„Mogę wam obiecać tylko krew, znój, pot i łzy”. Właśnie te słowa Winstona Churchilla, skierowane do swoich ministrów po objęciu teki premiera gabinetu wojennego przypomniały mi się w boliwijskiej dżungli. Nie bez powodu.

Samolot powoli zniżał się do lądowanie. Z okna dostrzegam miasto wzniesione ponad wszystkie miasta świata – La Paz – najwyżej położona stolica na świecie (4200m.n.p.m) wita nas w środku nocy.

Odwiedzając to miejsce trzeba liczyć się z tym, iż każde podejście pod górę jest przeprawą przez mękę. Oprócz problemów spowodowanych wysokością dokucza zimne powietrze i jeszcze chłodniejsze spojrzenia lokalesów. Wszechobecna bieda oraz wysoka przestępczość sprawiają, że nikt nie może czuć się tu bezpiecznie.

Na szczęście jest alkohol, który pomaga zmyć makijaż rzeczywistości…Następnego dnia przedostajemy się na drugą stronę pasma Andów do małej miejscowości Rurrenabaque stanowiącej bramę do parku narodowego Madidi, jednej z największych dżungli w tym kraju i całej Ameryce Południowej.

Maciek- główny paparazzi wyprawy.

Terminal główny – pasażerski!Po przywitaniu z Grzesiem udaliśmy się do bardzo przytulnego hoteliku.

Tangarka na pobliskiej palmie kokosowej.Nuda! W Europie towar deficytowy. Tutaj, codzienność.

Sam wpadłem w jej sidła….

Oto kolejny uczestnik wyprawy – Paweł – nasz kierownik, reżyser, producent. Na co dzień zamyślony, nostalgiczny…

Ale kiedy pada hasło: ” Idziemy coś zjeść?”

Obok Pawła – Rafał – Kubrat Pulev naszej ekipy. Spokojny i miły facet, ale i tak lepiej go nie drażnić.

Marcin, ps. „Przekotek” – pierwszy raz w tropikach. Nie wędkuje, ale szybko odnalazł się w naszym towarzystwie.

Po południu udaliśmy się na „miasto”. Marsz zgodny z ostatnią dyrektywą Ministerstwa Głupich Kroków Monty Pythona.

Pora przedstawić Grzegorza – pierwszy z lewej. Krokodyl Dundee (tyle, że z metra cięty) boliwijskiej dżungli. Od jutra on przejmuje dowodzenie.W Rurenabaque życie zaczyna się wieczorem….Dla jednych zaczyna a dla innych kończy

Wołowina podawana w jednej z knajpek z creme brulee na deser była kulinarnym hitem tej wyprawy.

Następnego dnia o poranku meldujemy się nad rzeką. Dołącza do nas kilku Indian Tsimane. To trzecia co do wielkości po Keczua i Ajmara grupa rdzennych mieszkańców Boliwii, słynąca na całym świecie z faktu posiadania najzdrowszego układu krążenia. Ich serca, z racji ciągłego ruchu i diety, są całkowicie odporne na miażdżycę. Wybór przewodników z plemienia Tsimane był w zasadzie obligatoryjny ponieważ teren na który chcieliśmy się dostać należy właśnie do nich i bez zgody plemienia dalsza podróż po prostu by się nie odbyła.Bezpieczeństwo w bezpieczeństwie! Kontrola musi być.

Pirogi (Indiańskie łodzie zwykle wykonane z jednego kawałka drewna) wyładowane po brzegi w zapasy żywności oraz sprzętu, uzbrojone w niezawodne silniki peke peke ruszyły rzeką, niczym autostradą, wśród zielonej gęstwiny.
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w biurze administracji w celu uzyskania kolejnego pozwolenia do przebywania na terenie parku narodowego. Tutaj spotykam pierwsze, nieznane mi dotąd zwierzę. To koati (ostronos), który wyraźnie swoim zachowaniem zachęca do zabawy. Zorientowawszy się jednak, że nie mam dla niego nic do jedzenia szybko ucieka w zarośla.Płyniemy dalej.A tu panowie mam dla Was takie listki…

Niestety po 2h w jednym z silników pęka sztyca. Mamy czas na rozprostowanie kości.

