigos – ulubione dziecko celtyckich bogów od wędkarstwa muchowego.

Ryba za chwilę miała wrócić do wody a Wicek wciąż nie odpuszczał.

Zbliżam się do miejsca właściwego.

To tam straciłem rybę życia (mam nadzieję dotychczasowego). Tępy zaczep tuż zatopieniu woblera za krzakiem. Ciężkie przymurowanie do dna i kilka majtnięć ogromnym łbem na lewo i prawo. W tym czasie zacinałem kilkakrotnie… Potem ryba po prostu otworzyła pysk…

Nieopodal brzozowego zagajnika Maciek łowi niewielkiego tajmiszonka.


Chyba w pierwszym rzucie po wypuszczeniu ryby zapina drugą!

I szczęśliwie ją wyholowuje – ta już większa

Tak patrzyłem na to i się zastanawiałem – co on tej rybie robi?! A to tylko śpiewał kołysankę przed wypuszczeniem… ŻARTUJĘ! Jesteśmy świarami, ale bez przesady!;)

Choć potulić lubimy;)

Tajmień 101cm zaraz wróci do swojej rynny.

I już się wywija.

Następnego popołudnia wybraliśmy się z Bigosem na poprawkę w te same miejsca.

Tam złowiłem 3 (słownie: trzy tajmienie)

No i wpuściłem Bigosa w to samo miejsce, gdzie dzień wcześniej Maciek dał czadu.

I dlaczego to zrobiłem?!?!?!?!

Szajse!;)

106cm idealnej, ciemnej ryby.

Oczywiście znów na muchę.

Tajmienie wyraźnie lepiej reagowały na sprowadzaną krótkimi podszarpnięciami muchę niż jednostajnie chyboczące się wobki czy obrotówki.

Yeah!

I kolejny pół godziny później.

Mniejszy ale też cieszy.

Skuteczna mucha – wielokrotnie biła na łeb jakiekolwiek przynęty spinningowe i o dziwo, wcale nie musiała być nie wiadomo jak wielka.

Nawet nie podejrzewacie jak Bigos potrafi się drzeć, że ma rybę!;) Z pewnością wrzask ten jest równie skuteczny co piosenki wymyślane w rudej głowie by płoszyć z krzaków niedźwiedzie


To był ostatni dzień połowów. Wiedziałem, że na kolejne łowy znów troszkę poczekam. Warto było wspiąć się na górkę i spróbować zapamiętać każdy szczegół tego wędkarskiego raju.

Większość ludzi żyje marząc o innym życiu. Można od tego odpocząć ale tylko w podobnym miejscu do tego. Tam jest tak jak by się właśnie chciało.
W tej bani niegdyś Jasiu złowił ponadmetrowego tajmienia i przyniósł go pokazać mi do namiotu rozbitego 5 metrów dalej. Pamiętam, że nawet się nie ruszyłem ze śpiwora bo wiedziałem, że wieczorem dobiorę się podobnym do skóry.

Cała ekipa spod szyldu Bayan-goł

Zaczynamy powrót do Ułan Bator

Ostatnie spojrzenie w kierunku rzeki pod obozem i stożka po jej drugiej stronie.

Droga, bez drogi.

Jeszcze przejazd przez bród.

Kierowczyni nasza była mistrzynią kółka. Niejeden facet mógłby się od niej uczyć.

Jak widać jednostki wojskowe na wschodzie są przystosowane do wzrostu, nazwijmy go „azjatyckiego”. Bigos z Pawłem z powodzeniem mogliby grać w mongolskiej reprezentacji NBA

Urodziny Bigosa

W Wicku po tych tajmieniach obudziły się jakieś niezidentyfikowane ojcowskie instynkty;)

Wracamy, wciąż degustując Tigr’a…

… bądź chińskiej kuchni w restauracji o swojskiej nazwie „Opium”. I pomyśleć, że niektórzy wciąż wzdychali do konserw ze szprotkami!

Kolejny postój.

Przydrożne jurtowisko i jego atrakcje.

Nawet dzieci grały tam niczym Ronnie O’Sullivan

A tu mistrz enduro

Malec wjechał w kałużę na środku drogi i dał się pochłonąć fantastycznej zabawie chlapania nogą. Yahoo!:)

PUNK’S NOT DEAD! 🙂

Co prawda starszy brat miał go wyciągnąć ale bał się ochlapania. Śmiechu było co nie miara

Ostatnie zdjęcie w stepie przed Ułan Bator

Na placu przed parlamentem, w dzień zaprzysiężenia nowego prezydenta.

Oczywiście na tronie do dziś zasiada Dżyngis-Chan

Defilada z udziałem nowej armii…

… i „starej”. Kompania honorowa w tradycyjnych, mongolskich mundurach

Panie z orkiestry.

Inne panie:)

Bigos skumał się z jakimś Kazachem i prawie zorganizowali razem polowanie z orłem.


Po chwili Bigos zostawił i Kazacha i orła a polowanie zorganizował sobie sam. I to z gołymi rękami;) Na zdjęciu z abslolwentkami miejscowego uniwerku, które właśnie się obroniły.

Następnego dnia niestety samolot spóźnił się z wylotem kilkanaście godzin. Wszystko przez śnieg… w lipcu!

Odstawiono więc nas z lotniska do hotelu. Oczywiście klubowego hotelu;)

Drużyna z Mongolii 2009.
Od lewej: Maciej Król (królik), Paweł Kobyłecki, Rafał Słowikowski (ten co się niby nigdy nie uśmiecha na zdjęciach), Marcin Sulkowski (Bigos), Michał Wiacek (Wicek)

Pierwsza, można powiedzieć komercyjna wyprawa promowana przez nasz klub dobiegła końca. To były na prawdę udane łowy, nieprawdaż? Jak myślicie?

Jeśli jesteście zainteresowani podobnym wyjazdem zapraszamy do zakładki „Jedź z nami”

tekst i opracowanie: Rafał Słowikowski
zdjęcia: Paweł Kobyłecki, Maciej Król, Marcin Sulkowski, Michał Wiacek, Rafał Słowikowski