Uważane za wyspy niezgody od zawsze. Przez odkrywców, kartografów, geografów, dowódców flot, wojskowych i pretendentów różnej maści. Wychodzi na to, że zostały odkryte przez członków wyprawy Ferdynanda Magellana, jako że to jeden z Jego nawigatorów sporządził mapę (1520), na której pojawiły się pierwszy raz. Od statku, którym przypłynął pojawiły się pod nazwą „Islas de Sanson y de los Patos”. Musiało minąć dwa i pół wieku by w imieniu króla Francji Ludwika XV wbito tam po raz pierwszy flagę Francji a pierwsza założona tam osada nazywała się Malouines. Rok później dziadek słynnego Lorda Byrona przejął wyspy w posiadanie w imieniu króla Jerzego III Zjednoczonego Królestwa i założył Port Egmont. Tego samego roku Francja uznała hiszpańską suwerenność nad Falklandami, po hiszpańskim sprzeciwie wobec utworzenia Port Louis, a Malouines zhispanizowano na Malvinas. Trzy lata później Brytyjczycy zostali wypędzeni, by po roku pozwolono im powrócić i odzyskać prawa, jednak nie do całych wysp a samego portu Egmont.

25 maja 1810 r. Argentyna ogłosiła de facto niepodległość od Hiszpanii i zaczęła rządzić się pod własnym zwierzchnictwem i dyktować własne prawa. Od tego dnia Argentyna odziedziczyła prawa Hiszpanii do Falklandów, opierając się na zasadzie „uti possidetis iuris”.

W 1825 r. Zjednoczone Królestwo i Zjednoczone Prowincje Río de la Plata podpisały Traktat o przyjaźni, handlu i nawigacji, na mocy którego Wielka Brytania uznała Argentynę za suwerenne i niepodległe państwo. Zjednoczone Królestwo nie zgłosiło żadnego protestu ani zastrzeżeń dotyczących Falklandów w traktacie, które znajdowały się pod administracją argentyńską.

Dopiero 55 lat po tym, jak Zjednoczone Królestwo nie wykazało żadnego zainteresowania Falklandami, odkąd opuściło je w 1774 r. pojawił się pierwszy brytyjski protest.

W 1831 roku Puerto Soledad zostało zniszczone przez amerykańską fregatę „Lexington”, ponieważ argentyński gubernator wysp, Luis Vernet, skonfiskował trzy amerykańskie łodzie rybackie za naruszenie zakazu połowów obowiązującego na terenie Falklandów.

3 stycznia 1833 roku Brytyjczycy siłą zajęli Falklandy, wydalając argentyńskich urzędników i ludność i zastępując ich brytyjskimi poddanymi. Brytyjscy poddani wprowadzili od tego czasu środki ograniczające, aby zapobiec osiedlaniu się tam argentyńskiej ludności, co w przyszłości miało mieć ogromny wpływ na referenda mające decydować o przynależności wysp do Wielkiej Brytanii bądź Argentyny. To brytyjskie zajęcie Falklandów zapoczątkowało spór terytorialny między dwoma krajami. Argentyna zaprotestowała przeciwko brytyjskiej inwazji 17 czerwca 1833 r., a następnie składała protesty i zastrzeżenia swoich praw suwerennych w latach 1841, 1849, 1884, 1887, 1888, 1908, 1919, 1926, 1927, 1933, 1937, 1938, 1939 i 1946, a od tamtej pory czyniła to corocznie w Organizacji Narodów Zjednoczonych. W 1982 Argentyna borykająca się problemami wewnętrznymi i coraz większymi rozłamami społecznymi spróbowała łapać się deski ratunku by scalić naród (temat Malwinów zawsze był przykładem narodowej jedności). 26 marca argentyńska junta podjęła decyzję o zbrojnym zajęciu wysp. 1000 argentyńskich żołnierzy wylądowało na Falklandach (Malwinach) 2 kwietnia 1982. Po krótkotrwałej wymianie ognia, ówczesny brytyjski gubernator Rex Hunt (zbieżność imienia i nazwiska z medialnym wędkarzem z Australii przypadkowa), złożył broń. Ówczesna premier Wielkiej Brytanii Margaret Tatcher wykazała się jednak większymi jajami i jeszcze tego samego dnia podjęła decyzję o odbiciu Falklandów. Niecałe trzy miesiące później Wielka Brytania pozamiatała Argentyńczyków mimo ich znacznej przewagi liczebnej. Junta podpisała kapitulację. Jednak Argentyńczycy ze stratą Malwinów nie umieją się pogodzić do dziś. Tym bardziej, że w 2009 roku odkryto u wybrzeży Falklandów bogate złoża ropy naftowej i jeszcze więcej gazu. Fachowcy uważają, że pod dnem morskim w okolicach Falklandów może znajdować się nawet 60 miliardów baryłek ropy i około 51 bilionów stóp sześciennych gazu. Dochody z wydobycia samej ropy szacuje się na 160tys.USD na jednego mieszkańca! To 4 razy więcej niż w Emiratach Arabskich!!!

Zatem jest się o co bić i pewnie na linii Buenos Aires – Londyn jeszcze wielokrotnie będzie gorąco.

Mimo, że jak napisałem na mapach Falklandy istnieją ponad 500 lat, to czas spędzony na mapie Bayan-goł też nie należy do krótkiego😅 Oczywiście nie możemy się równać z kartografami czasów Magellana ale kto jak nie my miał w końcu sprawdzić ten daleki kawałek świata pod względem ryb. Tym bardziej, że nazwy rzek San Carlos, Warrah czy Pedro coraz częściej rozpalały naszą wyobraźnię przez zdjęcia troci pojawiające się w głębokich odmętach internetu.

