Ta wyprawa tak naprawdę zaczęła się już gdzieś w dzieciństwie, kiedy to wczytując się w książkę Arkadego Fiedlera „Zdobywamy Amazonkę” snułem wyobrażenia o gorącym słońcu nad niezmierzoną i zieloną dżunglą, o jej rdzennych mieszkańcach zamieszkujących dziewicze obszary egzotycznej flory i fauny a także o ogromnej rzece, której rozmiarów nie mogłem sobie wyobrazić. Szczęśliwie, mimo upływu wielu lat marzenia się nie starzeją a w dzisiejszym świecie, skurczonym do rozmiarów pomarańczy, ich spełnianie jest prostsze i sprawia, że życie jest tak fascynujące.

Emocje sięgają zenitu. Po kilkunastu godzinach lotu samolot obniża pułap a ja wyczekuję pierwszych widoków z okna. Niestety niebo nad bramą amazońskiej dżungli szaleje. Wysoko rozbudowane kłębiaste chmury zasłaniają zupełnie widoczność pozostawiając tylko ciemności rozdzierane co chwila światłem błyskawic. Towarzyszące im grzmoty i ulewny deszcz nie mają końca a rozszalała burza tropikalna demonstrując swą potęgę zmusza nas do zmiany lotniska. Tak zaczyna się nasza przygoda w jednym z najbardziej niegościnnych zakątków na Ziemi. Witajcie w Amazonii.

Do Manaus, leżącego na północnym brzegu Rio Negro stanowiącej największy lewy dopływ Amazonki, docieramy następnego dnia.




Stolica brazylijskiej Amazonii to ponad dwumilionowe miasto, którego najlepszy czas przypada na koniec XIX stulecia, kiedy to w okresie kauczukowego boomu nadmiar pieniędzy sprawiał, że kauczukowi baronowie spełniali tu swoje najdziwniejsze zachcianki. Do dziś krążą opowieści o wysyłaniu do Europy bielizny do prania czy przypalaniu zwitkami banknotów najdroższych kubańskich cygar. Pozostałością tamtych czasów jest gmach opery do którego sprowadzano śpiewaków z Milanu. Niestety wraz z wynalezieniem sztucznej gumy skończyła się złota era tego miasta. Dziś to bijące serce Amazonii przeżywa ponowny renesans za sprawą międzynarodowego portu morskiego, który mimo położenia w głębi lądu w odległości prawie tysiąca pięciuset kilometrów od Atlantyku, odgrywa znaczącą rolę w tym rejonie.

Chcąc wydostać się z Manaus mamy już tylko dwie możliwości: podróż rzeką lub samolotem. Ściśnięci niczym sardynki wewnątrz małej awionetki odrywamy się od ziemi i ruszamy jeszcze dalej.


Hałas wirników nie pozwala na swobodne prowadzenie rozmów z przyjaciółmi ale niski pułap przelotu i wyśmienita pogoda sprzyja obserwacji z okna. Pod nami królowa rzek.


Majestatycznie płynie a właściwie zatapia zielony ocean lasów równikowych. Jej wielkość, wręcz ogrom zapiera dech w piersiach. Trudno mi ukryć wzruszenie podziwiając z góry to wspaniałe królestwo wody i roślinności. Nasz wyprawowy lekarz Maciej z uśmiechem podaje mi szklaneczkę szkockiej. Dla takich chwil warto żyć…

Warto wspomnieć, bo zdjęć niestety brak,  iż miejscem wyjątkowo atrakcyjnym turystycznie jak i przyrodniczo jest tzw. spotkanie wód. W języku portugalskim Encontro Das Aquas. To tutaj wody Rio Solimoes, bo tak brzmi lokalna nazwa środkowego odcinka Amazonki do granic z Peru, w kolorze kawy z mlekiem spotykają się z wodami Rio Negro niosącymi wodę w kolorze wybornego koniaku. Różnica temperatur, prędkość nurtów a także odczyn pH powodują, że rzeki po połączeniu płyną jeszcze przez wiele kilometrów nie mieszając się z sobą.

A to już Rio Negro.





W kontemplacji dostrzegam niewielki pas startowy ukryty w głębokiej selwie a po chwili miasteczko Barcelos wita nas uderzeniem gorącego i wilgotnego powietrza.

Tuż przy wyjściu z budynku robiącego za port lotniczy dostrzegamy drzewo pełne wikłaczy.


