Zazwyczaj do Mongolii udawaliśmy się na spotkanie z Jego Wysokością tajmieniem gdzieś w dorzecze Jeniseju, tym razem było podobnie ale zupełnie inaczej, postanowiliśmy uderzyć w całkiem przeciwnym kierunku, na wschód, jak najdalej na wschód. Ruszyliśmy znaną nam już z poprzednich wypraw wysłużoną bahanką.

Droga nie należała do zbyt urokliwych, po prostu wielkie nic, bezkresny step po horyzont, z wypaloną od słońca trawą, płaski jak stół bilardowy, żadnych drzew, ba nawet kwiatka. I tak przez setki kilometrów. Nad nami wznosiło się niebo, na którym próżno by szukać sokoła, stepowego orła czy chociażby wszędobylskiej kani.
Monotonię krajobrazu przerywały jedynie rozpędzone stada antylop.

Pierwszy jak zresztą i kolejny obóz rozbiliśmy w stepie

Poranna toaleta i na powrót w objęciach monotonnej jazdy

Jako, że pierwsze obozy przyszło rozbijać nam z dala od szemrzącej wody, a dzienny upał powodował niejakie odwodnienie zapasy złocistego trunku skurczyły się niemiłosiernie. Dlatego napotkane w drodze miasteczko wielce nas uradowało.

Jeszcze bardziej uradował nas sklepik

Uzupełniliśmy również zapasy paliwa

Jeszcze przed zachodem słońca dotarliśmy do legendarnego, granicznego z Chinami jeziora Buir. Ponoć gdzieś w jego okolicy Krwawy baron Ungern ukrył swój niewyobrażalny skarb. Wielu śmiałków próbowało go odnaleźć- do tej pory bezowocnie. My przyjechaliśmy nad to jezioro dla jego tajemniczych, białych szczupaków.

Niestety kilka godzin biczowania wody nie przyniosło żadnych rezultatów. Zupełnie jak nad naszym Ostrzyckim. Bez brań więc przenosimy się w poszukiwaniu szczęścia nad uchodzącą do jeziora rzekę Chalchyn goł.

i jeszcze dalej nad jej dopływy

Rzece daleko było do urody górskich rzek zachodu: Chuluutu, Szyszchidu czy Delger Muren jednak znacząco odbiegała wyglądem od monotonii stepu

Mankamenty urody rekompensował rybostan. Już w pierwszych minutach każdy zaliczył po kontakcie z tą najwspanialszą z zimnokrwistch istot.

Początkowo łowimy lenoki i waleczne pstrągi amurskie

Ilość ryb w rzece jest zniewalająca, praktycznie nie mamy pustch przepuszczeń.

Po zaspokojeniu pierwszego , łowieckiego głodu zmieniamy kaliber przynęt i próbujemy zapolować na coś większego.

Nie próżnują również muszkarze. Piotr na własnoręcznie skonstruowanego mudlera kusi króla rzeki

Janek nie pozostaje dłużny

Ale prawdziwe żniwo przyniósł dzień kolejny. Z namiotu wypełzam jeszcze bladym świtem, Rafał z Grzegorzem stoją już wbici w spodniobutki.. Ruszamy w górę rzeki. Pierwszego tajmienia wyciąga Rafał. Jest bardzo gruby i ciemny, prawie czarny z szerokim, czerwonym ogonem. Miarka wskazuje 122cm.

Teraz ja wraz z Grzegorzem rzucamy na przemian w to samo miejsce, w jamkę , która tak szczodrze obdarowała Rafała. Rafał odpoczywa, wykręca nieco przemoczone ubranie kiedy Grzegorz holuje tajmiszkę. Po chwili i ja mam silne uderzenie.

Już kilka minut później , w kolejnej jamce wyciągam tajmienia 114cm.

Wszyscy wyciągamy kolejne tajmienie. Prawdziwy dzień tajmienia.

Do południa łowię 13, Rafał 12 a Grzegorz 11 sztuk.

Następny dzień jest dniem naszej dalszej wędrówki w kierunku kolejnej rzeki. Nieco błądzimy. Po drodze w stepie spotykamy myśliwego, który wskazuje nam dalszą drogę.

i karawanę,

Wreszcie docieramy do rzeki, w której jak podaje Tajna Historia Mongołów łowił ryby sam Dżyngis Chan. Z pomocą ognistej archii zaprzyjaźniamy się z miejscowym Buriatem, który pokazuje nam najlepsze miejscówki.

Onon jest jedną z najbogatszych w wodę rzek Mongolii. Długość Ononu wynosi 808 km.

Źródła rzeki leżą w wysokiej części pasma Chenteju, bardzo blisko źródeł Kerlenu i prawych dopływów Menzy. Jest typową górską rzeką tajgi.

Dolinę Ononu na całej długości charakteryzuje kolejne następowanie po sobie kotlinnych rozszerzeń i wąskich, lecz na ogół krótkich przłomów.

Nad tą rzeką swoje najwspanialsze wędkarskie chwile spędził Jarema Stępowski. I dla nas rzeka była łaskawa choć lata świetności ma już z pewnością za sobą. Bywa.

Każdemu z nas dane było stanąć oko w oko z władcą rzeki.

Oprócz tajmieni łowiliśmy lenoki, amurskie szczupaki,

wielkie sieje

a nawet jakieś dziwaczne brzany.

Większość tych ryb stanowiło naszą codzienną dietę, którą za sprawą naszego przyjaciela Suchego wzbogacały upolowane ptaszki: cietrzewie i pardwy.

Kochamy takie obozowe życie – w zgodzie z naturą i miejscowymi obyczajami

Niestety wszystko ma swój kres i już po niespełna tygodniu znaleźliśmy się w Ułan Bator, gdzie odwiedziliśmy pałac Bogdo gegena

Bogdo Gegen – zwierzchnik kościoła lamaickiego urzędujący w tym uroczym kompleksie pałacowym do 1924 roku

I już w samolocie. Jeszcze tylko rzut oka na tę cudowną krainę z lotu ptaka i sen. Gdyby można tak było przespać do kolejnej wyprawy. Marzenie.

Autor tekstu: Mariusz Aleksandrowicz
Autorzy zdjęć: Cezary Korkosz, Piotr Piłat, Janusz Przetacznik