Spójrzcie, jakie te simsy czyściutkie, pachnące….Rafał spotyka rybaka wracającego z nocnej zasiadki. Poniżej jedna z wielu jego zdobyczy.Stary Ajmar przywiózł ze sobą nie tylko części zamienne.Jeszcze tylko tutaj podszlifuję i możemy ruszać

Opuszczając ostatnią osadę cywilizacji tracimy sygnał w telefonach a urządzenia nawigacyjne zaczynają wariować. Nie ma już odwrotu, królestwo wody i roślinności wita nas przejmującą ciszą, tylko od czasu do czasu przerywaną wrzaskiem małpy czy krzykiem poderwanych ptaków.Wypatrując z łodzi w duchu marzę o spotkaniu nad brzegami rzeki „El tigre” –  w języku Indian jaguar. Ten największy z kotowatych Ameryki Południowej nie przepada za ludźmi i dlatego spotkanie go graniczy z cudem. Warto jednak wspomnieć, że w wiosce Tsimane w której zatrzymaliśmy się wcześniej, stary jaguar, który nie był już w stanie polować w lesie, zabił cztery osoby. W końcu Indianie z pomocą gringos dopadli kota ludobójcę a jego kły zdobią naszyjnik wodza wioski do dziś.Pomimo nieskończonej liczby gatunków zwierząt, czasami niezwykłych, oryginalnych i unikalnych ciężko dostrzec w zabójczym gąszczu cokolwiek. Selwa to roślinne piekło. Podziwiana z odległości wydaje się być niezmierzona, zielona i błyszcząca, ale oglądana od środka jest ciemna i smutna.Gniazda wikłaczy.Płynąc dalej w górę rzeki coraz częściej wysiadamy z łodzi. Niska woda oraz duża ilość kamieni utrudniają przemieszczanie się. Tutaj dostrzegam kunszt i doświadczenie Indian, którzy niczym wodne szczury bez trudu rozprawiają się z przeszkodami. Niektórzy boso! Przeskakując z kamienia na kamień przepychają łodzie coraz wyżej. Spoglądając na nasze stopy zabezpieczone butami i specjalną skarpetą przed ewentualnym uderzeniem kolcem jadowym płaszczki czuję zażenowanie obserwując ich poczynania. Płaszczki rzeczne to dość nieprzyjemne stworzenia. Ich kolec jadowy nie zabija, ale ból po ukłuciu jest tak straszny, że albo tracisz przytomność albo prosisz, żeby koledzy skrócili twoje cierpienie. Mikro zadziory kolca jadowego zwykle zostają w skórze i jeśli nie wrócisz na czas do szpitala w stopie rozpoczyna się proces gnilny, który często kończy się amputacją. (Empirycznie temat został zgłębiony przez Mariusza Aleksandrowicza)

Tuż przed zmierzchem, którego właściwie nie ma, bo noc w strefie równikowej zapada nagle, zakładaliśmy obóz nad brzegiem rzeki. Wybór obozowiska nie mógł być przypadkowy. Namioty rozstawiono wysoko powyżej poziomu wody, tak aby nagły przybór nie zaskoczył nas w nocy. Wsłuchiwaliśmy się w dobiegające zewsząd odgłosy rechoczących żab, jazgotliwych papug oraz wyjców, których głośny, zawodzący wrzask potrafi zagłuszyć jaguara.Kolejne dwa dni upłynęły nam na powolnym przemieszczaniu w górę rzeki. Upał, wilgotność i ciężkie powietrze dają się we znaki. Wszędobylskie muszki, nazywane tutaj marihui i jejenes, atakują każdy nieosłonięty kawałek ciała pozostawiając krwawiące rany, które swędzeniem doprowadzają do szewskiej pasji jeszcze przez wiele dni. Niby możesz ubrać się od stóp do głowy tak aby osłonić każdy fragment ciała ale wcześniej czy później coś zostanie odsłonięte, choćby na moment a wtedy i tak Cię dopadną. A czy wspomniałem o komarach, osach, pijawkach, mrówkach, pająkach…? Miliony gatunków. Bolesne ukąszenia, puchnące ranki, dyskomfort i nieestetycznie wyglądające ciało to tylko niektóre z atrakcji jakie mogą nam zaoferować.

Dżungla to królestwo motyli…

I pięknych roślinSilniki coraz częściej wymagają drobnych napraw Na szczęście prosta budowa peke peke sprawia, że naprawy zajmują chwilkęPo południu woda nagle przybrała po deszczu wysoko w górach. Obawialiśmy się najgorszego. Cała wyprawa w tym momencie była zagrożona, ale postanowiliśmy płynąć dalej w górę.

Po trzech dniach płynięcia dotarliśmy do bramy kanionu, gdzie założyliśmy obóz. Dalsza podróż pirogami była niemożliwa ze względu na rumowisko ogromnych głazów skalnych zalegających w dolinie rzeki. Dalej na piechotę Mimo podjętych prób o wędkowaniu nie było mowy.Pawcio ubezpieczał tyły.