Udając się do portu główną drogą wzdłuż rzeki dowiaduję się, że ta mała niepozorna mieścina raz do roku staje się mekką dla akwarystów, którzy zjeżdżają tu z całego świata aby podziwiać i kupować tropikalne rybki z dorzecza Amazonki. My nie przyjechaliśmy tu po ryby akwariowe, gdyż celem naszej wędkarskiej przygody jest Tucunare, z ang. Peacock Bass – największy przedstawiciel rodziny pielęgnicowatych na świecie. To tu w Rio Negro można nadal złowić rekordowe okazy tej niezwykle pięknej i walecznej ryby.






Pudełka przynęt pełne, ale zakupów w miejscowym wędkarskim nikt nie odpuścił.

Przesiadając się na statek, który będzie naszym pływającym obozem przez kolejne dni, ruszamy w górę rzeki.


Z pokładu dostrzegam pierwsze zwierzęta. W wodzie pojawiają się Inie, różowe – słodkowodne delfiny.

Zmęczenie połączone z degustacją wyśmienitej caipirinhi sprawia, że tego wieczoru dość szybko zameldowuję się w swojej kajucie.

Wczesnym rankiem ruszamy. Nasi przewodnicy zabierają nas na ryby umiejętnie wybierając miejscówki.

Pomimo bariery językowej na łódkach panuje serdeczna atmosfera a życzliwość, wsparcie, wiedza i wieloletnie doświadczenie pieszczotliwie nazywanych przez nas „pilotejros” są naprawdę imponujące. Ku mojemu zdziwieniu w kilku pierwszych rzutach udaje mi się złowić pierwszą tucunarę.

Nie jest duża, ale spektakularne branie z powierzchni wynagradza jej rozmiar. Paweł przygotowując się do wyprawy zaciągnął języka u Grzesia Kempysa i odpowiada fajną rybą na wahadłówkę.

A po chwili kolejną…

Musiałem odpowiedzieć na rzuconą mi rękawicę.

W późniejszej porze dnia łowimy używając przynęt joao pepino czy głębiej schodzących wahadłówek. Duża populacja małych i średnich ryb sprawia, że złowieniu kilkunastu ryb na łódkę nie stanowi problemu. Padają pierwsze jakże żarłoczne barboletty. To najmniejszy z gatunku Peacock Bass.

Inne łódki także nie próżnują. Marcin z Piotrem ostro przyłożyli się do pracy! To ich pierwsza wyprawa w tropiki.

Warto wspomnieć, że na wodzie nie byliśmy sami…

Intensywne łowienie w upale zmusza nas do przerw, podczas których przewodnicy przygotowują świeżo złowioną rybę z ogniska a my uzupełniając płyny w zacienionym miejscu odpoczywamy w hamakach.

Dorzecze Amazonki to prawdziwa kraina czarów, zamieszkana przez najróżniejsze dzikie stwory. W większości pragnące nas zjeść, albo w inny niecny sposób wykorzystać nasze tkanki. Należy do nich niepozorna rybka, nosząca wdzięczną nazwę wandelia, ale ukrywająca się też pod ksywkami kanero oraz kandyra. Nauka zna kilka udokumentowanych przypadków, gdy wandelia wpłynęła komuś do wnętrza penisa. I potraktowała go tak, jak skrzela – czyli zakotwiczyła się za pomocą kolców… AUUĆ!!!!  Tutaj „podobno” nie występuje, ale i tak starałem się pływać szybko 🙂

Słońce daje się wszystkim we znaki….

Łowimy w niezliczonych zatokach, lagunach a także wąskich strumieniach, w których często przystajemy aby podziwiać gatunki ryb dotąd niespotykanych lub oglądanych tylko w akwariach. Paleta kolorów, barw i kształtów jest oszałamiająca.

W okresach słabszego żerowania naszym celem stają się piranie, trairy, bikudy czy skaczące na ogonie do samej łódki aruwany.

Zęby trairy oraz piranii skutecznie niszczyły nasze przypony. Aruwany należały do moich ulubionych ryb. Występujące w stadach brały chętnie a ich akrobatyczne hole w powietrzu dostarczały nie lada emocji.

 

Wieczorem po powrocie do bazy było co opowiadać….