Na początku tego roku wylądowaliśmy w końcu na Wschodnim Falklandzie, w wojskowej bazie Mount Pleasant nieopodal jedynego miasta na wyspach, bedącego jednocześnie ich stolicą – Stanley, by z dwoma grupami dokonać wędkarskiego rekonesansu tamtejszych wysp. Relacja ta dotyczy obu grup, które z uwagi na różne warunki pogodowe miały zgoła różne efekty, ale dotyczy tych samych miejsc i łowisk.

Zatoka Portu Stanley to stałe schronienie dla wielu jednostek łowiących kalmary

Wiele budynków w Stanley nosi cechy starej, kolonialnej zabudowy brytyjskiej.

No i jest to kraj Land Roverów!

Spotyka się je na każdym kroku, tak w Stanley jak i na peryferiach.

Nie tylko zabudową ale i roślinnością Stanley przypomina nieco niewielkie miejscowości z wyspy południowej Nowej Zelandii

Dobrze, że piwo mają dobre!

Bo kuchnia to już średnia. Z reguły bez szału fish & chips. Świeże kalmary owszem dawały radę ale nawet najlepsza knajpa w mieście (Groovy’s) wszystko robiła na śmierdzącej fryturze, którą czuć było z daleka.

Co tam dziewczęta, jak w głowach tylko trocie pływały!🤓

Powyższa restauracja miała bardzo osobliwe symbole na toaletach rozróżniająca kibel damski od męskiego:

Wyjdźmy na zewnątrz.

Margaret Tatcher na tych wyspach to Ikona!

Jakże charakterystyczne dla Wielkiej Brytanii czerwone budki telefoniczne

Cmentarz w Stanley to miejsce spoczynku wielu obrońców wysp z czasów konfliktu zbrojnego z Argentyną.

Jedna z tablic nagrobnych z fragmentem wiersza Christiny Rossetti „Gdy umrę, mój najdroższy”:

Gdy umrę, mój najdroższy,

Wystarczy parę brzóz –

Nie sadź mi ponad głową

Cyprysów ani róż;

Niech tylko trawę w górze

Skropi raz po raz deszcz;

I, jeśli chcesz, pamiętaj –

Zapomnij, jeśli chcesz.

Nie będę widzieć cieni,

Nie będę czuła burz;

Nie będę słyszeć śpiewu

Słowika z leśnych głusz;

I śniąc przez nieskończony,

Niezmiennie szary zmierzch,

Albo pamiętać będę,

Albo zapomnę też.

O dziwo, miejsce tej Toyoty jeszcze nie na cmentarzu aut.

Pakowanie do wyjazdu.

Jednym z głównych problemów w organizacji aut na wyprawę było znalezienie wypożyczalni, która się zgodzi na przeprawę aut na Falkland Zachodni. Niestety, mimo oparcia się nawet o zebrania zarządu żadna nie chciała się na to zgodzić (nie obowiązują tam żadne przepisy drogowe). Dlatego znalazłem po prostu osobę fizyczną, która nam auta po prostu pożyczyła! Po zakupach w końcu wyjechaliśmy z miasta by po kilku godzinach dojechać na miejsce.

Naszym celem był przeuroczy i całkowicie samowystarczalny domek Richarda i Toni Stevens’ów o cudnej nazwie „Trout Court”, który na dodatek jest niemal samowystarczalny. Woda pitna pochodzi ze strumienia płynącego nieopodal, energia elektryczna pochodzi z paneli fotowoltaicznych a woda do prysznica i spłuczki toalety to deszczówka. Jedynie kuchnia i piec grzewczy potrzebują butli gazowych.

To właśnie tuż przy domku Wiktor Przybyłowski złowił pierwszą troć wędrowną naszej wyprawy…

A Jego tata – Jacek pierwszego robalo.

Trout Court mieści się na terenie farmy port Sussex i w ramach gościny wolno nam było łowić na terenach podlegających ów farmie. Łowienie na jakiejkolwiek innej rzece wymagało pozwolenia od tzw. landownera, które jak to zwykle bywa wiąże się najczęściej z niemałą opłatą. No ale falklandzkie broszurki mające pobudzić ruch turystyczny na Falklandach chwalą się, że wędkarstwo na Falklandach jest darmowe. Tyle, że bez pozwolenia nie wolno wejść na teren prywatny. A ten jest praktycznie wszędzie.

Farmerzy na Falklandach najczęściej zajmują się hodowlą owiec, które po wytępieniu w 1876r. wilczaka falklandzkiego, zwanego Warrah nie mają na wyspach naturalnych wrogów.

Po przywitaniu z właścicielami Trout Court mogłem wrócić do domku znacznie szybszą podczas odpływu drogą

Szybko miało się okazać, że nasze wędkowanie na Falklandach będzie bardzo mocno zależeć od pływów, a że tych w trakcie doby są cztery (przypływ mały, przypływ duży, odpływ mały, odpływ duży) mieliśmy z tym nie lada łamigłówkę. Przy domku podczas odpływu raczej nie było co liczyć na brania ryb ale zawsze można było nazbierać omułków, których odkrywały się całe pokłady.

Jurek Ludwin, jako prawdziwy koneser smaków podzielił się japońskim przepisem na przygotowanie muli pod japońską trawą. Japońskiej co prawda nie mieliśmy ale falklandzka okazała się równie wyśmienita.

Właściwie ułożone małże pod wpływem temperatury wspaniale się pootwierały a od dymu właściwie uwędziły.

Doskonałe!

Autor kolacji z wędzonych muli we własnej osobie.

Podwórko Farmy Port Sussex

I Wiktor do swej listy mógł tego dnia dopisać robalo.

Krajobraz pierwszego zmierzchu na zachodzie Falklandu Wschodniego

Nieopodal domku w głąb zatoczki wchodziła jeszcze jedna rewka z muli.

Rzadka okoliczność na Falklandach – bezchmurne, nocne niebo.