Wieczorem Indianie obserwując nasze starania zlitowali się i pożyczyli nam liniady (żyłka murarska,ciężarek i haczyk przywiązane do kawałka deski)Szybko łowimy pierwsze ryby na kawałek mięsa. To jatorany – krewne piranii. Chowając najnowszą Daiwa Certate do pokrowca trudno mi spojrzeć Indianom w oczy.Poranek kolejnego dnia przywitał nas głośną symfonią dźwięków. Zwierzęta niczym przekupki na targu przekrzykiwały się tocząc niezrozumiałe dla nas dysputy. Czysta woda w rzece oznaczała tylko jedno. Ruszamy!

Jeszcze tylko śniadanie!Indianie nie znają Catch & Release ! Jatoranka z wieczora.

Nasi sąsiedzi też już zajadali….

Zgłosiwszy Indianom chęć dalszej eksploracji (przejście na drugą stronę bramy kanionu)  Ci stanowczo odmawiają tłumacząc, że to wbrew duchom lasu i, że nawet oni nigdy nie byli po drugiej stronie bramy.

– Hmmm, duchy lasu powiadacie?

– To pozwólcie, że ja z nimi porozmawiam – odpowiedział Paweł. Kiedy udał się na stronę, aby „porozmawiać” nasz przewodnik wytłumaczył Indianom, że Paweł w Polsce jest szamanem i z duchami lasu zna się jak nikt inny.

Fortel Pawła się powiódł i atak na kanion zaczął się tuż po śniadaniu. Zabierając tylko najpotrzebniejszy sprzęt ruszyłem wraz z Maćkiem i Grzegorzem oraz dwoma Tsimane na spacer, który bardziej przypominał wspinaczkę skałkową. Błędnie postawiona stopa groziła ryzykiem kalectwa lub śmierci. Indianie widząc nasze zmęczenie podarowali nam liście koki do żucia – ot taki red bull w dżungli.Po godzinie męczarni postawiłem stopę w miejscu gdzie jeszcze nigdy nie dotarł biały człowiekRzeka między kamieniami toczyła krystaliczną wodę, w której dostrzegłem cel naszej wyprawy – złote dorado. Widok tej żywej sztaby w nurcie zachwyca, wręcz hipnotyzuje. Potężna ryba patrolując mały kawałek wody wyszukiwała ofiary. Nie zwlekając długo rzuciłem przed nią przynętę. Atak nastąpił błyskawicznie a po kilku minutach holu….łamię wędkę i tracę rybę….

Maciek w tym czasie ma trochę więcej szczęścia. Po wielu dniach trudu, tygodniach przygotowań i wyrzeczeń z dumą prezentuje Złote Dorado – marzenie wielu wędkarzy.Mi została tylko muchówkaNiestety muchami interesują się tylko jatorany
Po południu Maciek pożycza mi spinning i w drodze powrotnej melduję swoje pierwsze dwie ryby
Tymczasem Rafał w dole szuka upragnionego złota I znalazł! Oto chyba największa ryba wyprawy. Spójrzcie na te zęby!Warto wspomnieć, że wcześniej stracił siedem (SIC!) ryb

Paweł też się nie obijałPodczas przerwy w łowieniu odwiedza ich tapir

Wojciech Cejrowski w swojej książce „Piechotą do źródeł Orinoko” przebywanie w dżungli porównał do wakacji w ZOO tyle, że bez krat. To bardzo trafne spostrzeżenie, bo zagrożeń ze strony flory i fauny jest tysiące. Oprócz wspomnianej płaszczki w wodzie wypatrywaliśmy kajmanów, które w ciągu dnia ochoczo zażywały kąpieli słonecznych, zatem ich dostrzeżenie nie stanowiło problemu. Trudno przecież nie zauważyć czterometrowego krokodyla! W nocy jednak lepiej trzymać się dalej od wody. O piraniach wszyscy wiedzą, ale dopóki nie krwawisz i jesteś poza wodą raczej nie masz się czym martwić. Są jeszcze węgorze elektryczne czy maleńka rybka canero, która uwielbia wpływać w pierwszy dowolny otwór twojego ciała. Ciasne majtki załatwiają sprawę. Nieco gorzej rzecz przedstawia się z wężami. Podręczniki podają, że jest ich ponad pięćset gatunków. Ukąszenie wielu z nich kończy się śmiercią w kilka minut. Nawet Indianie, dla których większość niebezpieczeństw jest chlebem powszednim, nie zawsze są w stanie zareagować na czas.

Gniazdo os amazońskich.