Kolejne dni upływają błogo. Wczesnym rankiem ryby wyśmienicie reagują na przynęty powierzchniowe typu śmigło czy popper. Trudna technika prowadzenia takich przynęt wynagradza spektakularne branie. Agresywne uderzenie połączone z eksplozją wody oraz hukiem następuje w najmniej spodziewanym momencie przyprawiając czasami o palpitacje serca.Peacock bass nie jest typem myśliwego, który łatwo się poddaje. Ten mięsożerca będzie śledził swoją ofiarę bez względu na wszystko ścigając ją bez strachu. Siłowy hol w pierwszych sekundach walki jest konieczny gdyż ryba od razu stara uciec do swojej kryjówki. Słaba linka, kotwica czy wcześniej uszkodzony przez trairę przypon nie mają szans z tym przeciwnikiem. Dwie złamane wędki i dwa zepsute kołowrotki najlepiej świadczą o sile tej pięknej ryby.

Obserwując otaczającą mnie dżunglę dostrzegam roślinne piekło, idealnie opisane przez Kapuścińskiego w „Hebanie”:

„W tropiku biologia żyje w stanie szaleństwa, w ekstazie najdzikszego płodzenia i mnożenia. Uderza nas tu buńczuczna i rozpychająca obfitość, ta nieustająca erupcja bujnej, duszącej masy zieleni, z której każda cząstka – drzewo, krzew, liana, pnącze – rozrastając się, napierając na siebie, stymulując i podbechtując, tak się już poszczepiała, zawęźliła i zwarła, że tylko ostra stal i to z nakładem siły katorżniczej, może przecinać w niej przejścia, ścieżki, tunele.”

Paweł w tym czasie „ustrzelił” rodzinę kośników – amazoński rodzaj bażanta.

Po południu Marcin Ejankowski łowi pierwszą rybę 80+. To już zacny rozmiar ! Marcin zawsze marzył o złowieniu tej ryby, ale chyba nie spodziewał się tak pięknego okazu.

Tymczasem Piotr śrubuje liczbę nowych gatunków…

Rekordziści zjechali z wyprawy z 14 nowymi gatunkami ryb. Chyba nigdzie na świecie nie ma takiej różnorodności ichtiofauny. Nawet Zimorodek Martineza zaprzestał łowić aby poobserwować co się tutaj dzieje.

Tymczasem Wianek z Sebastianem młócili jedno z wielu jezior….

Przez cały tydzień Maćka widzieliśmy tylko z przodu łódki. On sam twierdził, że miejsce to należy mu się z racji siwych włosów… Jak widać doświadczenie procentuje…

Skromne lecz pięknie ubarwione ryby Sebastiana

Tymczasem nasz ekipa kręciła się po okolicy fotografując.

Zdjęcie z Waldemarem, naszym przewodnikiem, obowiązkowe. Jego profesjonalizm i szacunek do otaczającej przyrody zapamiętamy na długo.

Bentewi Wielki, gatunek ptaka z rodziny tyrankowatych,

W drodze do bazy mijamy wioski Indian. Wysoko wybudowane domy zabezpieczają rodziny przed wysoką wodą w trakcie pory deszczowej. Różnica poziomu między porą suchą a deszczową może wynieść nawet 14m!

Cieknąca piroga w niczym nie przeszkadza aby podpłynąć po coś chłodnego do picia z naszej lodówki….

Młoda Indianka z berbeciem. Pod nimi kilka metrów wody….

Przepiękny zachód słońca kończył kolejny dzień.

Oto co znajduję kolejnego poranka na szczytówce mojej wędki. Czyżby 17cm długości konik był zapowiedzią dobrego dnia?

Pędząc na łowisko mijam młokosa z pobliskiej wioski z postawioną siatką.

Dziewicze otoczenie amazońskiej dżungli i przejmująca tu cisza, z rzadka przerywana tylko krzykiem małpy czy głosem ptaka sprawia, że czuję się wyjątkowo podziwiając ten cud natury.

Płynąc dalej w górę rzeki podziwiam otaczającą florę i faunę….

Storczyki chętnie zamieszkiwały wysoko wśród uschniętych drzew

Do południa oprócz kilku małych Tucunare dzieje się mało. Jak zwykle na naszych wędkach meldująq się waleczne Oscary czy pięknie wybarwione Jacundy. Piranie łowimy na zawołanie.