Resztki robalo zwabiły pod domek sępniki różowogłowe (Cathartes aura), które w odróżnieniu od sępników czarnych mają większą siłę nośną skrzydeł co znacznie pomaga na obszarach chłodniejszych, gdzie wznoszące prądy powietrza są słabsze.

Kolejnego dnia rozjechaliśmy się na poważne rzeki trociowe, w których łowienie wcześniej musieliśmy zgłosić przynajmniej telefonicznie u właścicieli terenów, przez które przepływały.

Zacząłem skromnie.

Z niewytłumaczalnego braku wiary w sukces, poganiałem za magelankami zmiennymi (Chloephaga picia leucoptera), które bez opamiętania opychały się owocami bażyny czerwonej (Empetrum rubrum).

Na szczęście dość szybko na bardzo płytkim napływie udało mi się złowić bardzo dobrą troć. Srebrniak był w wyśmienitej kondycji i jak każda z późniejszych świeżych troci miał być dostrzegalnie silniejszy (jak na swoje gabaryty) od tych patagońskich.

Praktycznie wszystkie falklandzkie trociowe rzeki niosą wodę o takim torfowym zabarwieniu. Woda ta ma pH kwaśniejsze, zatem ryby by wytworzyć ikrę i mlecz muszą spłynąć do morza. Dlatego w czystych strumieniach Falklandów nie należy się spodziewać ryb anadromicznych.

Niestety dwie największe ryby tamtego dnia miałem stracić, ale pozostałe trzy sprawiły mi wiele radości.

Z resztą wszyscy mieli ręce pełne roboty i powody do zadowolenia

Rzeka była wypchana trociami, którym nie przeszkadzał jasny dzień i miała mnóstwo fajnych miejscówek.

To tu miałem stracić po kilku minutach holu największego klamota😩

Innego dnia na tej samej rzece, z kolejną grupą w estuarium tej samej rzeki udało mi się złowić dwie troski, w tym tak pięknie ubarwioną.

Ta znów z odcinka w górze rzeki.

Estuarium nie tylko dla mnie było szczodre. Koledzy z drugiej grupy złowili w nim i swoje trocie.

W tym takiego klamota! Brawo Krzysiek!💪

Po prawej stronie od głowy szczęśliwego łowcy zobaczycie jasny punkt – to nasze auto. Nawet z jego wysokości widziałem jak ta ryba tańczyła na ogonie. Szaleństwo do kwadratu! 👻🤯

Inną rzeką, którą było nam dane obławiać podczas pobytu w Trout Court była chyba najsłynniejsza San Carlos. To nieopodal jej ujścia desantowali się Brytyjczycy by odbić Falklandy Argentyńczykom.

To z tej rzeki pochodzi niepobity dotąd rekord troci Alison Faulkner (10,3kg)

Niestety w odróżnieniu od rzeki poprzedniej, ta w górze była pusta kompletnie.

Dopiero dolny odcinek podarował nam kilka ryb.

Osobliwe paprocie wysokie (Blechnum magellanicum) porastają ściany dolnego wąwozu San Carlos

Trotki niewielkie, za to osobliwie ubarwione. Wszystkie z kawowym nalotem.

Nie mogliśmy rozgryźć tych pływów. Niby godzina przed i dwie godziny po najwyższym przypływie a jednak nie zawsze to tak działało. Można było cały dzień trzaskać bez dotknięcia aż w którymś, nieznaczącym w tabeli pływów momencie w pięciu rzutach złowić 5 ryb!

Niestety na dolny odcinek San Carlos trzeba było drałować piechotą kawał drogi. Dobrze, że w domku czekała nagroda w postaci zimnego piwka podanego z kufla na osobliwym stoliku z kręgu wieloryba.

A gdy nadchodziła pora właściwa…

Czas na kolację. Co prawda robalo na Falklandach nie tak smaczne jak te z Patagonii ale jako mielone zawsze wyśmienite!

Dzięki Bogu, Marcin zajął się smażeniem!👏

Na deser podwójna tęcza podziwiana podczas odpływu z domku.

Jako, że główka kapusty w sklepie na Falklandach kosztuje w przybliżeniu 100zł (i to wątpliwej jakości), na śniadanie mało jarzyn, więcej keto!

Na południe od Trout Court płyną dwa niewielkie strumyczki.

Niepozorne ale pełne potokowców!

Co prawda mogłyby być większe ale i tak na lekkim zestawie zabawy dostarczały co nie miara.

Liczyłem na samotną troć, ale jak już napisałem – nie ma tam co liczyć na trocie w krystalicznych wodach.

Niestety na Wschodnim Falklandzie stacja benzynowa jest jedna (podobnie na Zachodnim), zatem czekała mnie samotna wycieczka do miasta po paliwo.

Mija się tam wiele obiecujących rzek.

Typowa farma na Falklandach.

Śmietnik.

Ale krajobrazy niczego sobie

Spojrzenie w kierunku góry Smoko.

W ogóle wyraz „smoko” jest bardzo popularny na Falklandach, w Australii i Nowej Zelandii. Oznacza nieformalną krótką przerwę w pracy bądź na służbie. To taka przerwa na fajkę albo kawę czy herbatę. Wśród strzygących owce to oznacza przerwę na tzw. drugie śniadanie. Dobrze, że moje falklandzkie smoko trwało miesiąc!

Pod górą Kent do dziś spoczywają szczątki zestrzelonego argentyńskiego chinook’a. Został strącony rakietą Sidewinder przez brytyjskiego Harrier’a GR.3, który wraz z resztą maszyn swojego typu przechodził wtedy swój chrzest bojowy.

Był to jeden z dwóch argentyńskich chinooków, które brały udział w tej wojnie.

Araukaria w Stanley

I zabudowa mieszkalnej dzielnicy tego miasta. Psy dupami szczekają.