Po południu coraz lepiej radzimy sobie z łowieniem

Droga powrotna nie była łatwiznąMaciek jako naczelny kajakarz IV RP wybrał szybszą drogę

Wieczorem po zapadnięciu ciemności ptaki i inne zwierzęta cichły a dla nas następował czas odprężenia. Indianie rozpalali ognisko na którym przygotowali proste potrawy. To jedyny moment dnia w którym muszki odpuszczały a my mogliśmy rozebrać się z mokrych rzeczy i sprawdzić czy aby w naszych ciałach nie zagnieździła się ot choćby larwa gzy ludzkiej czy innego paskudztwa. Jeden z kolegów „nadbagażu” dopatrzył się już po powrocie do Europy. Stałym elementem tej pory dnia było dbanie o nogi. Pobyt w ciągłej wilgoci sprawia, że twoje stopy większość dnia są mokre a to prowadzi do odparzeń, zgorzeli i infekcji, których bardzo trudno się pozbyć, dlatego przed snem zakładaliśmy skarpety wypełnione talkiem aby wysuszyć skórę.

Kolejnego dnia ruszam w górę wraz z Pawłem. Maciek z Rafałem zostali w dole rzeki. Co tam się działo!

90+ Macieja

Grzesiu nie dowierzał

Wykorzystując doświadczenie poprzedniego dnia wystawiam Pawłowi świetną miejscówke. Na efekty nie trzeba było długo czekać….Nowy rekord już w dłoniach szczęśliwego łowcy…

Złoto oślepia! Wracamy do motyli. Niestety nie udało się ustrzelić morpho, ale mieliśmy okazję je zobaczyć wiele razyPo południu Paweł nakręcony porannym sukcesem ambitnie sięgnął po muchówkęJa rzucałem spinemI tak zastał nas kolejny wieczór

Poranek powitał nas lekką mgłą spowijająca meandry rzeki, która szybko ustępowała przebijającym promieniom słońca. Chciałoby się poleżeć w namiocie dłużej, ale to jedyna pora dnia aby w względnym spokoju zażyć kąpieli i udać się na stronę.

To była długa noc

Maciek daje się namówić na zmianę sprzętu i rusza w górę rzeki z muchówką. Ja z Marcinem postanawiamy odwiedzić mały basen w którym w poprzednich dniach widzieliśmy kilka ładnych ryb. Już w drugim rzucie do woblera wychodzi mi potężna ryba. Niestety uprzedzona przez tego delikwenta!!!!Po godzinnym odpoczynku wracam i oddaję kilka rzutów. Obserwuję wobler, który po chwili zostaje zaatakowany z furią przez dużą rybę. Ta od razu zaczyna uciekać w dół rzeki. Z pomocą Marcina schodzę za nią coraz niżej. Kiedy już wymęczoną podciągam do brzegu pęka pożyczona wędka Maćka. Na szczęście Marcin wyciąga wymęczoną już rybę na brzeg za plecionkę. Chyba najcięższa ryba wyprawy. Pieszczotliwie nazwana przez Rafała „śrutownikiem sobalo”Kiedy emocje opadły ruszyliśmy wszyscy w górę rzeki. Spotykamy Maćka, który przed momentem złowił piękny okaz na muchęChwila relaksuRafał nie potrafi odpoczywać na rybachTrochę pracy

I na efekty nie trzeba długo czekać. Srebrne dorado.Mi na muchę udaje się przechytrzyć ładny okaz jatoranyMaciek nie odpuszcza i łoi nam tyłki…

Niestety po 4 dniach łowienia musieliśmy zarządzić odwrót. Nasze stopy mimo pielęgnacji nie dały rady. Dżungla wygrała.Czy tu jeszcze wrócę? Tsimane w drodze powrotnej pokazali jak polują na żółwie

Temu się upiekło…

Nienasycony Rafał i ostatni z rzutów

Pożegnalna fotka całej ekipy

Biali – od lewej: Grzegorz Borowski, Maciej Garbowicz, Paweł Korczyk, Marcin Janaszkiewicz, Rafał Rabiega, Marcin Majewski.

W drodze powrotnej wpadamy jeszcze do Cusco w Peru – dawna stolica Inków. Wieczory upływały w rytmie sambyPo nocnych baletach rankiem do pociąguPaweł się wyspał

Widoki z okna pociąguA tu nasza przygoda się kończy…..

Tekst i opracowanie: Marcin Janaszkiewicz

Zdjęcia: Maciej Garbowicz, Pawel Korczyk, Rafała Rabiega i Marcin Janaszkiewicz

YouTubehttps://www.youtube.com/watch?v=Qni64b9nbHE