Późnym popołudniem w zaciszu jednej z lagun zostałem sam z przewodnikiem. Intensywny żar nadal leje się z nieba a ja zmęczony i zrezygnowany po utracie dużej ryby ledwo utrzymuję równowagę na łódce. Przewodnik widząc co się dzieje odpływa łódką w zacienione miejsce gdzie przysłowiowo rzucam ręcznik. Jestem wykończony. Moje oczy zalewa pot a ciało odmawia posłuszeństwa. Waldemar podaje mi chłodny napój z lodówki oraz kilka kostek lodu, którymi schładzam kark i szyję. Po dłuższym odpoczynku spoglądam na wodę i zauważam narybek wypuszczany na powierzchnię wody z pyska samca. Natychmiast odzyskuję siły. Tucunare to ryba bardzo terytorialna i fenomenalnie agresywna zwłaszcza kiedy opiekuje się młodymi. Wykorzystując tą wiedzę wykonuję rzut tuż za oczko z rybami dużym jaskrawym woblerem. Atak następuje błyskawicznie a potężna ryba niczym pociąg TGV przemyka obok łódki. Świst hamulca roznosi się po okolicy a wędzisko trzeszczy wygięte do granic wytrzymałości. Czysta woda i brak zwalisk drzewnych pozwala na spokojny hol, który po kilku minutach kończy się mocnym chwytem za pysk przez mojego przewodnika.

Okrzyk radości podrywa stado siedzących na drzewie ar zielonoskrzydłych, które przelatują tuż nad naszymi głowami głosząc wieści.

Potężna samica mierząca 92cm długości po krótkiej sesji fotograficznej wraca do wody a ja odbieram gratulacje od Waldemara. Tak spełniają się marzenia w wędkarskim raju.

Kolejny poranek przywitał Nas lekkim deszczem. Humor dopisywał pomimo lekkiego otępienia po wieczornej celebracji.

Wpływając do większej laguny spotykamy Maćka z Sebastianem. Maciek najwyraźniej pomylił tego dnia solarflexa z bluzą z koncertu Zenka Martyniuka….

Reakcja Sebastian na pytanie: „Co On ma na sobie?”…………….Bezcenna

Dotarcie do łowiska nie należało do łatwych….

Maciek na łódce zawsze z przodu ale raje musiałem ja przeganiać….

Na jeziorze łowili już Marcin z Piotrem…

Oczywiście skutecznie…

Marcin większośc wyjazdu łowił na przynęty powierzchniowe typu torpedo.

Łowienie nimi nie należy do najłatwiejszych ale brania z powierzchni wynagradzają żmudną pracę

Ich przewodnik miał dużo pracy wyciągając ryby z zatopionych konarów.

Największa pirania wyprawy oczywiście  w rękach Marcina.

Krótka przerwa na pogaduchy i wspólne zdjęcie

Późnym popołudniem Paweł zaczął z wysokiego C. Oczywiście wahadełko!

Trochę wstyd wyciągać aparat przy jego luju ale co tam, czyż te ryby nie są piękne?

Chwilę później podczas zabawy z aruwanami siada coś większego….

I do wody….

A rzucę jeszcze kilka razy….

 

W tym momencie byłem zupełnie nasycony łowieniem Tucunare. Wracając do bazy stanęliśmy aby przyjrzeć się bliżej….oto Jastrzębiec Długonogi.

A dalej Sępnik Czarny

I tak nadszedł ostatni poranek przed powrotem do domu…

Nasze łódki mijają po drodze Indian płynących do miasta.

Młodzież stawia siatkę przy lagunie.

Co chłopaki płytko? Ja Wam pomogę…..

Po cholerę się tu pchaliśmy? Zawracamy!

Od razu lepiej…..

I ryby są…

Ostatniego dnia próbuję łowić na powierzchniowce.

W oddali pozostałości po lesie wypalonym prawdopodobnie na skutek uderzenia pioruna.

A po chwili udaje mi się wyciągnąć większą borbolettę

Ale to Paweł stawia kropkę nad „i” łowiąc Tucunare, który miał już przyjemność poznania się z delfinami. Te krążyły pod łódką i czekały na nasze ryby….

Późnym popołudniem wysiadamy na „Bahamach”….

Koniec łowienia. Jeszcze tylko kilka pamiątkowych zdjęć.

Wieczorem ekipa przygotowuje nam niespodziankę. Uroczysta kolacja połączona z 40 tymi urodzinami Sebastiana. Czy można wybrać lepsze miejsce na celebrację urodzin?

Wraz z jubilatem. Rocznik 1979!

W wyprawie udział wzięli: Maciej Wiankowski, Piotr Wiśniewski, Paweł Brandeburg, Marcin Ejankowski, Sebastian Krawczyński, Grzegorz Borowski oraz kilku przyjaciół z Białorusi.

Tekst i opracowanie: Marcin Janaszkiewicz

Zdjecia: Sebastian Krawczyński, Marcin Ejankowski, Paweł Brandeburg, Piotr Wiśniewski.