Po uzupełnionych zapasach paliwa i żarcia na dalszą część podróży mogłem wyskoczyć nieopodal na plażę w Yorke Bay słynącą z kolonii pingwinów gentoo.

Pingwiny gentoo, z pol. białobrewe (Pygoscelis papua)

Najliczniejsza populacja tego gatunku gniazduje właśnie na Falklandach (132 tyś. par lęgowych w 2013r.). I co ciekawe, z uwagi na ocieplenie klimatu gwałtownie rośnie!

Żywią się głównie rybami a także skorupiakami (kryl) i mięczakami. Na lądzie potrafi spożywać algi śnieżne.

Jak wszystkie pingwiny – na lądzie niezdarne, podczas gdy w wodzie nurkują na głębokość 54-136m i są najszybciej pływającymi ptakami na świecie. Potrafią pływać z prędkością 36km/h. Stąd nazwa popularnego systemu komputerowego „Linux Gentoo”.

A mimo to muszą się strzec, bo w wodzie polują na nie lamparty morskie, uchatki patagońskie i orki; na lądzie zagrożenie dla jaj i piskląt występuje ze strony wydrzyków, petreli i mew a także sępników.

Przy drodze z Yorke Bay do Stanley znaleźć można wiele starych wraków.

Innym ciekawym cmentarzyskiem jest tzw. wzgórze butów, gdzie mieszkańcy Stanley wywożą schodzone pary butów.

Osobliwe🤔

Niestety nie udało mi się sfotografować słynącej właśnie z Falklandów karakary czarnej (Phalcoboenus australis). Tu powszechnie przez nas spotykana w Patagonii karakara czubata (Caracara planctus). Co ciekawe, całkiem niedawno naukowcy odkryli, że karakary to jedne z najinteligentniejszych ptaków drapieżnych na świecie. Jak podkreślają, dotychczas uważano, że taki poziom zdolności mają jedynie niektóre papugi, jak kakadu Goffina.

Typowa zabudowa farm na Falklandach. Chwilowo opuszczony budynek, wkrótce znów może zostać zamieszkały.

Gdy w końcu wróciłem do Trout Court, Jurek uraczył mnie mulami na sosie maślanym z białym winem.

I jakże się zdziwiłem, gdy przy pierwszej małży natrafiłem na takąż niespodziankę! Dobrze, że nie złamałem zęba!😅

Bezpieczniej było opitolić steka!😎

Profesor Marcin Drąg w akcji💪

Dobrze, że chilijskiego Carmenere mieliśmy pod to sensowny zapasik!

W dniu wyjazdu mogliśmy podziwiać jak Toni z Richardem spędzają owce z terenów Port Sussex.

W przeciwieństwie do chilijskich gaucho, nie używają koni lecz quady. Jaki kraj, taki romantyzm.

Po pożegnaniu, ruszyliśmy dalej. Takie znalezione po drodze miejsca zawsze napawają ciekawością.

Takie porosty na tablicy nagrobnej to organizmy organizmy pionierskie, które powstały z symbiozy grzyba z glonem (lub sinicą). Nie mają one korzeni, więc całą plechą pobierają wodę i substancje odżywcze bezpośrednio z powietrza.

Naszym celem było New Haven, z którego mieliśmy przeprawić się na Falkland Zachodni. Niestety chmury nie wróżyły nic dobrego i wkrótce miało się okazać, że tego dnia nie popłyniemy. Niby niczego to nie skomplikowało ale mocno wjechało mi na banię. Okazało się, że promy przez Cieśninę Falklandzką nie pływają jak przez Cieśninę Magellana. Zasady bezpieczeństwa są zdecydowanie bardziej wyśrubowane i jak pada hasło, że „nie płyniemy”, to nie płyniemy, choćby za dwie godziny miało się rozpogodzić i tak zostać do końca dnia. W ten sposób promy potrafią nie kursować i przez pięć dni! A co z powrotem?!?!?! Co prawda dzień buforowy na wszelki wypadek przed odlotem mieliśmy, ale pięć?!?!?! 🤯Strasznie mi to zryło beret i tak naprawdę zepsuło cały wyjazd do końca. Nerwy, których nie życzę nikomu. Pokora wobec natury ale i… pieprzone brytyjskie widzi mi się!😤

A że na przeprawie nie było nikogo i niczego, zjechaliśmy do Goose Green zapytać się o co ogóle chodzi.

Goose Green osada, od której zaczęła się kontrofensywa Brytyjczyków w Wojnie o Falklandy.

Jest tam bardzo miła kawiarenka, z jeszcze milszą obsługą. Urokliwa dziewczyna, która po kuchni poruszała się w skarpetkach była bardzo zorientowana w rozkładzie promów i pocieszała nas jak mogła. Głodni nie wyszliśmy😋

Uroki Goose Green

Wróciliśmy tamtego dnia do Trout Court, Przybyłowscy złowili sobie na San Carlos 5 wspaniałych troci, reszta się dobrze znieczuliła rumem i jakoś do następnego dni przetrwaliśmy. Wiatr trochę zelżał więc do New Haven ruszyliśmy najwcześniej jak się dało, licząc że może się załapiemy na wcześniejszy prom. Niestety – tym razem odbiliśmy się nie od brytyjskiego widzi mi się a od brytyjskiej poprawności. Co prawda miejsce dla dwóch aut na pokładzie było ale miejsc siedzących w kabinie brakowało dwóch i nas nie wpuścili. Musieliśmy czekać na swoją godzinę!🤦🏻‍♂️

No nic. Czekaliśmy, umilając sobie czas fotografowaniem znów gentoo w New Haven.

Sprzeczka pingwinów na tle z jednego z naszych aut.

Pisklęta gentoo z Falklandów opierzają się po około 85-117 dniach od wyklucia. Dojrzałość płciową uzyskują w wieku dwóch lat.

