Pamiętacie putramentowskie opowieści o wielkich tajmieniach z rzeki Tarvagataj? Ja pamiętałem jadąc w jej kierunku. Droga do rzeki nie była usłana różami lecz szarotkami. Śródleśne połacie łąk zwarcie porośnięte były tymi subtelnymi roślinkami. Na jednej z takich łąk Leon dostrzegł parę pasących się dropi.

Do rzeki dotarliśmy późnym popołudniem. Okazała się niewielką rzeką ukrytą w malowniczej dolinie, nad szczytami gór wznosiły się w powietrzu liczne kanie, orły, sokoły, myszołowy i jeszcze inni krewniacy tego drapieżnego rodu. Od czasu Putramenta woda opadła o co najmniej połowę, co oczywiście rozwiewa marzenia o złowieniu tajmienia.

Po zachodzie słońca próbujemy zapolować na króla w Eginie, przy ujściu Tarvagataj, pod pionowo wbitą w koryto rzeki skałę, w miejscu, które kilkadziesiąt lat temu naszemu rodakowi dostarczyło wielu emocji.

” Miejsce wyjątkowo piękne. Dolina Tarbagataju ściśniona przez skały, stromo spadające. Zaraz duża rzeka Egin. Rzucam błysk u samej linii mieszania się wód obu rzek. Zaczynam skręcać. Idzie ciężko: błysk wirujący, a prąd tu szalony. Nagle zaczep. Zły, że tracę błysk, parę razy targam wędkę. I po chwili jakby echo: z daleka dwa niesilne targnięcia. Elektryzujące iskry po całym ciele.”
Jerzy Putrament – Chudżirt

Niestety nam nie dane było przeżycie takich emocji, nie tylko dlatego, że nie złowiliśmy tajmienia, ani w ogóle żadnej ryby, to się przecież zdarza, w Polsce jest niemal regułą, ale z powodu minionych wydarzeń. Jakich? Od miejscowego arata dowiedzieliśmy się, że w tym roku Chińczycy wymordowali 120 ton tajmieni, które trafiły zapewne na stoły szanghajskich czy pekińskich restauracji. Bywa.

Czas ruszać dalej, w stronę wciąż jeszcze żywej rzeki. Po drodze mijamy nowoczesne gospodarstwo, gdzie posilamy się kumysem i suszonymi, mlecznymi kożuchami.

Mój wielki nos i Leona siwa broda robią wrażenie na najmłodszych

Przed nami monotonna, wielogodzinna jazda przez step.

Podróżowanie po Mongolii nie należy do najprzyjemniejszych, średnia prędkość to około 20 km na godzinę przy sporej dozie szczęścia- jeśli auto nie nawali, poziom wody na brodach mijanych rzek pozwoli, jeśli poczęstunek w jurtach nie przeciągnie się do północy (nie wypada odmawiać), jeśli jeszcze milion innych i innych od innych rzeczy nie wydarzy się pomimo…

Wreszcie krajobraz się zmienia, docieramy do granic Parku Narodowego Terchiin Tsagan Nuur, znanego z samotnego, wygasłego przed milionami lat wulkanu

Zaglądamy do jego wnętrza.

Ze szczytu rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na Białe Jezioro

Jezioro znane jest z wielkich szczupaków, o czym miałem okazję się przekonać kilka lat wcześniej

Jeszcze kilka godzin monotonnej jazdy i naszym oczom ukazuje się widok na legendarną rzekę Kamieni. Chuluut po raz kolejny, miejsce które przyciąga jak magnes, przesiąknięte jakąś magiczną energią, kiedy wsłuchać się w rzekę słychać niemal głosy, głosy ludzi, którzy żyli tu przed dwoma tysiącami lat, kim byli, przed kim bądź przed czym ukryli się na tym skalistym pustkowiu.

Na nadbrzeżnych głazach i kamieniach wciąż widoczne są ślady ich niegdysiejszej bytności

Chuluut jest prawym doplywem Selengi, a właściwie Ideru. Jest typową górską rzeką, szeroką na 15-20m, w okolicach ujścia największego dopływu Suman-goł, płynącą w urokliwym, bazaltowym jarze

Pogoda, niski stan wody i brak toważystwa wróży obfity połów. Już po kilku rzutach, w rwącym prądzie zacinam wielką rybę, która niestety wyhacza się po spektakularnej świecy. Na kolejne branie nie muszę czekać długo.

Efektem jest ponad metrowy król rzeki- tajmień.

To po niego tłukliśmy się tysiące kilometrów, to dla tej ryby cytując przesłanie Sage’a : przybywamy nad wodę bez względu na terminy, jakich musimy dotrzymać w pracy, rodzinne zobowiązania i wszystko inne, żebrzemy, targujemy się, kłamiemy i błagamy, byle tylko mieć wolne. Uciekamy się do kiepskich wymówek i zawieramy niedorzeczne układy z ludźmi, których kochamy i na których nam zależy.

Szedłem brzegiem rozkoszując się kojącym zapachem piołunów do kolejnego, bliźniaczego , bankowego miejsca, gdzie bystrze przechodziło w spokojną płań, nad którym wznosiła się para stepowych orłów. Kilkanaście rzutów przyniosło mi kilka wypasionych lenków od 63-68 cm.

Łowienie w krystalicznie czystej wodzie dostarcza nam wiele radości, widok startujących spod zatopionych korzeni czy kamieni do wirówki mongolskich pstrągów sprawia, że świat staje się piękny.

Leon też nie próżnuje, łowiąc kolejne lenoki, a już w niemal całkowitych ciemnościach , w trzech kolejnych rzutach pokonuje trzy metrowe tajmienie na zarrę, brazylijską przynętę przeznaczoną do łowienia tucunare- największej amazońskiej pielęgnicy.

Kolejne dwa dni wyglądają podobnie, w dzień łowimy lenoki

a wieczorami tajmienie

Trudno było rozstać się z Chuluutem i jego skarbami

W drodze powrotnej jeszcze tylko trzykrotnie okrążyliśmy owoo w podzięce za przychylność losu,

już w stolicy w klasztorze Gandan uprosiliśmy pomyślność powrotu

i odlecieliśmy. Widok z okna samolotu na oddalajacą się Mongolię mieliśmy doskonały, na jej niezmirzone góry, kręte rzeki i bezkresne stepy

Niech wybaczą mi przyjaciele i niegdysiejsze miłości słowa, że najwspanialszą rzeczą jaka przydarzyła się w moim życiu jest i będzie: MONGOLIA

Autor tekstu: Mariusz Aleksandrowicz
Autorzy zdjęć: Mariusz Aleksandrowicz, Leon Bojarczuk