Temperament gentoo jest flegmatyczno-choleryczny zatem sprzeczki w kolonii trwają praktycznie cały czas. Bez dostrzegalnych przyczyn i nie wiedząc po co – ot, jak czasem w każdym starym, dobrym, polskim małżeństwie 🤪

Pingwiny są zazwyczaj monogamiczne i dobierają się w pary na sezon, wspólnie wychowując potomstwo. Choć łączą się w pary na lata, a nawet „na całe życie”, nie jest to żelazną regułą. Mogą stosować tzw. „rozwody” lub „skoki w bok”, a zdrady są wśród nich powszechne. 

Wnętrza pingwinich dziobów są wypełnione rogowymi kolcami, które mają pomagać przytrzymać ofiary i je przełykać.
Sylwetka gentoo jest bardzo smukła i opływowa, aż chce się powiedzieć – elegancka. Z pewnością ma to niebagatelny wpływ na ich prędkość osiąganą w wodzie.
Przy nich kormoran skalny (Leucocarbo magellanicus) wygląda idiotycznie!😅
W końcu! Prom musi być wykupiony z dużym wyprzedzeniem, jako że chętnych jest znacznie więcej niż się wydaje, do tego pływa rzadko a przez pogodę, jak napisałem – jeszcze rzadziej niż w rozkładzie.
Co ciekawe – Falklandczycy bardzo sobie chwalą brak obowiązującego kodeksu drogowego na Falklandzie Zachodnim. Zasada jest jedna – ruch lewostronny. Poza tym żadnych limitów prędkości i zakazów – po prostu głowa na karku. By podkreślić tą niezależność każdy z kierowców na prom wsiada z sześciopakiem piwa pod pachą. Podczas półtoragodzinnego rejsu jest gwarno i wesoło. A po przybiciu do portu w Port Howard wszyscy gnają jak psy spuszczone ze smyczy. Jest… ciekawie😅
Oby tylko w drodze powrotnej nie było niespodzianki z pogodą powstrzymującą prom. Ale nie ma się co martwić na zapas i tym na co nie ma się wpływu (lepiej mi się teraz o tym pisze niż przeżywa będąc tam, na miejscu). Lepiej skupić się na krajobrazach, które na Falklandzie Zachodnim są znacznie przyjemniejsze dla oka (przypominają nieco Walię).
Naszym domem na Falklandzie Zachodnim stał się jeden z budynków na Farmie Chartres nad brzegiem Christmas Harbour, w ujściu trociowej rzeki Chartres.
Nazwa rzeki Chartres wzięła się od nazwiska chirurga, który w latach 1842-1845 pływał na statku HMS Philomel, który dokonywał pomiarów geodezyjnych tych wysp. Dziś cała farma należy do rodziny Luxton i jest jedną z największych hodowli merynosów na Falklandach.
Dom, w którym zamieszkaliśmy był znacznie bardziej przestrzenny niż Trout Court na Falklandzie Wschodnim.
Jeszcze tego samego dnia po zakwaterowaniu zaliczyliśmy pierwsze trocie z Chartres
Kolejnego mieliśmy dotknąć najlepszego łowiska obu wysp. Godzina jazdy z suchego i ciepłego domku.
Rzeka w górze jest niepozorna…
Ale ryb pływa tam dużo, choć zdecydowanie mniejsze niż ten potokowiec Mariusza. W ogóle większe potokowce na Falklandach to rzadkość.
Najczęściej łowi się tam takiego rozmiaru trocie.
Rzeka ma jeden wyraźny dopływ, w którym jednak nie zanotowaliśmy brania.
Perkoz białoczuby (Rollandia rolland rolland). Podgatunek nominatywny z Falklandów jest około dwukrotnie większy od podgatunków kontynentalnych. Skubany skutecznie poluje na małe pstrągi!
Królestwo ów perkozka (powyżej dopływu).
Czubokaczki (Lophonetta specularioides specularioides) buszujące w ujściu polują jedynie na skorupiaki i mięczaki, uzupełniając dietę też glonami. Na Falklandach uchodzą za jedne z pospolitszych kaczek.
Kaczor wydaje szorstkie whorr i miękkie łiuu. Samica odzywa się szczekającym grruf i nosowym kłek-kłek.
Czyli znów – jak w każdym starym, dobrym, polskim małżeństwie 🤪
Jednak to dół Ów rzeki był znacznie bardziej rybodajny. Poza takimi szkółkami robalos (z których niektóre miały ok. 1m długości!)…
… potrafiły brać takie trocie! I było ich tam wbród! Spławiały się, delfinkowały, grały nam na nosie – ale były. Trzeba było po prostu robić swoje (rzucać, rzucać, rzucać…) i czekać aż w końcu się odpalą!
A gdy warunki sprzyjały (najczęściej mocno popadało) to można było złowić naprawdę świetne ryby!
To doprawdy nadzwyczajne miejsce. Niestety lokalesi też o tym wiedzą i swoich gości też tam zabierają. Więc nie raz spotykaliśmy inne samochody i najczęściej muszkarzy szukających srebrnego szczęścia. Szkoda, że miejscówka ma jedynie 300m do obławiania z dwóch stron. Na zdjęciu, Paweł Korczyk z Mauritią Kirchner – kobietą przez, którą na Falklandach finalnie zawitaliśmy. Dwa lata wcześniej pierwszy raz odwiedziła Falklandy i opisała to w wielu artykułach, jak i w swojej książce „Fly fishing on the Falkland Islands”. Fantastyczna i bardzo elegancka babka!👏
Tego dnia ze zdjęcia (wiało jak cholera i było to po ulewie, która zmyła część drogi dojazdowej a dzień wcześniej przypominała kataklizm) złowiliśmy tam 50 troci, w tym największe: 82cm, 80cm, 78cm, 78cm, 76cm, 76cm, 75cm, 74cm itd.!!! 🤯💪
Mieszkając na farmie Chartres miałem rzadką sposobność podglądać a nawet fotografować pracowników strzygących owce, właśnie w tych stodołach.
Każdy doskonale wiedział co ma robić i wszyscy byli zgrani, jako że chodziło o strzyżenie jak największej ilości owiec w jak najkrótszym czasie!
Każdemu strzygaczowi skrupulatnie zapisuje się ile owiec na sesji ostrzygł. Potem smoko…
Całość prac nadzorowali Natalie i Chris Lloyd – przemiłe małżeństwo, któremu też zawdzięczaliśmy na farmie nasz pobyt.
Asystentka strzygaczy była najlepsza na wyspie i sprawiała, że wełna wręcz latała w powietrzu jak perskie dywany.
Z każdego runa pozyskiwanego w jednym kawałku trzeba wybrać paprochy i niepotrzebne fragmenty.
Wszystkie runa trafiają do takiej prasy (50-60 sztuk).
A potem odpowiednio opisane (klasa jakości, waga) czekają na transport. Trafiają najczęściej do Urugwaju, gdzie wełna jest przerabiana na przędzę a potem dopiero rozsyłana dalej w świat do producentów odzieży.
Po prawej wełna merino najlepszej jakości. Po lewej znacznie słabsza już ze starej owcy.
Na zdjęciu Natalie rozrzuca świeżo ścięte merynosowe runo
Poznajcie małą summer – przyszłość psów zaganiających owce na Falklandzie Zachodnim.
A tu owca Bambam – pupil farmy! Dlaczego pupil? Ano ma coś wyraźnie z deklem bo wydaje się, że jest… psem! Reaguje na komendy zaganiaczy, chodzi z psami i goni inne owce z resztą psów🤯 Widać, nie tylko w świecie ludzi zdarzają się choroby psychiczne😅
Zmęczeni towarzystwem innych wędkarzy i mało sensownym przerzucaniem kolejnych troci postanowiliśmy sprawdzić jeszcze kilka innych rzek. W tym jakże uroczy Herbert Stream.
Marcin w wąwozie złowił taką trotkę.
Herbert gdy nie pada niesie niewiele wody i raczej ryb trzeba szukać bliżej ujścia.
Szkoda, że akces jest tam raptem w kilku, pojedynczych miejscach.
Oczywiście łamigłówka związana z pływami ma tam niebagatelne znaczenie.
Mimo to daleko w górze zaznać można sporo uciechy z drobnymi pstrążkami
A takich trutek na lekkim sprzęcie też można przerzucić kilkadziesiąt!
Rzeczką jest doprawdy niewielka
Więc każda taka ryba niezmiernie cieszy, dostarczając kupy fun’u
Jest fight!
Poza garbatkami, blaszki Adasia Kaczmarka robią tam niebywałą robotę
No ale nie samymi rybami człowiek żyje. Tu Fox Bay – jedyna osada na Falklandzie zachodnim, gdzie można zatankować. Trzeba się wcześniej umówić. Nie zapomnę jak za pierwszym razem, gdy po zatankowaniu zostałem zapytany jak chcę zapłacić.
Odparłem, że dysponuję kartą kredytową. Usłyszałem „We don’t accept credit cards here”😅
No to mogę debetową. „No. We don’t accept debit cards as well”🤨
Mam gotówkę! „Nope. Cash doesn’t work here!”🤯
Cholera! Zostało mi już tylko…😳😳😳
Na szczęście oszczędziłem analne dziewictwo!😵‍💫 Gość wypisał papier i należność miałem uregulować na stacji w Stanley.
Wybrzeże Fox Bay jest bardzo ciekawe.
No i w oczekiwaniu na otwarcie jedynego sklepu na wyspie (dwa razy w tygodniu przez pół godziny!) można się skupić na foceniu ostrygojadów Magellana (Haematopus leucopodus)
Była wizyta w sklepie, zatem rumu tego wieczora nie miało zabraknąć!👻
Tuż przy naszym domku w kępach bażyn uwijały się wojaki długosterne (Leistes loyca), których na Falklandach jest całe mnóstwo.
Myszołowy rdzawogrzbiete (Geranoaetus polyosoma) wydają się na Falklandach być głównym ptasim drapieżnikiem. Polują tam na magelanki zmienne ino furczy. Ich kośćmi i piórami zaśmiecona jest cała pampa. Na zdjęciu najczęściej spotykana forma tego gatunku z jasnym brzuchem.
Zachęceni sukcesami na Herbert stream zabraliśmy się za sprawdzanie wszystkich mniejszych rzeczek regionu.
Czasem udawało się złowić takiego potokowca
Najczęściej jednak były to takie, niewielkie ale bardzo skoczne trocie. Na lekkim sprzęcie dostarczały dużo zabawy.
Trzej muszkieterowie
I rzadsza forma myszołowa rdzawogrzbietego, który właśnie żerował na świeżo upolowanym gąsiorze magelanki.
Dopływy słynnej Warrah River
I jedna z troci je zamieszkująca
Nasz dom na Chartres pod Krzyżem Południa
Jedna z większych corocznych imprez na Falklandzie Zachodnim to Dni Sportu, z których najważniejsza dyscyplina, czyli strzyżenie owiec ku naszemu szczęściu w 2025 odbywała się na terenie naszej farmy.
Startowali naprawdę wybitni zawodnicy! Ten pierwszy z prawej wygrał!
Typowe buty strzygaczy
Oczywiście, żadne runo się nie zmarnowało. Po wyskubaniu przez pracowników farmy trafiało do prasy
Zebranie tylu ludzi w jednym miejscu na Falklandach to gruba impreza! Atmosfera jest bardzo luzacka i przyjazna!
Trzeba wszystkich nakarmić
Oczywiście najbardziej popularna baranina
Zimne piwko podchodzi pod takiego grillika wybornie!
Po nakarmieniu, powrót do roboty!
Każdy z zawodników obserwowany jest przez osobnego sędziego
A wyniki są skrupulatnie notowane.
Robota wrze!
Kategorie są różne. Kobiece…
Strzyżenie nożycami.
I kategoria mistrzów International!🤪
Nie wiem kto się bardziej spocił – ja, czy ta biedna owca, którą mi przyszło ostrzyc.
Uwierzcie mi na słowo – to wcale nie taka prosta robota! Zwierzę łatwo zranić i trzeba uważać by nie zniszczyć wełny, która ciągle ma być w jednym kawałku.
Moja mała już gotowa😍🤪
Wszystkiemu przygląda się przyszłe pokolenie strzygaczy
Z zawodów wychodziliśmy nieco oszołomieni i dobrze było się wyciszyć nad samą rzeką Chartres
Wraz z Marcinem Drągiem dodatkowo było nam dane ratować małego pingwina magellańskiego (Spheniscus magellanicus), który biedny zaplątał się w kawał plecionki zostawiony przez jakiegoś parszywca przy moście na Chartres. Ciekawe co u niego dziś🤔
Baraniny tamtego dnia mieliśmy dość, zatem pyszna zupa rybna na kolację cudnie zakończyła nam dzień.
O przepraszam! Był jeszcze deser!
Ostatni przejazd na bańkę właściwą.
No i rybka była!
I sępnik był!
No i padła największa ryba wyprawy!
Brawo Marcin Drąg!💪Trophy sea run!👏
Ostatni dzień wyprawy jednak spędziłem w wyśmienitym towarzystwie Pawcia Korczyka na zupełnie innej wodzie.
Miały być trocie ale dziwnie brały nam potokowce.
Najpierw na dole…
Potem na samiusieńkiej górze.
I o dziwo, na górze jakby większe. Z pewnością przez wędkarzy rzadziej nękane.
Rzeczka była maleńka i trzeba było naprawdę cicho się skradać i precyzyjnie podawać przynętę.
Polowanie
Ten mieszkał w tej rurze.
Naszym podchodzą bacznie przyglądał się kolejny myszołów.
Wraz z Pawłem doszliśmy do miejsca, gdzie rzeka praktycznie się skończyła. A właściwie gdzie się zaczynała.
Jednak najpiękniejszego pstrąga udało mi się złowić już na powrocie – blisko samochodu. Jestem przekonany, że żyje tam do dziś.
Na szczęście tak z pierwszą, jak i z drugą grupą nie było żadnego opóźnienia z promem. Zatem wracaliśmy według planu.
Opuszczając Falkland Zachodni mieliśmy pożegnalną eskortę toninów, czyli delfinów czarnogłowych (Cephalorhynchus commersonii).
Po zjeździe z Falklandu Zachodniego zamieszkaliśmy w bardzo dobrze urządzonym i zlokalizowanym domu należącym do rodziny lokalnych oceanografów, vis a vis katedry w Stanley. Te łuki z kłów to tak naprawdę łuki z prawdziwych kości żuchwowych płetwali błękitnych, upolowanych w 1922 na wodach wokół Szetlandów Południowych. Dziś konstrukcja ta liczy sobie 92 lata.
Wojak na jednej z poduszek w katedrze.
I wielorybie łuki widziane z okna naszego salonu.
Po powrocie do cywilizacji mogliśmy uzupełnić braki w prasie.
Uzupełnić braki w nawodnieniu organizmów…
I ruszyć na wycieczkę za miasto. Tu wrak Lady Elizabeth, który najpierw uległ poważnym uszkodzeniom opływając przylądek Horn w 1913r. a odholowany do Portu Stanley w celach naprawy, nie uciekł przeznaczeniu. Gwałtowny sztorm zniósł go na wschód z portu, gdzie spoczywa do dziś.
Naszym celem tego dnia było przeurocze Gypsy Cove
Cygańską zatoczkę osobiście postanowił bronić przed najeźdźcami Profesor.
Choć ta już swoich obrońców ma. Na zdjęciu brytyjski Eurofighter Typhoon FGR4, który od 2009 jako jedna z czterech maszyn tego typu patroluje okolice Falklandów (wcześniej były to F-4M Phantomy a po nich Tornada F3)
Na lądzie do dziś znajduje się sporo pól minowych, których rozbrojenie nie jest w kogokolwiek interesie.
Pingwiny magellańskie przebywające na Gypsy Cove są za lekkie by je odpalić
Oczywiście są rakiety, które rozpiździłyby ten grajdół w cztery strony świata. Ale czekały grzecznie na odpalenie dopiero w domach🤪
Także Falklandy z tą ich staroangielską zabudową w Stanley mogły i mogą czuć się bezpieczne.
Podobnie torpedówki falklandzkie (Tachyeres brachypterus). Sam Karol Darwin podczas swej wizyty na Falklandach pisał o tych nielotach:
„Ważąca niekiedy dwadzieścia dwa funty (9,96kg!). Niegdyś nazywano te kaczki wyścigowcami dla ich niezwykłego sposobu pływania po wodzie i bryzgania; obecnie jednak noszą one daleko odpowiedniejszą nazwę parowców. Skrzydła ich są zbyt małe i zbyt słabe, by mogły im pozwalać latać; lecz gdy przy ich pomocy, po części przez wiosłowanie, po części zaś przez uderzanie o powierzchnię wody poruszają się bardzo szybko. Ruch ten przypomina kaczkę domową, uciekającą przed psem […]. Te niezaradne i krótkoskrzydłe kaczki sprawiają niezwykle dziwne wrzaski i bryzgania.” Czyli czasem jak „stare, dobre, polskie…”🤪
Tu młode po drugiej stronie naszego domku.
Zmęczeni fryturą i ciężkim żarciem serwowanym w knajpach w Stanley’u zdecydowaliśmy się na zakup właściwego mięsa i przygotowanie go samemu w chacie.
Był to strzał w dziesiątkę!
Poza kośćmi i pustymi butelkami nie zostało nic!
Miłe chwile przeżywane w rozświetlonym domku vis a vis łuków z wielorybich kości.
Ostatniego dnia wyprawy na Falklandach część wybrańców wyruszyła do największej kolonii pingwinów królewskich wysuniętej tak daleko na północ. Mowa o Volunteer Point
Otwieracz do piwa, na stałe przytwierdzony do naszego Land Rovera napełniał nas spokojem. Widać było, że auto było w pełni przygotowane do trudów off-road’u, który nas czekał.
Od tego punktu, dalej wolno poruszać się tylko uprawnionym.
Pingwiny królewskie (Aptenodytes patagonicus), które mieliśmy tam podziwiać to drugie po cesarskim największe pingwiny świata.
Należą do najżywiej ubarwionych pingwinów
Pingwiny te świetnie pływają i nurkują. Wędrują na żerowiska odległe nawet o 400 km. W głębinie polują na kałamarnice i ryby zwane świetlikami. By je dopaść potrafią zanurkować na (UWAGA☝️) poniżej 270m! (zazwyczaj 100-300m, choć rekordowe zanurzenie odnotowano właśnie u wybrzeży Falklandów na 343m!) Zanurzone, mogą wytrzymać bez powietrza nawet 9 minut!
Pingwiny królewskie mają kolonie lęgowe na siedmiu wyspach leżących w rejonie tzw. konwergencji antarktycznej. Zimne wody podbiegunowe spotykają się tam i mieszają z cieplejszymi, tworząc pas pokarmowej obfitości.
Dorosłe pingwiny królewskie w Volunteer Point są w pełni bezpieczne. Jednak burzyki, petrele, sępniki i mewy zagrażają pisklętom i jajom. Na zwalczanie natrętów przeciętny pingwini rodzic poświęca dziennie cztery godziny i 2 tys. dziobnięć!😬
A mimo to od czasu do czasu, któremuś z drapieżców się udaje!
Pingwiny królewskie średnio składają jedno jajo co dwa lata. Samice składają jedno białe jajo o wadze ok.300g. Skorupka na początku jest miękka ale z czasem twardnieje i ciemnieje. Wysiadywaniem zajmują się na zmianę oboje rodziców, trzymając jajo na własnych stopach przez 55 dni.
Po wykluciu, młode będzie spędzało czas na stopach rodzica, ogrzewane fałda brzuszną. Matka z ojcem zajmuje się tym na zmianę przez 3-7 dni
W czasie gdy jedno z rodziców opiekuje się potomkiem, drugie w morzu poszukuje pożywienia. Na opierzenie, mały pingwin królewski potrzebuje 30-40 dni
Pingwiny królewskie to doprawdy bardzo piękne ptaki a ich obserwacja zawsze jest fascynująca i dająca szczególnie fotografom wiele satysfakcji.
Niestety organizacja lotniska i przeloty to na Falklandach prawdziwy koszmar. Nie dość, że odbierać i odwozić pasażerów z i na wojskowe lotnisko w Mount Pleasant mogą tylko uprawnieni przewoźnicy, przez co ceny są absurdalne. Na dodatek ci sami pracownicy lotniska zajmują się przylatującymi, jak i odlatującymi. Zatem wszyscy odlatujący muszą być już odprawieni nim przyleci samolot, którym odlecą, bo wtedy zajmować się będą przylatującymi. Oznacza to na wylocie chore 7 godzin kibla, nim w końcu wsiądzie się do samolotu. Jeśli ktoś leci nie do Punta Arenas a do Santiago de Chile, jeśli nie zrobi sobie kanapek na drogę ma cały dzień bez pożywienia, chyba że by za takowe uznać paczki orzeszków rozdawane na pokładzie samolotu.
Nudę na lotnisku można zabijać kartami, co też gracze ochoczo czynili😅
W wyprawie w pierwszej grupie udział wzięli (od lewej):
Rafał Słowikowski, Mariusz Aleksandrowicz, Wiktor Przybyłowski, Jacek Przybyłowski, Marcin Drąg, Sebastian Krawczyński, Marcin Więckowski i Jurek Ludwin – łowcy 175 troci

W wyprawie w drugiej grupie udział wzięli (od lewej):
Janusz Przetacznik, Paweł Korczyk, Sławek Kubik, Rafał Słowikowski, Mariusz Aleksandrowicz, Simeon Bonev i Krzysztof Śpiewak – łowcy 157 troci
Falklandy odfajkowane. Rzeczywiście troci tam nie brakuje i co nas zaskoczyło, bywają i duże! Rzeki niestety do pięknych nie należą, z resztą jak i reszta krajobrazu, który mimo często spotykanych nad wodą pingwinów zionął pustką (jak ja tam tęskniłem za guanaco i kondorami miast tych zombiepodobnych sępników!). Łowienie przez wpływ pływów też do zbyt fajnych nie należało a i sama pogoda miała druzgoczący wpływ na wyniki. Gdyby nie dwa ostatnie dni drugiej grupy to ta wyciągnęłaby jedynie 1/3 tego co wyciągnęła grupa pierwsza!🤨 Taki wpływ miało pełne słońce miast deszczu często padającego podczas naszych pierwszych dwóch tygodni na Falklandach. I mimo, że pierwsza grupa złowiła 175 troci a druga 157, dając rezultat 332 pięknych, srebrnych ryb moje serce definitywnie należy do Patagonii!
Tekst i przygotowanie: Rafał Słowikowski
Zdjęcia: Rafał Słowikowski, Sebastian Krawczyński, Paweł Korczyk i Krzysztof Śpiewak